"Mówił, że katowali go na policji". Dziennikarz ujawnia kulisy sprawy Komendy
Dwanaście lat temu jechał do Tomasza Komendy z przekonaniem, że to on jest sprawcą zbrodni. Zapytał: kto był współsprawcą? - Nie wiem, nie było mnie tam - usłyszał w odpowiedzi. Wtedy pojawiły się wątpliwości. - Z jednej strony miałem człowieka, a z drugiej wyroki sądów - opowiada Wirtualnej Polsce Grzegorz Głuszak.
16.03.2018 | aktual.: 16.03.2018 15:01
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Grzegorz Głuszak jest reporterem "Uwagi" i "Superwizjera" TVN. Jako pierwszy dziennikarz rozmawiał z Tomaszem Komendą. Sprawę śledził przez kilkanaście lat.
Piotr Barejka, Wirtualna Polska: Z Tomkiem pierwszy raz spotkałeś się dwanaście lat temu, jak do tego doszło?
Grzegorz Głuszak: Realizowałem wtedy (w 2006 roku - przyp. red.) reportaż dotyczący zbrodni w Miłoszycach, pojawiały się tam dziwne wątki związane z biznesmenami. Jechałem do Tomka z przekonaniem, że on jest sprawcą. Nie miałem powodów, żeby twierdzić inaczej - był skazany wyrokiem sądu okręgowego i apelacyjnego, podtrzymał go Sąd Najwyższy.
O co chciałeś zapytać?
O współsprawcę. Musiał przecież wiedzieć, kto mu w zbrodni pomógł. Jednak Tomek powiedział, że nic nie wie, bo go tam nie było. Nie zna więc żadnego współsprawcy.
Uwierzyłeś?
Miałem z jednej strony wyroki sądów, a z drugiej widziałem człowieka. On powiedział jeszcze coś, co dało mi do myślenia - katowali go na policji tak, że on by się przyznał do zabicia Jana Pawła II.
Jednak nic nie mogłem wtedy zrobić. Nie mogłem pobrać kodu DNA, aby zweryfikować, czy mówi prawdę. Pozostał tylko znak zapytania, czy aby na pewno siedzi słusznie.
I historia wróciła po jedenastu latach.
W 2017 roku został zatrzymany Ireneusz M. Prokuratura nie miała żadnych wątpliwości, że to jest prawdziwy sprawca. Pamiętam, jak w czerwcu rozmawiałem z prokuratorem Tomankiewiczem. I on mówił: Ireneusz M. jest tym, który zamordował Małgosię.
Przypomniałem sobie wtedy rozmowę z Tomkiem Komendą i zapytałem prokuratora, co z nim będzie. Bo przecież w więzieniu siedzi człowiek, który ponoć zamordował tę dziewczynę.
Co usłyszałeś w odpowiedzi?
Nic. Ale prokurator zaczął wypytywać: co sądzę na temat Tomka, czy uważam, że on jest winny. Wtedy o tym nie wspomniał, ale prokuratura już podejrzewała, że Tomek tej zbrodni nie popełnił. Dało się to wyczuć. Postanowiłem więc, że muszę natychmiast skontaktować się z jego rodziną.
Zacząłem rozmawiać z matką i braćmi Tomka. Im prokurator powiedział wprost, że Tomek najprawdopodobniej siedzi niewinnie. Kazali tylko zachować tę informację dla siebie, bo musieli zebrać wszystkie dowody niewinności.
Zobacz także: Lisicki: „Projekt dotyczący fake newsów jest skrajnie niebezpieczny. To droga do cenzury”
Byłeś przez cały ten czas blisko rodziny Tomka.
Jego matka, pani Tereska, powiedziała, że jestem jej piątym synem (śmiech). To był pół roku pracy, związaliśmy się. Profesjonalizm mówił: to są bohaterowie mojego materiału, ale nie dało się nie związać.
Wracając do Tomka - mógł być wolny już w czerwcu, gdyby nie opinie biegłych. Chodziło głównie o ekspertyzę dotyczącą śladów ugryzień na ciele Małgosi. Biegła obiecywała, że ta ekspertyza będzie w październiku, listopadzie... tak to się ciągnęło do końca lutego.
Gdy ekspertyza się pojawiła, zacząłem rozmawiać z prokuraturą oficjalnie: mamy wszystko, wiemy, że jest niewinny. Prokurator powiedział, że Tomek musi wytrzymać jeszcze parę dni w zakładzie karnym. Bo prokuratura przygotowuje idealny wniosek - taki, aby nikt nie miał żadnych wątpliwości.
Rozmawiałeś z nim przez te pół roku?
Byliśmy w stałym kontakcie telefonicznym - mówił co u niego słychać, jak się czuje. Ograniczaliśmy jednak te rozmowy do minimum, bo miał określony czas, który mógł spędzić przy telefonie. Nie chciałem zabierać minut, przez które mógł porozmawiać z mamą.
Poza tym pisałem do więzienia listy, żebym mógł się z nim spotkać. Przez pół roku nie uzyskałem zgody. Można się tylko domyślać, dlaczego.
Towarzyszyłeś mu jednak w pierwszych chwilach na wolności.
Trudno opisać słowami atmosferę, która panowała wtedy w domu. Gdy minęły emocje, i nie było już płaczu, zaczęły się opowiadania. Rodzina pokazywała Tomkowi zdjęcia z chrzcin i komunii, które go ominęły.
Gdy wyłączyliśmy kamery oznajmiłem, że idę do domu. Ale pani Teresa na to: w żadnym wypadku, zostaje pan na gołąbki (śmiech). Te sławetne gołąbki poznałem już wcześniej, a na tę okazję specjalnie je zamówiłem. Cała rodzina to wspaniali ludzie, którzy zostali oczernieni. Przez tyle lat mówili o nich, że są rodziną mordercy.
Co będzie z Tomkiem teraz? Czeka go trudny powrót do normalnego życia.
Da radę. Tomek ma wsparcie od rodziny, kuratora, a niedługo też psychologa. Ja właśnie do niego jadę. Chcę go wziąć w miejsca, które się zmieniły, albo których nigdy nawet nie widział. Nakręcimy film o jego pierwszych dniach na wolności.
*Dziękuję za rozmowę. *