Tomasza Komendę skazano na podstawie zeznań oszustki. Nikt jej nie sprawdził
Miała znajomości w policji i w prokuraturze. Kiedy po trzech latach śledczy wciąż nie ustalili zabójcy 15-letniej Małgosi z Miłoszyc Dorota P. wykorzystuje moment. Mówi znajomemu policjantowi, że zabójcą może być Tomasz Komenda. Nikt nie sprawdza jej wiarygodności.
Jak ustaliła "Gazeta Wyborcza" Dorota P. zeznała policjantom, że Tomasz Komenda w dniu śmierci 15-latki był na dyskotece Miłoszycach. Kobieta była sąsiadką babci mężczyzny. Zeznała też, że tego dnia Tomasz Komenda pożyczał od niej pieniądze na paliwo oraz opowiadał o swojej dziewczynie Małgosi. Dorota P. mówiła o jego agresywnym zachowaniu, stwierdziła też, że rodzina nadużywa alkoholu i wykorzystuje finansowo babcię.
To jej zeznania okazały się przełomem w śledztwie. Przesłuchano Tomasza Komendę i pobrano materiał porównawczy do badań. Na tej podstawie stwierdzono, że mężczyzna był na miejscu zabójstwa. Jednak prokuratura w ponownym śledztwie stwierdziła, że akt oskarżenia wobec Tomasza Komendy był bezpodstawny. Wszczęto też śledztwo ws. fałszowania dowodów.
Tuż po wyjściu na wolność, po 18 latach w więzieniu, Tomasz Komenda mówił reporterowi programu "Uwaga" w TVN, że największy żal ma do sąsiadki, bo to "od niej wszystko się zaczęło". 23-latek został aresztowany w maju 2000 r. – alibi dawało mu kilkanaście osób, ale sąsiadka złożyła obciążające go zeznania. Stwierdziła, że rozpoznała Tomasza Komendę na podstawie rysopisu, jaki zobaczyła w programie "997".
Zobacz także: "Moja strona. Bitwa redaktorów". Żakowski: to było 18 lat permanentnych tortur
Sądy pierwszej i drugiej instancji uznały, że zeznania Doroty P. są wiarygodne. Prawomocny wyrok zapadł w 2004 r. Zdaniem sądu to, że kobieta od dwóch lat nie mieszkała obok babci Tomasza Komendy dodaje jej wiarygodności. Natomiast 12 innych osób dające Tomaszowi Komendzie alibi nie przekonało sądu, bo mogła ich zawodzić pamięć.
Swoje ustalenia ma też "Fakt", który podał, że opisywanej przed Dorotę P. sytuacji pożyczania pieniędzy na paliwo w ogóle nie było, bo w tamtym czasie kobieta tam już nie mieszkała.
W aktach sprawy nie ma dowodów na to, że sprawdzono wiarygodności zeznań kobiety. Obie gazety ustaliły też, że Dorota P. wcześniej złożyła fałszywe zeznania. Oskarżyła mężczyznę, z którym mieszkała o znęcania się nad nią, jednak Bogdan B. wtedy nie przebywał w domu. Nikt z sąsiadów (także babcia Tomasza Komendy) nie potwierdził także jej zarzutów. Innym razem wykorzystała jego podpis, aby zameldować się w mieszkaniu.
"Wyborcza" dotarła do Bogdana B., a ten wspomina: "to po prostu była oszustka".
- Gdy wytaczała kolejne sprawy przeciwko mnie bądź gdy z domu znikały mi przedmioty i podejrzewałem ją o kradzież, śmiała się, że i tak nic jej nie zrobią - opowiada. - Zapewniała, że wśród policjantów, prokuratorów i sędziów ma dużo dobrych znajomych - wspomina.
To dlatego śledczy mieli uwierzyć kobiecie w sprawie Tomasza Komendy. Dorota P. była dobrze im znana. – W jej mieszkaniu na imprezach bywali policjanci i prokuratorzy – powiedzieli "Faktowi" byli sąsiedzi kobiety. Bogdan B. przyznał gazecie, że kobieta była jego kochanką, a on wiedział o innych mężczyznach. I dodał że oficjalnie była masażystką, ale "wszyscy się domyślali, co robi oprócz tych masaży".
_**Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl**_