Łupak: "Gdański paradoks. Władze miasta wspierają Wyklętych i LGBT"
W Gdańsku, gdzie prezydent Paweł Adamowicz głośno popierał Marsze Równości (i na nie chodził), po raz kolejny oficjalnie świętowano też Dzień Żołnierzy Wyklętych. Jak można pogodzić te pozornie sprzeczne wartości?
01.03.2019 | aktual.: 01.03.2019 17:50
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Gdańsk to nie Hajnówka. Tu nikt nie maszeruje ku czci ”Burego”, który ma na rękach krew mieszkańców wsi Zaleszany. A jednak liberalne miasto, które popiera prawa mniejszości seksualnych i imigrantów, obchodzi Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych.
Kandydująca na prezydenta Gdańska Aleksandra Dulkiewicz zapaliła w piątek znicze na grobach wyklętych: "Inki" i "Zagończyka". To gdańscy Żołnierze Wyklęci. Zostali rozstrzelani w gdańskim więzieniu przez komunistów w 1946 r. Wcześniej należeli do 5. Wileńskiej Brygady majora ”Łupaszki”.
Gdy zapytałem, dlaczego składa im hołd, Dulkiewicz powiedziała, że ”nie możemy zapominać o ofiarach reżimu komunistycznego”.
Wcześniej, w 2015 roku, Paweł Adamowicz mówił: ”My o tych bohaterach nie zapomnieliśmy i nigdy nie zapomnimy”.
Ale Wyklęci w Gdańsku wzbudzają podobne emocje jak w reszcie kraju. W 2017 r. pamiątkowy mural przy gdańskiej alei Żołnierzy Wyklętych został zniszczony. Na portrecie Zygmunta Szendzielarza ”Łupaszki” ktoś napisał czerwoną farbą ”morderca”. 5. Brygada Wileńska jest oskarżana o mord na 67 litewskich kobietach i dzieciach w Dubinkach, w odwecie za mord litewskiej policji na 39 Polakach w Glinciszkach.
A jednak – mimo różnic zdań – udaje się w Gdańsku oddawać z wyczuciem cześć ofiarom komunistycznego terroru. Jak to możliwe? O zasadności czczenia Żołnierzy Wyklętych porozmawiałem z Januszem Marszalcem, gdańskim historykiem, byłym wicedyrektorem Muzeum II Wojny Światowej. On również był w piątek na grobach "Inki" i "Zagończyka".
Sebastian Łupak: Proste pytanie, czy Żołnierze Wyklęci to byli tylko bohaterowie, czy tylko mordercy niewinnych?
Janusz Marszalec: Nie można wrzucać do jednego worka wszystkich, bo podziemie antykomunistyczne było ruchem zróżnicowanym. Byli w nim i ludzie o pięknych życiorysach, ale też szowiniści i nacjonaliści, którzy dopuszczali się zbrodni. Poza tym nie było takiej formacji jak "Żołnierze Wyklęci” – to definicja wtórna, która spłaszcza skomplikowana problematykę. Negatywnym przykładem może być Romuald Rajs ”Bury”, uznany IPN winnym ludobójstwa. Teraz, pod nowymi rządami PiS, IPN wycofuje się z tej oceny ”Burego”.
Ale poza ”Burym” byli też inni?
Właśnie Danuta Siedzikówna - ”Inka” - piękna postać, wierna ideałom i przysiędze żołnierskiej. Był w tym podziemiu także inny, bardzo silny ruch skupiony wokół Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość (WiN) – jego pełna nazwa to Ruch Oporu bez Dywersji i Wojny. Tworzyli go prawdziwi demokraci, wywodzący się z Armii Krajowej, którzy dostrzegali bezsens walki zbrojnej, usiłowali przekierować energię społeczną na wspieranie legalnej opozycji i obywatelski opór. Oceniając walkę zbrojną z komunistami należy dostrzegać też inne postawy: Stanisława Mikołajczyka, PSL oraz tych, którzy zdecydowali się uczyć, pracować, odbudowywać Polskę, bo nie wierzyli w możliwość pokonania Sowietów. Tych było zdecydowani więcej, dolepianie im łatki "ugodowców”, albo ocenianie ich jako "mniejszych” patriotów uważam za nadużycie.
Mój znajomy mawia o wyklętych: "Lepiej być samotnym wilkiem, niż płaszczącym się psem”. Po co prawicy ten mit bohaterskich wilków?
Bo to jest właśnie ich mit założycielski o tym, że walka zbrojna z komunistami legła u narodzin polskiej prawicy. Próba konsolidacji ich własnego środowiska, nadania mu tożsamości. Ale to bardzo jednowymiarowa opowieść. Większość ludzi jednak nie poszła w 1945 r. do lasu, ale próbowała odbudować Gdańsk, Warszawę, Polskę. Ale dla PiS ”wyklęci” to fundament, na którym budują swój ruch. Dla Jarosława Kaczyńskiego ”wyklęci” to najzdrowszy trzon narodu, a dziedzicem ”wyklętych” jest właśnie "niezłomny” PiS.
Jak więc rozsądnie podchodzić do kwestii czczenia ”wyklętych”?
Prawica zawłaszczyła to święto, ustanowione przecież przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Teraz, w reakcji na działania prawicy, lewica próbuje pokazać ”wyklętych” jako ruch jednoznacznie zbrodniczy i bandycki. Tak już mówiło się o nich w PRL i to też jest kłamstwo. Zalecam więc rozsądek.
Po prostu badać ich indywidualne losy?
Nie można ich wszystkich stawiać na piedestale, tylko dlatego, że strzelali do komunistów. Oceńmy kto strzelał do uzbrojonego przeciwnika, albo w obronie własnej, a kto uczestniczył w czystkach etnicznych, czy ludobójstwie jak „Bury” czy Mieczysław Pazderski „Szary”, dowódca oddziału NSZ, który w czerwcu 1945 r. spacyfikował (wymordował) przeszło 190 ukraińskich mieszkańców Wierzchowin. Tacy żołnierze jak Bury i Szary nie mogą być fundamentem, na którym buduje się wspólnotę narodową. Nawet jeśli ponieśli śmierć z rąk innych oprawców. Budowanie na ludzkim cierpieniu nikogo jeszcze nie zespoliło. Na zjawisko oporu zbrojnego należy patrzeć jak na brutalną wojnę. Ginęli w niej ubecy, NKWD-yści, były starcia z żołnierzami Wojska Polskiego i Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW). I to też nie jest piękna, romantyczna historia. Ale były też, niestety, zbrodnie i mordy na kobietach i dzieciach. Według mojej wiedzy to margines, ale mimo to nie można o nim zapomnieć.
Czy Polacy mogliby się wspólnie spotkać na tych obchodach?
Mogliby, ale tylko po to, aby oddać hołd prawdziwym bohaterom – takim jak "Inka” i "Zagończyk” czy leżący obok nich Adam Dedio "Adrian” i wyrazić radość, że duża część żołnierzy podziemia nie poszła w 44 i 45 r. do lasu i dzięki temu mieliśmy takich "niezłomnych” jak Jan Józef Lipski (późniejszy opozycjonista, współzałożyciel KOR) i takich intelektualistów jak Aleksander Gieysztor, oficer AK, który pytał swego mistrza z Uniwersytetu Warszawskiego, czy ma dalej bić się? Na szczęście prof. Tadeusz Manteuffel przekonał późniejszego profesora i dyrektora Zamku Królewskiego, że "ktoś ten kraj musi odbudować”.