TKM, Teraz Kazimierz Marcinkiewicz

Ministrant, ratownik, siatkarz, radny, nauczyciel, wicedyrektor, kurator, wiceminister... Kim jest kandydat na premiera?

Kandydat na premiera pochodzi ze szlacheckiej rodziny. Marcinkiewiczowie swój majątek ziemski mieli między Mińskiem a Smoleńskiem. Stracili go w 1920 r., gdy uciekali przed Rosjanami. Zamieszkali wówczas w Lidzie. Dziadkowie Kazimierza Marcinkiewicza, Antoni (nauczyciel) z Adolfiną, do Gorzowa trafili w latach 40. przez Białystok. Z czworga ich dzieci tylko Czesław i Marian, ojciec kandydata na premiera, zostali na zachodzie Polski. Marian Marcinkiewicz ma dziś 75 lat. Swoją żonę, Teresę Undro, poznał na dancingu. Ona całe zawodowe życie przepracowała w gorzowskim magistracie, a on (skończył studia kulturoznawcze) krótko był krawcem. Od zawsze jednak kojarzony jest w Gorzowie z kinami. Zajmował się nimi jako inspektor, potem kierował Słońcem i Kopernikiem. To w kinach część swojego dzieciństwa spędzili jego trzej synowie: Mirosław (rocznik 1957), Kazimierz (ur. 20 grudnia 1959 r.) i Arkadiusz (rocznik 1961), czym wzbudzali zazdrość kolegów. – Chodzili na każdy film. Nie zabierali kolegów do kina, ale
zdarzało się, że dawali nam bilety pracownicze – opowiadał kilka lat temu jeden z kolegów młodych Marcinkiewiczów.

Kazek, kiczka i pikor

Do dzisiaj w domu rodzice wołają na swych synów: Mireczek, Kazek i Areczek. Bracia niczym nie różnili się od rówieśników.

– Robiliśmy to, co robią normalne dzieci: graliśmy w piłkę, biegaliśmy z pistoletami. Razem studiowaliśmy zdjęcia i świerszczyki z Zachodu – opowiada jeden z ich kolegów. – Arek był wojowniczy. Kazek był spokojną, cichą duszą. Nikomu krzywdy nie robił. Nie należał do najsilniejszych, więc nie próbował się bić, potrafił za to się odgryźć. Szybko jednak spoważniał, wcześniej był nerwusem. Aż mu żyłka na czole wyskakiwała! – wspomina kolega. Kazimierz i Arkadiusz jako nastolatki w sylwestra pomalowali okna sąsiadom białą olejną farbą. Ofiary psoty miały pomyśleć, że napadało tyle śniegu. Autorzy dowcipu trafili zaś na milicję, dostali pałami po tyłkach od dzielnicowego i musieli umyć szyby. – Nie pamiętam, kto wpadł na ten pomysł, chcieliśmy coś wywinąć, w sąsiedztwie mieliśmy i prokuratora, i milicjanta. Nie wiem, kto wrzucił puszkę do mojego chrzestnego, do brata ojca. Na milicji krzyczeli na nas, ale ja nigdy nie bałem się milicji – tłumaczył mi później Kazimierz.

Po podstawówce bracia poszli do różnych szkół. Kazimierz wybrał technikum chemiczne (kierunek: technologia procesów chemicznych). Ściągał na sprawdzianach z polskiego, robił dużo błędów ortograficznych, ale był niezły z przedmiotów ścisłych. Oceny raczej średnie, okolice czwórki. – Nie miałem żadnych problemów z matematyką, w podstawówce były same piątki, ale w szkole średniej nikt nie chciał mi dać piątki z matematyki. To za pewność siebie. Na maturze zrobiłem pięć zadań, i to nie tylko sobie, ale dostałem jedynie czwórkę – wspomina. Zofia Domke, jego wychowawczyni z technikum, mówi z kolei: – Z Kaziem miałam troszeczkę problemów, bo miał swój pogląd na bardzo wiele rzeczy, trudno mu było dostosować się do wymagań, szczególnie regulaminów. Zawsze miał jakieś „ale”. Wzywałam rodziców, przychodziła mama. Chodził na wychowanie seksualne, ale wtedy było ono bardzo delikatne, informowano ogólnie o tych sprawach. Czy miał problemy z ortografią? On ze wszystkim miał problemy. Polityką interesował się niewiele, ale
na pochody pierwszomajowe nie chciał chodzić. Widać było jego bunt. Teraz powiedział mi, że ta dyscyplina, której tak nie znosił, pozwoliła mu wspiąć się na szczyty. Miał swój styl, chciał się wyróżniać. Wielką pasją Marcinkiewiczów był i pozostał sport. Najpierw ścigali się na rowerach wokół klombu, potem chodzili na basen i na kajaki. Odnosili sukcesy. Kazimierz zajął nawet wysokie miejsce w dwójce na spartakiadzie w Ostrołęce. Kandydat na premiera pracował też jako ratownik, a podkreślić należy, że pływa czterema stylami. Na podwórku grali także w palanta i kiczkę (kijem uderza się w patyk, on podskakuje i trzeba go podbijać). Popularnością cieszył się też pikor (gdzie zawodnicy swoimi kijkami usiłują wybić patyk z koła narysowanego na ziemi). Rodzinnym sportem jest jednak siatkówka. Bracia byli w końcu w szkole sportowej, a Arkadiusz w latach 70. był mistrzem Polski SZS. Z kolei Kazimierz organizuje dziś turnieje siatkarskie, na których zbiera pieniądze na cele charytatywne. Opiekuje się też koszykarkami
AZS PWSZ Gorzów.

Atrakcyjny Kazimierz

Koledzy znanych braci przyznają, że w latach młodzieńczych razem chodzili do parku pić winko. Dzisiejszy kandydat na premiera ma słabszą pamięć. – Parku nie pamiętam, byliśmy wtedy zawzięci na dziewczyny. Tak, chodziliśmy na dziewczyny. Szybko się zakochiwaliśmy, czasami w tych samych dziewczynach, ale nam to nie przeszkadzało. W jaki sposób prowadził „grę wstępną”, wyznał w III Programie Polskiego Radia: – Jak byłem bardzo młody i chciałem umówić się z dziewczyną, to najpierw mówiłem kolegom, potem koleżankom. Ona nic nie wiedziała, a wszyscy wokół wiedzieli. Jednak Kazimierz, jak się okazuje, nie był wcale taki nieśmiały. – Kaziu umawiał się z fajnymi dziewczynami, wtedy żywo interesował się seksem – śmieje się kolega.

Przyszła żona Kazimierza, starsza od niego o pół roku Maria Brałko, do Gorzowa przyjechała z Małomic (dziś powiat żagański). Byli w jednej klasie.

– Marysia była bardzo dobrą uczennicą i moim pupilkiem. Koleżeńska. Nieraz nocowała z moją malutką Sylwią – wspomina wychowawczyni Zofia Domke. Dodaje, że Kazimierz już wtedy, w szkole średniej, miał cechy przywódcze, ale to Marysia była gospodarzem klasy. – Na początku bardzo się nie lubili. Potrafiła wygarnąć Kaziowi. On nieśmiały, ona elokwentna. Przy niej stał się delikatny. Zaczęli ze sobą chodzić dopiero w IV klasie. Wyprowadzali moją dwuletnią córkę na spacery, razem uczyli się do matury – mówi wychowawczyni. Kazimierz wiedział jednak, że nie zasługuje na taką dziewczynę: – Marysia bardzo mi się podobała, była solidną dziewczyną. Wiedziałem jednak, że nie było mnie stać, by jej zawrócić w głowie. Ona taka inteligentna... Poza tym wtedy uganiałem się za innymi, nie tak inteligentnymi.

Od ministranta w ministry

Od pierwszej komunii trzej bracia byli ministrantami. Dzisiejszy kandydat na premiera przyznaje, że wciąż zdarza mu się służyć do mszy. Bracia – jak jeden mąż – chcieli też zostać księżmi. – W IV klasie szkoły średniej po rekolekcjach trochę odmieniłem moje życie, zacząłem traktować Kościół poważniej. Trzeba jednak mieć powołanie i umieć na nie odpowiedzieć. Ja nie potrafiłem, ale młodszy brat był już bardzo blisko – mówi Kazimierz. Mirosław po technikum poszedł na mechanikę na Politechnice Szczecińskiej. Rzucił ją i trafił do wojska. Studia na Wydziale Pedagogicznym WSP w Zielonej Górze (pedagogika kulturalno-oświatowa) skończył pod koniec lat 80.

Kazimierz dostał się na Wydział Matematyczno-Fizyczno-Chemiczny Uniwersytetu Wrocławskiego. Z podziemiem związał się w 1980 r., kiedy wydawał „Pokolenie” i „Aspekty” te ostatnie redagował jeszcze w latach 90. „Pokolenie” było pismem oświaty niezależnej, jednym z pięciu takich w kraju. – Ja byłem redaktorem naczelnym i wydawcą. W drugiej połowie lat 80. odbywały się spotkania z innymi piszącymi w tych czasopismach, oni są teraz obecni w edukacji, też jako ministrowie – mówi. Należał, podobnie jak bracia, do duszpasterstwa akademickiego. W 1981 r., po drugim roku studiów wziął z Marią ślub. W tym samym roku ożenili się też jego bracia. W podróż poślubną też pojechali razem! Arkadiusz w gorzowskiej AWF współtworzył NZS. W domu każdego z braci drukowano m.in. „Aspekty”. Arkadiusz organizował też „Solidarność” nauczycielską w Gorzowie i województwie. Był potem jej pierwszym przewodniczącym. Mirosław od 1982 r. kierował kinem Słońce. Tam pracował do 1990 r. Kazimierz swój staż zawodowy rozpoczął jako wychowawca w
przedszkolu. Potem trafił do podstawówki z dzieciństwa. Pracował tam jako nauczyciel matematyki i fizyki, dowoził także dzieci (jako opiekun) z pobliskich wsi. W wakacje dorabiał jako wychowawca kolonii czy też jako malarz i tapeciarz.

– Najpierw byłam nauczycielką Kazia, potem koleżanką pana Kazimierza. Jako bardziej doświadczony nauczyciel starałam się mu pomóc, często o taką pomoc sam zabiegał. Potem uczył w III LO moją córkę. Na początku był bardzo skromnym nauczycielem. Teraz nie raczy powiedzieć dzień dobry... – ocenia Kazimiera Kraszewska. W 1989 r. został wybrany na wicedyrektora gorzowskiego Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr 3. Arkadiusz jeszcze w czasie studiów był w szkole... świetliczanką. Potem pięć lat uczył wf. w jednej z podstawówek, by za Kazimierzem wrócić do „siedemnastki” jako trener siatkarzy.

Kierunek stolica

Marcinkiewiczowie byli jednymi z założycieli Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. – W 1986 r. 33 osoby, w tym ja, podpisały się pod listem, by utworzyć ugrupowanie polityczne, bo uznaliśmy, że związek zawodowy nie wystarczy. Władze pozwoliły na kluby polityczne, więc utworzyliśmy klub Ład i Wolność, którego byłem przewodniczącym. Należały do niego znane osoby: Jerzy Hrybacz, Tadeusz Horbacz, Jerzy Wierchowicz (adwokat, pod koniec kadencji Sejmu 1997- -2001 szef klubu parlamentarnego UW – dop. red.), Jerzy Synowiec. Od 1988 r. trwały także rozmowy w Poznaniu i w Warszawie z prof. Chrzanowskim, Antonim Macierewiczem, Markiem Jurkiem – wspomina Kazimierz. ZChN powstało w 1990 r. Od tego czasu Marcinkiewiczowie należą do najważniejszych gorzowskich polityków. Najpierw z ramienia Wyborczej Akcji Katolickiej trzej bracia zostali radnymi miejskimi (dziś już tylko Arkadiusz zajmuje się lokalną polityką – jest wiceprzewodniczącym rady miasta). Mówiono, że Kazimierz ma zostać prezydentem Gorzowa. W 1990 r. został
jednak kuratorem oświaty. Dziennikarze mieli wówczas o czym pisać. Jako kurator miał kazać harcerzom w Łukęcinie wybudować ołtarz. Odwołaniem dyrektora I LO spowodował wyjście uczniów na ulice, co odbiło się także groźbami pod jego adresem. – Podczas porządkowania mojej półki znalazłem list z 1991 r., w którym ktoś straszył mnie śmiercią po zwolnieniu dyrektora I LO. Wtedy też miałem telefony do domu – mówi Kazimierz.

Pierwszą propozycję rządową dostał na przełomie lat 1991/1992 od ministra Andrzeja Stelmachowskiego. Kolejny raz oferta z Ministerstwa Edukacji przyszła latem 1992 r. „Zadzwonił do mnie Henryk Goryszewski, przyszły wicepremier tego rządu, który z ramienia ZChN uczestniczył w jego formowaniu, a potem został jego wicepremierem i złożył mi taką propozycję. Na początku zastanawiano się nawet nad powołaniem mnie na ministra edukacji. Ostatecznie uznano, że ministrem powinien być profesor”, pisze Kazimierz Marcinkiewicz w swej książce „Pracowitość i uczciwość w polityce”.

Gdy solidarnościowe wotum nieufności obaliło gabinet Hanny Suchockiej, wiceminister Marcinkiewicz trafił do Wojewódzkiego Ośrodka Metodycznego jako zastępca dyrektora oraz konsultant ds. kadry kierowniczej. W 1995 r. został dyrektorem Zespołu Kolegiów Nauczycielskich. Rok wcześniej zainicjował działalność Fundacji na rzecz Gorzowskiej Szkoły Wyższej i został jej pierwszym prezesem. Od tego czasu mówi się, że będzie kiedyś rektorem tej uczelni – dziś Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej.

Posłem po raz pierwszy został w 1997 r. z ramienia AWS. Prawie przez rok był szefem doradców premiera Jerzego Buzka. Zrezygnował, kiedy uznał, że jego rady nie trafiają do pryncypała. Leszek Miller, szef SLD, powiedział wtedy, że „inteligentne jednostki ewakuują się, póki czas”. Gdy rekonstruowano tamten rząd w 2000 r., Radio Zet podało, iż Marcinkiewicz jest kandydatem na wicepremiera – w zamian za poparcie przez ZChN Mariana Krzaklewskiego w wyborach prezydenckich. W Warszawie karierę robił także Mirosław. Podobnie jak Kazimierz w latach 90. musiał łączyć obowiązki radnego z pracą w administracji rządowej. Został bowiem dyrektorem nowego Wydziału Infrastruktury Społecznej w urzędzie wojewódzkim. Po roku objął stanowisko dyrektora UW oraz Wydziału Organizacji i Nadzoru UW. 31 grudnia 1998 r. został dyrektorem generalnym Lubuskiego Urzędu Wojewódzkiego. Dokładnie trzy miesiące później zdymisjonował go wojewoda Jan Majchrowski. Z kolei w dwa dni po dymisji brata Kazimierz został szefem doradców premiera. Było
wiadomo, że nie zostawi rodziny w potrzebie. Zwłaszcza że niektóre resorty przypadły w udziale ZChN. – Ministrem łączności był Maciej Srebro i zaprosił mnie na rozmowę. Był wakat na stanowisku dyrektora generalnego. Trzeciego dnia po dymisji byłem już w Warszawie, po dwóch tygodniach rozpocząłem tam pracę – mówi Mirosław. Został także przewodniczącym Rady Nadzorczej Banku Pocztowego. Najmłodszy z braci postanowił robić karierę w Gorzowie. Został dyrektorem utworzonego przez siebie liceum katolickiego. Po ośmiu latach wrócił do rodzinnego interesu – kina Kopernik – by pomóc ojcu.

Spec od uszek

Żony Marcinkiewiczów stronią od polityki. Maria jest specjalistką nauczania początkowego w „siedemnastce”, przez którą w komplecie przeszły ich dzieci. Ona też prowadzi dom przy ul. Chrobrego, który kiedyś należał do babci Kazimierza. – Teraz Marysia mogłaby być posłanką, doktorem, naukowcem, ale wybrała rodzinę. Kaziu w 90% swój sukces zawdzięcza żonie. Widzi to i docenia. Marysia podobna jest do Jolanty Kwaśniewskiej: ładna, inteligentna, potrafiąca się znaleźć, prawdziwa dama – mówi Zofia Domke. Przyszły premier potrafi jednak coś w domu zrobić – jego specjalnością są uszka z grzybami. Opisując swój specjał w „Rzeczpospolitej” powiedział, że używa do uszek tylko prawdziwków z podgorzowskich lasów. Lepi uszka hurtowo, od razu 60 sztuk. Kazimierz ma w zwyczaju zajadanie się popcornem podczas meczów czy też filmów. Kiedy prosi rodzinę, by mu go przygotowali, nikomu się nie chce. Wtedy wstaje i mówi, że sam zrobi. Oczywiście, w tym momencie cała rodzina rzuca się do kuchni, bo nikt nie chce czyścić potem
spalonych garnków... Bracia kolekcjonują alkohole. – Pijemy alkohol dobry, ale drogi, wina jedne z najlepszych: francuskie, włoskie, hiszpańskie – wyznaje Arkadiusz. Są też inne nałogi. – Oczywiście, jako młodzieńcy próbowaliśmy prawie wszystkiego, co niedozwolone. Byłem palaczem, ale już nie palę. Nadszedł teraz czas na cygara. Kazimierz też je pali, niech się nie wypiera! – mówi Arkadiusz.

Dzieci z klucza

Mirosław jako jedyny z braci ma tylko dwójkę dzieci – Łukasza i Agatę. Pozostali bracia mają po trzech synów i jednej córce. Dzieci Kazimierza rodziły się w symboliczne dni: Urszula – 15 sierpnia (1983 r.), Stanisław – 11 listopada (1986 r.), Piotr (przez pomyłkę?) – 8 marca (1995 r.). Tylko Maciek wyłamał się i przyszedł na świat 14 czerwca. Imiona potomków Kazimierza mają podłoże religijne. Maciek imię dostał po 13. apostole. Skończył szkołę wujka, przeszedł PWSZ (ojca) i teraz jest na V roku studiów. Interesuje się polityką, wspiera ojca. Liceum katolickie skończyła też jego siostra Urszula Maria („kiedy się rodziła, wynoszono Urszulę na ołtarze”). Jej brat Stanisław („od biskupa krakowskiego, który sprzeciwił się władzy”) właśnie zdał maturę. Piotr ma imię od pierwszego ucznia Chrystusa. Kazimierz Marcinkiewicz twierdzi, że wszystkie dzieci są do niego podobne: – Maciek z charakteru i z wyglądu, ten najmłodszy podobnie. Ula ma błękitne oczy, więc wzięła ode mnie, co najlepsze. Jeszcze kilka lat temu
Kazimierz nie widział możliwości przeprowadzki do stolicy. – Nigdy nie przeprowadzimy się do Warszawy, choć wiele osób mnie do tego zachęca, też politycy. Nie wyobrażam sobie przeprowadzki, no, może z centrum miasta – mówił. Teraz chyba sporo się zmieni...

Wojciech Wyszogrodzki

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)