Gdańsk. Krok od tragedii, rozpoczął się proces kapitana statku
Przed gdańskim sądem rozpoczął się proces kapitana statku pasażerskiego "Danuta". Blisko dwa lata temu mężczyzna wykonał niebezpieczny manewr - na kilka sekund przed opuszczeniem pieszej kładki, przepłynął pod jej konstrukcją. Mężczyźnie może grozić nawet do 8 lat więzienia.
Na pokładzie "Danuty", oprócz załogi, znajdowało się 139 turystów. Część z nich zajęła górny pokład, aby podziwiać historyczną część Gdańska. - Statek płynął w kierunku przystani Zielona Brama. Kierujący nim poruszał się ze znacznie przekroczoną dozwoloną prędkością. Płynął pomimo opuszczania kładki i zbyt późno podjął manewr hamowania, wpływając bezpośrednio pod opuszczane przęsło - tłumaczyła w marcu prokurator Grażyna Wawryniuk, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. Wtedy też śledczy postanowili złożyć akt oskarżenia przeciwko kapitanowi statku.
Wyjaśnienia oskarżonego
W środę 66-letni Marek W. tłumaczył się z kontrowersyjnego manewru. Powodem wpłynięcia pod kładkę miało być opóźnienie, które załoga złapała na Westerplatte. - Poganiałem bosmana, żebyśmy mogli szybciej się zwinąć i płynąć na Motławę. Bosman nie mógł złożyć trapu. z uwagi na to, że jakiś pan z dzieckiem poszedł na lody, a jego żona stanęła na trapie i nie pozwalała go złożyć. Wyszło opóźnienie ponad 5 minut - tłumaczył oskarżony
Kapitan zeznał, że opóźnienie chciał "nadgonić" w kanale portowym. Miał o tym kilkukrotnie informować operatora kładki przez radio, który nie odebrał sygnału.
- W momencie, gdy statek dochodził do pływającej stacji benzynowej, odezwał się do mnie gość z kładki. Mówił: "Danuta" nie wpływaj, bo ja już kładkę opuszczam. To było minutę po tym, jak on musiał mnie widzieć. Usłyszałem polecenie, więc odruchowo włączyłem wstecz, żeby wyhamować. Statek zaczął hamować, ale nie zatrzymałby się przed kładką. Nie było więc innego wyjścia. Trzeba było przyspieszyć i przepłynąć - mówił w środę Marek W.
Krok od tragedii
Świadkowie tego zdarzenia mówili, że od tragedii było o krok. Na nagraniu udostępnionym w internecie widać, jak "Danuta" o centymetry mija zwodzoną kładkę. Po incydencie kapitan po raz kolejny skontaktował się z operatorem przeprawy. Stwierdził że sytuacja była incydentem, a nie wypadkiem
- Powiedziałem mu, jeżeli cokolwiek się dzieje, to bierz człowieku pod uwagę to, że statek ma swoją masę i ja go w miejscu nie posadzę. On mi nie stanie w miejscu - mówił oskarżony kapitan. Dodał, że po wykonaniu manewru wrócił do normalnej pracy i wykonał kolejny kurs z pasażerami.
Marek W. odpierał także zarzuty prokuratury dotyczące przekroczenia prędkości w kanale. Maksymalnie można tam płynąć z prędkością 4 węzłów, Marek W. płynął z prędkością 7. Tłumaczył, że w rzeczywistości jest to tylko kilka kilometrów na godzinę więcej.
Kolejne procesy
Za feralny incydent w 2017 roku oprócz kapitana oskarżony jest operator kładki. Prokuratura zarzuciła mu, że ten nie uruchomił alarmowej procedury i nie zaprzestał opuszczania kładki, choć widział zbliżającą się do niej z dużą prędkością jednostkę.
Jak podał RMF FM, z treści opinii biegłego z zakresu żeglugi jasno wynika, że obaj mężczyźni umyślnie naruszyli zasady bezpieczeństwa w ruchu wodnym. Dodatkowo operator usłyszał zarzut sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu wodnym, zagrażającego życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach.
Operator kładki czeka na rozpoczęcie swojego procesu.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Źródło: Dziennik Bałtycki, RMF FM