"Trumpizm dla normalsów". Ale czy debata będzie miała jakiekolwiek znaczenie? [OPINIA]

Kandydat republikanów na wiceprezydenta USA J.D. Vance wygrał wiceprezydencką debatę, ale dla wyniku może to mieć bardzo niewielkie znaczenie - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.

Kandydat republikanów na wiceprezydenta USA J.D. Vance
Kandydat republikanów na wiceprezydenta USA J.D. Vance
Źródło zdjęć: © Getty Images | ALEXANDER DRAGO
Jakub Majmurek

W ostatnich tygodniach większość komentatorów była zgodna: Kamala Harris znacznie lepiej wybrała swojego kandydata na wiceprezydenta niż Donald Trump. Gubernator Minnesoty Tim Walz świetnie radził sobie w mediach i w bezpośrednim kontakcie z wyborcami, doskonale uzupełniał kandydaturę Harris - czarnoskórej prawniczki z jednego z najbardziej liberalnych stanów - swoim wizerunkiem sympatycznego, białego pana ze Środkowego Zachodu w dość już zaawansowanym średnim wieku, kogoś, do kogo zwrócilibyśmy się po pomoc, gdybyśmy potrzebowali odśnieżyć podjazd albo naprawić kosiarkę.

Tymczasem kandydat Trumpa, senator z Ohio J. D. Vance, fatalnie wypadał w sondażach, media przedstawiały go jako dziwaka o skrajnych poglądach, w kontaktach z wyborcami często zachowywał się jak kosmita, nie radził sobie nawet w trakcie wieców z najbardziej przekonanymi do Trumpa wyborcami.

1 października najpewniej zmieni te oceny. Vance wygrał bowiem wtorkową debatę - w sondażu CNN 51 proc. wskazało go jako zwycięzcę, Walza - 49 proc. Nie był to z pewnością nokaut, Walz w zasadzie ani razu nie leżał na deskach, ale Vance odnotował wyraźne zwycięstwo na punkty.

Kandydat republikanów zrealizował wszystkie swoje najważniejsze cele i zaprezentował się jako polityk zdolny bronić swoich poglądów nie tylko sprawnie i zdecydowanie, ale też z szacunkiem dla swojego oponenta i tej części Ameryki, którą on reprezentuje. Debata wiceprezydentów, w przeciwieństwie do tych dwóch z udziałem Trumpa, była bowiem bardzo merytoryczna, wolna od personalnych ataków poniżej pasa - co najmniej od 2016 roku nie jest to standardem w amerykańskiej polityce.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Trumpizm dla normalsów

Co najważniejsze, Vance’owi udało się coś, do czego - jak się do niedawna wydawało - nie był zdolny: zaprezentował się w debacie jako twarz "trumpizmu dla normalsów", wolnego od największych szaleństw, jaki były prezydent wniósł do amerykańskiej polityki.

Vance unikał najbardziej polaryzujących tematów, teorii spiskowych, radykalnych stwierdzeń, jakich pełne były występy Trumpa w obu debatach. Starał się trzymać tematów bliskich większości Amerykanów: takich jak wzrost kosztów życia, stan gospodarki, problemy z dostępem do mieszkań i opieki przedszkolnej, sytuacja gospodarcza, podaż stabilnych, dobrze płatnych miejsc pracy, w tym także tych dla Amerykanów bez dyplomu college’u.

Kandydat republikanów na wiceprezydenta starał się, nie bez sukcesu, przedstawić trumpizm jako ruch dobrze rozumianego ekonomicznego populizmu: upominającego się o gospodarkę, w której ze wzrostu korzystają także zwykli Amerykanie, zdolną zapewnić każdemu, kto przestrzega reguł i ciężko pracuje godną płacę, dach nad głową, ciepło, warunki do dobrego, spełnionego życia.

Zamiast, jak Trump, atakować Harris jako "marksistkę" i "polityczkę, która zniszczyła San Francisco", Vance mówił o tym, co nie działa we współczesnej Ameryce, pytając: czemu Harris nie była w stanie rozwiązać wszystkich tych problemów w trakcie ostatnich prawie czterech lat jako wiceprezydentka?

W kwestiach, gdzie poglądy republikanów najbardziej rozmijają się z tymi większości Amerykanów, Vance wyraźnie usiłował się przesunąć do centrum. Najlepiej widać to było w kwestii aborcji. Vance - wcześniej znany z po prostu mizoginicznych wypowiedzi, stygmatyzujących bezdzietne kobiety - starał się przedstawić jako polityk pełen empatii dla kobiet, któremu zależy przede wszystkim na tym, by każda kobieta w ciąży otrzymała wszelkie potrzebne wsparcie jako przyszła matka. Senator z Ohio powiedział też, że nigdy nie popierał federalnego zakazu aborcji – co jest po prostu nieprawdą, bo w przeszłości wielokrotnie opowiadał się za podobnym zakazem i innymi przepisami radykalnie ograniczającymi prawa reprodukcyjne kobiet.

Kto przegrał wybory w 2020?

Dyskusja nad prawami reprodukcyjnymi była jednym z niewielu momentów, gdy to Walz radził sobie lepiej w debacie. Gdy Vance przekonywał, że kwestię tę trzeba zostawić poszczególnym stanom, Walz bardzo dobrze odpowiedział, że prawa człowieka nie mogą być kwestią geografii, przytaczając dramatyczne historie kobiet, które ze względu na przepisy obowiązujące w ich stanach zostały narażone na sytuacje, które nie powinny mieć miejsca w cywilizowanym kraju w XXI wieku.

W debacie były jeszcze dwa momenty, gdy Walz radził sobie lepiej od republikanina. Pierwszy dotyczył tematu opieki zdrowotnej. Zapunktowało tu doświadczenie Walza, który jako kongresmen i gubernator jest w polityce obecny o wiele dłużej niż Vance i był bez problemu w stanie pokazać, jak słabo przygotowana jest oferta republikanów na tym polu.

Drugi związany był z zachowaniem Trumpa po wyborach w 2020 roku. Vance próbował agresywnie uciec od tematu, argumentując, że prawdziwym zagrożeniem dla amerykańskiej demokracji nie jest negowanie przez Trumpa i jego sojuszników wyników ostatnich wyborów, ale próby "cenzury na przemysłową skalę", jaką demokraci na czele z Harris mają podejmować przy pomocy wielkich firm technologicznych. Innymi słowy, mniejszym problemem niż atak podburzonego przez Trumpa tłumu na Kapitol jest to, że Twitter - zanim Elon Musk zmienił go w X - zareagował na szerzoną z konta Trumpa dezinformację i zawiesił mu konto. To był najsłabszy moment Vance’a w debacie, Walz dostał tu łatwą piłkę i wykorzystał ją bezbłędnie. Zapytał Vance’a, czy Trump wygrał wybory cztery lata temu, a gdy ten odpowiedział, że "jest skupiony na przyszłości", kandydat demokratów celnie zauważył, że to nie jest odpowiedź. I dla wielu niezdecydowanych wyborców może to być problemem.

Walz powinien częściej kontrować konkurenta

Jednocześnie Walz zbyt rzadko kontrolował Vance’a, choć wiele wypowiadanych przez republikanina kwestii prosiło się o kontrę.

Populizm ekonomiczny Vance'a trudno jest bowiem pogodzić z realną polityką gospodarczą Trumpa z jego pierwszej kadencji - zarówno z cięciami podatków, służących głównie najbogatszym, jak i z rekordowym deficytem handlowym z Chinami, który wbrew antychińskiej retoryce prezydenta Stany osiągnęły za czasów prezydentury republikanina. Walz wspomniał deficyt, ale nie podkreślał dość mocno, że wiele postulatów polityki gospodarczych podnoszonych przez Vance’a zostało zrealizowanych w trakcie prezydentury Bidena, że to administracja, której częścią była Harris zrobiła znacznie więcej niż Trump, by do Ameryki wróciły dobrze płatne miejsca pracy w przemyśle, by zmniejszyć zależność amerykańskiej gospodarki od Chin, zwłaszcza w strategicznych dla XXI wieku obszarach.

Vance skupiał się we wtorek na migracji jako na kluczowym problemie Stanów Zjednoczonych. Słuchając go, można było odnieść wrażenie, że to migracja jest główną, jeśli nie jedyną barierą blokującą możliwości dobrego życia amerykańskiej klasie pracującej. O ile można zrozumieć, czemu Walz nie chciał mówić o pozytywnych efektach migracji dla amerykańskiej gospodarki, to powinien wyraźniej podnieść argument, że jeśli ubożsi Amerykanie mają znów zacząć partycypować w "amerykańskim śnie", to Ameryka potrzebuje więcej redystrybucji i inwestycji w usługi publiczne - rozwiązań, którym republikanie są tradycyjnie wrodzy i będą także z Trumpem na czele.

Jakie to będzie miało znaczenie?

W debacie zabrakło jednego tematu: wojny w Ukrainie. Dziennikarze po prostu o niego nie zapytali, jedyny temat z obszaru polityki zagranicznej dotyczył obecnej sytuacji na Bliskim Wschodzie. Szkoda, że tego tematu nie podniósł Walz - bo poglądy Vance'a są tu jeszcze bardziej prorosyjskie niż Trumpa i wyborcy powinni je poznać.

Jakie znaczenie dla wyniku będzie miało nieznaczne zwycięstwo Vance’a? Wszystko wskazuje, że także niewielkie. Republikanie, których kampania od czasu, gdy Harris zastąpiła Bidena, ma wyraźny problem, by przedstawić się na nowe tory, będą świętować przez kilka dni. Już widać, że ich przekaz dnia po debacie brzmi: Walz pokazał, że gra w innej lidze, Trump dokonał dobrego wyboru, nie można ufać Harris, która - dokonując pierwszego wyboru swojego przyszłego gabinetu - tak się pomyliła.

Walz nie przegrał jednak tak mocno, by ten argument rezonował szeroko wśród wyborców, którzy nie są już przekonani, by głosować na duet Trump-Vance. Wspomniany sondaż dla CNN pokazywał, że choć badani nieznaczną większością przyznali zwycięstwo Vance’owi, to jednocześnie ich ogólna ocena Walza i jego kompetencji prezydenckich po debacie wzrosła.

W wyborach ludzie wybierają nie wiceprezydenta, ale prezydenta. Wpływ na ich wybór będzie miało przede wszystkim to, jak oceniają Trumpa i Harris. Vance mógł pomóc we wtorek rozwiać część wątpliwości co do swojej osoby, jego występ z pewnością pomoże kampanii Trumpa, ale wątpliwe, by okazał się decydujący dla wyniku w listopadzie.

Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek

Źródło artykułu:WP Wiadomości
usadebataDonald Trump
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (74)