Polska"To jest największy problem polskiego katolicyzmu"

"To jest największy problem polskiego katolicyzmu"

Mały spacer po polskich kościołach na prowincji w czasie świąt wystarczy by pokazać co jest największym problemem polskiego katolicyzmu, a zarazem polskiej kultury plebejskiej. Otóż: wykształcenie i poziom intelektualny księży. Na wsiach czy w małych miasteczkach ksiądz to ciągle ważny autorytet. To też - lokalny postrach, sumienie małych wspólnot, moralny punkt orientacyjny, przedmiot sąsiedzkich rozmów - pisze w cotygodniowym felietonie Magdalena Środa.

26.04.2011 | aktual.: 26.04.2011 12:42

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Z ambony można się dowiedzieć nie tylko kto umarł, za kogo będzie msza, jakie potrzeby finansowe ma parafia ale również kto jest dobry, kto potępiony, kto kupuje środki antykoncepcyjne, czym jest sekta i na kogo katolik względnie „prawdziwy Polak” powinien głosować.

Msza, chrzciny, komunia, szkolna katecheza – to w wielu miejscowościach jedyne duchowe dobra prócz telewizyjnego „tańca z gwiazdami”, seriali czy programów sportowych. Dla wielu – to jedyne źródło kultury religijnej, duchowej, intelektualnej by nie powiedzieć - metafizycznej.

Tymczasem kultura ta tkwi w rękach osób dość prymitywnych, niewykształconych o zawężonym polu wyobraźni i z reguły pozbawionych empatii. Wykształcenie księży, na tle coraz bardziej wykształconego społeczeństwa jest coraz gorsze. Do seminarium (pomijam ekskluzywne seminaria jezuitów czy dominikanów) często trafiają ci, którzy nie mogą zdać matury, nie radzą sobie ze sobą, nie mają pojęcia o świecie i potrzebach innych. Życie w seminarium przypomina koszary, gdzie najważniejsza zasadą jest posłuszeństwo przełożonym i starszym rangą. Myślenie nie jest wymagane, krytyka – zabroniona. Młody ksiądz mało wie o życiu, niewiele o świecie współczesnym, nie zna psychologii, filozofii, historii sztuki. Dlatego nowoczesna architektura kościelna to taśmowa produkcja estetycznych koszmarków. Bogatych, kiczowatych, pompatycznych, zimnych.

"Trzodę" powierzoną swojej opiece przeciętny ksiądz traktuje jak materiał, który trzeba ociosać (upominając z ambon), nauczyć systematyczności (msza co niedzielę) i z którego należy wyciągnąć trochę pieniędzy na chwałę Kościoła i doczesne potrzeby parafii oraz samego księdza (a nie ma on franciszkańskich potrzeb, raczej barokowe). Okres komunii, który się właśnie zbliża, jest – pod tym względem - okresem poważnych żniw finansowych.

Na wszelkie problemy zaleca modlitwę, pokutę lub mszę. Na problemy nadzwyczajne – pielgrzymkę lokalną względnie - Watykan. W wielu parafiach są prawdziwe biura turystyczne, co świadczy o tym, że religijność księży nie zabija ich zmysłu przedsiębiorczości. Pielgrzymowanie stało się też normalnym szkolnym rytuałem, dawniej młodzież zwiedzała Polskę historyczną, dziś zna Polskę religijną i zabobonną.

Poziom kazań jest – najczęściej - na żenującym poziomie. I to nie tylko w lokalnych parafiach ale również w katedrach. A szkoda, bo to często jedyna możliwość by przekazać wspólnocie wiernych jakieś ważne zalecenia moralne lub społeczne. By – na przykład - byli życzliwi, by pomagali sobie wzajem, by szanowali sąsiadów, by unikali przemocy, by chronili najsłabszych, troszczyli się o dzieci i zwierzęta, byli aktywni społecznie (a nie tylko na rzecz Kościoła). Szansa najczęściej stracona. Księżą nie rozumieją tego typu społecznych potrzeb. Ich horyzont zamyka się w ścianach małej parafii, by bogatą była.

Tegoroczne święta odbyły się pod znakiem Smoleńska i beatyfikacji Jana Pawła II. Jakie to ma przełożenie na relacje w ramach małej wiejskiej społeczności? Żadnego. Ludzie posłuchali, dali na Kościół, rozeszli się po domach. I tak do następnej niedzieli. I do następnych świąt.

Magdalena Środa specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
wykształceniekościółspołeczeństwo
Komentarze (1626)