Mówili, że kobieta zasłabła. Prawda okazała się inna. Tragiczny wypadek

Potrącona na przejściu kobieta zmarła w szpitalu. Prokurator stwierdził, że w chwili badania krwi kierujący Grzegorz M. "był pod znacznym wpływem substancji odurzającej". Kolega kierowcy przyznał, że razem wypalili dużą ilość marihuany, ale dopiero po wypadku. Do potrącenia kobiety doszło po południu, a krew kierowcy zbadano dopiero późnym wieczorem.

 Do wypadku doszło na tym przejściu dla pieszych przy ul. Szeligowskiego w Lublinie
Do wypadku doszło na tym przejściu dla pieszych przy ul. Szeligowskiego w Lublinie
Źródło zdjęć: © PAP
Paweł Buczkowski

31-letni Grzegorz M. z gminy Muszyna razem z kolegą przyjechali do Lublina do pracy. Remontowali mieszkanie przy ul. Szeligowskiego, gdzie w trakcie pracy zamieszkiwali. Feralnego 15 lutego ub. roku podjechali dostawczym renault traffic pod sklep Żabka. Nie znajdując miejsca do parkowania, Grzegorz M. zaczął cofać. Wtedy potrącił tyłem znajdującą się już na przejściu kobietę, prowadzącą wózek z 2-letnim chłopcem w środku.

55-letnia kobieta upadła i uderzyła o twardą nawierzchnię. Została przewieziona do szpitala, ale doznała tak ciężkich obrażeń ośrodkowego układu nerwowego, że zmarła po 10 dniach.

Kierowca i pasażer twierdzili, że zasłabła

Ustalenie okoliczności sprawy nie było proste, bo kierowca i jego pasażer przekonywali, że kobieta po prostu zasłabła i dlatego upadła na jezdnię.

Momentu uderzenia nie widział żaden ze świadków. Mężczyzna wychodzący z Żabki zobaczył leżącą już na ziemi kobietę oraz przewracający się wózek. Jak relacjonował, dziecko po wypadnięciu z wózka wstało o własnych siłach i płacząc, stanęło obok leżącej na plecach kobiety. Po chwili na miejscu pojawili się kolejni świadkowie, którzy zajęli się chłopcem.

Wzywając karetkę, ktoś zgłosił, że kobieta zasłabła. Również policjanci byli nieświadomi sytuacji. Pojawili się na miejscu, ale nie wiedząc, że chodzi o wypadek komunikacyjny, nie badali sprawy w tym kontekście.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Dziecku na szczęście nic się nie stało. Ale ojciec chłopca szybko nabrał wątpliwości, co do wersji o zasłabnięciu opiekunki syna. Pan Jakub jest lekarzem i w dniu wypadku pojechał do szpitala, aby dowiedzieć się o stan zdrowia kobiety. Będąc już na oddziale telefonicznie dopytywał kierowcę renault o szczegóły zdarzenia, aby przedstawić ją lekarzom. Wtedy zwrócił uwagę, że kierowca przedstawiał ją nieco inaczej, niż kiedy rozmawiał z nim wcześniej. Dlatego kiedy pan Jakub wrócił do domu, dokładnie obejrzał wózek dziecka. Wtedy zauważył, że jest on znacznie uszkodzony, porysowany i ma połamane elementy.

Wersję o potrąceniu kobiety ostatecznie potwierdził dopiero zapis z kamery monitoringu, która znajdowała się na pobliskim żłobku.

Prokurator: kierowca zbiegł z miejsca wypadku

Prokurator oskarżył kierowcę nie tylko o spowodowanie wypadku. Uznał, że mężczyzna także zbiegł z miejsca zdarzenia. To może zaskakiwać, bo Grzegorz M. bezpośrednio po wypadku wcale nie odjechał. Przez około pół godziny był na miejscu, a niedługo potem z własnej inicjatywy pojawił się na policji, żeby opowiedzieć swoją wersję.

Śledczy wzięli jednak pod uwagę postawę mężczyzny - opowiedział policji, że był świadkiem upadku pokrzywdzonej, nie zaś, że uderzył w nią pojazdem. Prokurator uznał, że działając w ten sposób, mężczyzna udaremnił zbadanie swojego stanu psychofizycznego oraz możliwość przeprowadzenia oględzin miejsca wypadku od razu po zdarzeniu. Dlatego cała sytuacja została potraktowana jako "zbiegnięcie z miejsca wypadku" - czytamy w akcie oskarżenia.

Stan psychofizyczny kierowcy

Do wypadku doszło około godz. 13.40, około godz. 15 kierowca pojawił się na policji. Po opowiedzeniu swojej wersji zdarzenia wrócił do domu.

Kiedy policja dowiedziała się, że mogło dojść do potrącenia, ekipa wypadkowa udała się na ul. Szeligowskiego, gdzie około godziny 18 zaczęto zbierać ślady.

Analizujący sprawę biegły stwierdził, że bezpośrednią przyczyną wypadku było zachowanie kierującego, który niewłaściwie obserwował przedpole za pojazdem, a rozpoczynając manewr nie upewnił się, czy za pojazdem nie znajdują się inni uczestnicy ruchu.

Po godzinie 18 policjanci przebadali też po raz pierwszy kierowcę. Był trzeźwy, ale testu na narkotyki nie udało się przeprowadzić, bo wynik badania wychodził nieważny. Dopiero po godz. 22 pobrano od niego krew do badań.

Biegły w opinii toksykologicznej stwierdził, że "Grzegorz M. w chwili pobrania próbki krwi znajdował się pod wpływem A9-THC, substancji psychotropowej II-P" - czytamy w akcie oskarżenia.

THC to substancja psychoaktywna zawarta w marihuanie. Wynik badania nie będzie jednak dla kierowcy obciążeniem, bo jak stwierdził prokurator, nie da się ustalić w jakich godzinach Grzegorz M. zażywał środki ujawnione w jego krwi. Badania retrospektywne w przypadku narkotyków nie są bowiem miarodajne.

Pasażer i kolega Grzegorza M. przyznał, że mężczyźni 13 lutego zażywali razem narkotyki. Stwierdził też, że zażywali je również w dniu wypadku, czyli 15 lutego, ale dopiero po zgłoszeniu się na policję i powrocie do mieszkania.

"Świadek zeznaje, że wypalił dużą ilość marihuany i palił z nim także Grzegorz M. który był jej właścicielem" - czytamy w akcie oskarżenia.

Grzegorz M. nie przyznał się do winy. Jego proces rozpocznie się w kwietniu.

Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Czytaj także:

Źródło artykułu:WP Wiadomości
wypadekpolicjalokalne
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (75)