"To jest cyrk". W ługańskim parapaństwie panika przed "łapanką" do wojska i drożej niż w Moskwie
W Ługańskiej (Pseudo) Republice Ludowej mężczyźni zniknęli z ulic. Albo zostali wysłani na front, albo się przed tym ukrywają. W sklepach nie ma towarów, wzrosły ceny żywności. Jak funkcjonuje parapaństwo, które Kreml, jak kłamliwie twierdzi, chce chronić, prowadząc "specjalną operację wojskową"?
O tym, co dzieje się w ŁRL, opowiada nam Jewhen (imię zostało zmienione ze względów bezpieczeństwa), któremu udało się opuścić ten region. Wciąż ma stały kontakt z rodzicami i przyjaciółmi z Ługańska i innych miast obwodu. Wcześniej Jewhen prowadził aktywne życie społeczne, stąd dobrze zna m.in. wielu miejscowych, którzy zaczęli kolaborować z samozwańczym rządem.
- Politycznie to jest cyrk – mówi rozmówca WP. – Władze ŁRL udają, że są niezależnym państwem, że mają wszystkie jego atrybuty. Kilka dni temu nawet wyznaczyli i wysłali do Rosji swojego ambasadora. Został nim Rodion Mirosznik, były dyrektor Ługańskiej Państwowej Spółki Telewizyjno-Radiowej, niegdyś zasłużony ukraiński dziennikarz. W ostatnich latach bardzo ocierał się o dygnitarzy, był stałym gościem rosyjskich talk-show – dodaje Jewhen.
Na 9 maja samozwańcze władze republiki zapowiadały wielką defiladę. Ostatecznie pokazano tylko karabiny maszynowe i zepsuty sprzęt. Oprócz nielicznej broni Rosjan i "milicji ludowej" na obchodach zaprezentowano zdobyty od Ukraińców rozbity czołg. Zgromadziły mało ludzi, przeważnie samych wojskowych bądź milicjantów.
Nawet zapowiedź tak skromnych obchodów wywołała oburzenie w lokalnych mediach społecznościowych (podobnie jak w Rosji odcięto tu dostęp do Facebook'a i Instagrama).
"Bez fajerwerków, można się rozejść… przynajmniej z szacunku dla zmarłych i tych, którzy w każdej sekundzie ryzykują życiem" – pisze w jednej z grup mieszkanka, komentując zapowiedź świętowania. Inna zgadza się i opowiada, że jej mąż został zabrany bezpośrednio z pracy na wojnę, zginął, a na jego pogrzebie nie było ani jednego przedstawiciela armii czy tym bardziej salwy wojskowej. Trzecia kobieta narzeka, że nikt nie dba "o prosty naród", a okupacyjne władze "ukryły swoje rodziny".
Po 9 maja do pseudorepubliki, na zaproszenie MSW, przybyło 130 rosyjskich funkcjonariuszy policji, aby pomóc w utrzymaniu porządku w mieście Ługańsk. To gest, nietypowy nawet dla ŁRL. Powód? Rosnące niezadowolenie mieszkańców, a także liczba trumien, w których do rodzin wracają polegli.
Powszechna łapanka do walki przeciwko Ukrainie
Jak mówi Jewhen, w Ługańsku wielkie zmiany zaczęły się jeszcze przed początkiem wojny. W połowie lutego samozwańcze władze zarządziły ewakuację ludności cywilnej.
– Wiele osób nie rozumiało tej decyzji. Ale w tej panice część mieszkańców, w tym kilku moich znajomych, faktycznie uwierzyła, że to Ukraina lada moment ruszy z atakiem na miasto. Niektórzy już powrócili, zwłaszcza ci wywiezieni niedaleko, do rosyjskiego Rostowa, Woronieża czy na Kaukaz. Ale niektórzy trafili do Władywostoku. A stamtąd guzik, a nie wyjedziesz — twierdzi Jewhen.
Jewhen dodaje, że dla niektórych droga przez Rosję stała się jedyną drogą… na Zachód. - Po 24 lutego już nie można było jechać przez Ukrainę. Syn koleżanki opracował trasę do Niemiec: najpierw pojechał do Rostowa, potem wsiadł do autobusu do Moskwy, a następnie pojechał na Łotwę. I był taki zabawny moment, kiedy łotewscy funkcjonariusze powiedzieli pasażerom autobusu ze stolicy Rosji: wpuszczamy obywateli Ukrainy, a wszyscy z rosyjskimi paszportami wracają. Z całego autokaru tylko 16 osób pojechało dalej — opowiada.
Nasz rozmówca wskazuje, że w czasie ewakuacji wiele osób dziwiło się, że przez granicę nieprzepuszczani są mężczyźni. Po kilku dniach rodziny zrozumiały dlaczego: rozpoczęła się wojna i mobilizacja. W Ługańsku i Doniecku trwa dosłownie "łapanka wszystkich". Przez to ulice świecą pustkami. Mężczyźni muszą się ukrywać, mało kto chce walczyć.
Oto kilka historii Jewhena:
Obok domu moich rodziców jest piekarnia, w której pracują sąsiedzi. Mężczyźni chodzą do pracy metodą "krótkich sprintów". Ostatnio właścicielka postanowiła wozić pracowników swoim autem. Jest też inne przedsiębiorstwo – szwalnicze - tam właścicielka ukrywa, że zatrudnia mężczyzn. Księgowa mówi do niej: ale jak mamy wypłacić im pensje, przecież nie możemy ich wpisać do tabelki? Rosjanie zadawali pytania: dlaczego zatrudniasz mężczyzn i nie zgłosiłaś ich do mobilizacji? Odpowiedziała: to są jeno kaleki, wszyscy nie nadają się do służby wojskowej
Inny mój znajomy, około czterdziestki. Ten to miał dopiero szczęście. Na komisariacie powiedziano mu, że będzie dowódcą czołgu! A on je widział tylko na zdjęciach! Jak przybył do jednostki, okazało się, że czołgu, którego miał być szefem, nie ma. Został więc wysłany do pracy przy naprawie sprzętu: ma łeb na karku i jest złotą rączką. Kiedy już przybył "jego czołg", szefostwo stwierdziło, że lepiej go zostawić przy naprawach. Tak się uratował.
Mój zięć pracował na Krymie jako budowniczy. Wyjechał do obwodu ługańskiego, bo istniało niebezpieczeństwo, że tam zostanie zmobilizowany. Mieszka w prywatnym budynku na wsi. Praktycznie z niego nie wychodzi.
Był znajomy, który obrał "taktykę na Szwejka", udając wariata. Zapytano go: jesteś świrem czy jak? Odpowiedział: tak, mam nawet zaświadczenie! Mimo nieistotnego schorzenia wojskowi stwierdzili, że nie opłaca się go mobilizować.
Są też historie z innym zakończeniem. Mój kolega Sasza postanowił się nie ukrywać, sam udał się do urzędu, przekonany, że nigdzie go nie wyślą. Miał co najmniej pięć zaświadczeń o różnych schorzeniach, z powodu których nie może być zaciągnięty do wojska. Pokazał wszystkie dokumenty, a komisja mimo to go zmobilizowała. Teraz walczy na północy obwodu ługańskiego. Rosjanie nie dają zaciągniętym z ŁRL wygodnych warunków: śpi dosłownie na ziemi, bez kołdry, bez niczego.
Zdaniem naszego rozmówcy wielu mieszkańców ŁRL poddało się wpływowi propagandy, jednak absolutna większość nie chce walczyć. Rozwija się też "szara strefa": proponuje się mężczyznom przekroczenie granicy do Rosji. Świadczą o tym nawet krążące na Telegramie wpisy strażników granicznych. Wynika z nich, że taką "usługę bez gwarancji" zainteresowany jest gotów zapłacić 40 tys. rubli, tj. dwie średnie pensje miesięczne w Ługańsku (ok. 590 euro bądź niecałe 2800 zł).
Dramat uchodźców z Ukrainy
Zarówno w Ługańsku, jak i w Doniecku pojawili się uchodźcy z Ukrainy (tej administracyjnie kontrolowanej przez Kijów). Część z nich ma poglądy, które wyraźnie nie podobają się miejscowym – zwłaszcza ci przywiezieni tam siłą albo podstępem. Znane są historię, jak z Mariupola, gdzie podstawiano autobusy ewakuacyjne do Zaporoża, a te pojechały w zupełnie innym kierunku.
- W ŁRL większość uchodźców jest z mocno zniszczonego Rubiżnego. Przyjechali bez niczego. Władze ogłosiły "dobrowolnie przymusową" akcję pomagania uchodźcom. Robi się to dla propagandy, która ma pokazać pospolite ruszenie w pomaganiu. Zawsze informują o tym telewizja i media lokalne. Zdarzały się przypadki, że uchodźcy wywieszali ukraińskie flagi, krzycząc "Sława Ukrainie!". To oraz przymus pomocy rodzą jednak duże napięcia – mówi Jewhen.
Drożej niż w Moskwie
Finansowo mieszkańcy Ługańska mają raczej pod górkę. W mediach społecznościowych można odszukać ceny towarów w Ługańsku z 22 marca, kiedy według kursu Banku Centralnego Rosji 1 euro kosztowało 115,6 rubli. Niektóre ceny są tutaj wyższe niż w Moskwie, gdzie przeciętne wynagrodzenie jest pięciokrotnie wyższe. I tak pod koniec marca:
* kilogram cukru w Ługańsku kosztował 120 rubli, w Moskwie 79 (dane za portalem pricing.day - przyp. red.);
* olej słonecznikowy w Ługańsku 150 rubli, w Moskwie 137;
* kilogram wieprzowiny w Ługańsku 340 rubli, w Moskwie 280
Poza wzrostem cen mieszkańcy borykali się z deficytem towarów, szczególnie cukru i papieru toaletowego, na które wprowadzano limity zakupów.
- W Ługańsku prawie wszystkie produkty pochodzą z Rosji i Białorusi. Są bardzo niskiej jakości, gorsze i droższe niż w Federacji Rosyjskiej. Wszyscy wiedzą, że w Ukrainie i taniej, i smaczniej, ale z terytorium kontrolowanego przez Kijów już od dawna sprowadzano żywność półlegalnie, okrężnymi drogami i traktowano je jak przysmaki. Ceny wzrosły, np. papierosów, w ciągu dwóch miesięcy ok. trzykrotnie. Moi rodzice, którzy od lat sadzili tylko kwiaty w ogródku - w tym roku posadzili kilka wiader ziemniaków – opowiada Jewhen.
Co ciekawe, Ługańsk i Donieck wróciły do podwójnych rozrachunków w rublach i hrywnach. Odpowiednie rozporządzenie przywraca ukraińską walutę co najmniej do lipca. A jeszcze w 2014 roku włodarze pseudorepublik buńczucznie odchodzili od hrywny, zaniżały sztucznie jej wartość przy wymianie na rubla.
Terytoria "nowookupowane"
Swoje porządki okupanci zaprowadzają także na terytoriach obwodu ługańskiego, na które dopiero wkroczyli (czyli, które przed 24 lutego były pod kontrolą władz w Kijowie). Rodzina Jewhena mieszka w Biłowodskiem, dokąd Rosjanie wkroczyli w marcu.
- Ukraińska sieć komórkowa już tam nie działa. Rozszerzany jest zasięg ługańskiego "Ługakoma". Syn przywiózł cioci kartę SIM z Ługańska. Rosjanie przywracają nazwy zdekomunizowanych ulic. Zmuszają do wznawiania zajęć w szkołach bez języka i literatury ukraińskiej. Problem w tym, że w przeciwieństwie do Ługańska, na tych terenach mówi się po przeważnie po ukraińsku. Część nauczycieli wyjechała, część zrezygnowała. Lekcje fizyki ma poprowadzić dotychczasowy kierownik zaopatrzenia – relacjonuje nasz rozmówca.
- Rosjanie przywrócili stary podział administracyjny, a więc Biełowodsk znów stał się centrum rejonu. Np. zaczął tam pracę Fundusz Emerytalny. Emerytury obiecuje, ale nie wcześniej niż w połowie czerwca. Od początku okupacji ludzie nic nie otrzymali. W miejscowym punkcie medycznym pielęgniarka odmawia nawet pomiaru ciśnienia. Twierdzi, że "niczego tu nie ma, nie wiem w ogóle, po co tu siedzę" – opowiada Jewhen.
Dodaje, że również na nowo okupowanych ziemiach ceny wzrosły i to nawet dwuipółkrotnie. Siew nie powiódł się, a jest to region, który zarabia przeważnie na zbiorach słonecznika. Rolnicy nie mogą go sprzedawać, bo brakuje paliwa i nie można kupić nasion. - Rosja ma z tym problem, bo kupowała je na Zachodzie - opowiada Jewhen.
W mediach społecznościowych o Biłowodsku, Nowoajdarze czy Starobilsku znajdziemy mniej informacji niż o frontowych Rubiżnym czy Kreminnej. Te agrarne regiony odcięto od Ukrainy jeszcze w pierwszych dniach ofensywy. W "oswobodzonych rejonach" Rosjanie przeprowadzili także propagandowe manifestacje z okazji 9 maja.
Dla Wirtualnej Polski Igor Isajew