Porażka prokuratury. Sąd zdecydował ws. strzałów w Gdyni
Białorusin, który w listopadzie strzelał w gdyńskim biurowcu Tomson-Reuters, zostaje na wolności. Sąd po raz drugi nie zgodził się na aresztowanie obcokrajowca, choć nie ma wątpliwości, że to właśnie on strzelał. Zdaniem sądu nie ma jednak żadnych dowodów, aby chciał kogoś zabić.
04.12.2017 | aktual.: 25.03.2022 13:06
Zażalenie prokuratury odrzucił właśnie Sąd Okręgowy w Gdańsku. Przyznał tym samym rację sądowi niższej instancji, który wcześniej nie zgodził się na tymczasowe aresztowanie 30-latka.
W poniedziałkowym orzeczeniu podkreślono też, że nie ma wskazań, aby sądzić, że zagraniczny pracownik agencji, pozostając na wolności, mógłby mataczyć w śledztwie.
Prokuratorzy wystąpili z wnioskiem o tymczasowy areszt, bo Białorusin podejrzany jest o usiłowanie zabójstwa.
"Nie ma dowodów"
Jednak zdaniem sądu z akt postępowania wynika, że to mężczyzna, który ma status pokrzywdzonego, doprowadził do incydentu z bronią. Wszyscy świadkowie twierdzą bowiem zgodnie, że to właśnie on w biurze podszedł najpierw do Białorusina i wziął broń z futerału.
- Na obecnym etapie postępowania brak jak dostatecznych dowodów, potwierdzających tezę prokuratura, że podejrzany, oddając dwa strzały miał zamiar zabić pokrzywdzonego - cytuje RMF FM Marzenę Albrecht, która przedstawiała uzasadnienie decyzji sądu.
Sędzia zaznaczyła, że podejrzany mówi przecież o strzałach ostrzegawczych, które miały doprowadzić do zwrotu broni.
Białorusin jest strzelcem sportowym i zabrał przed treningiem sprzęt do pracy. Tuż po zdarzeniu media obiegła informacja, że miał iść z pistoletem korytarzem. Po zwróceniu uwagi przez jednego z mężczyzn miał wycelować w jego kierunku.