Uciekł tym oknem. Wiadomo, co w tym czasie robili strażnicy

Szparą między odgiętymi prętami kraty w szpitalnym oknie Bartłomiej Blacha wydostał się z toalety szpitala psychiatrycznego i uciekł. Jak nieoficjalnie ustaliła Wirtualna Polska, funkcjonariusze Służby Więziennej w tym czasie spali. Podejrzany o zabójstwo jest wciąż poszukiwany. Szczegóły zbrodni, za którą będzie odpowiadał, są wstrząsające.

Okno już jest naprawione, ale widać wyraźnie odgięcia w kracie, przez którą wydostał się Bartłomiej Blacha
Okno już jest naprawione, ale widać wyraźnie odgięcia w kracie, przez którą wydostał się Bartłomiej Blacha
Źródło zdjęć: © WP
Paweł Buczkowski

Było tuż przed godziną 4 nad ranem w poniedziałek 7 października, kiedy podejrzany o zabójstwo Bartłomiej Blacha udał się do toalety Szpitala Psychiatrycznego w Radecznicy. Poszedł tam sam. Mężczyzna nie znajdował się na oddziale zamkniętym szpitala, bo trafił tam nie na obserwację, ale z powodu próby samobójczej. Mimo to stale pilnować mieli go dwaj funkcjonariusze Służby Więziennej.

Wirtualna Polska dotarła do zdjęć toalety, z której uciekł Blacha. Znajduje się tam wąskie okno, które można łatwo otworzyć. Klamka nie jest zamykana na klucz, a na zewnątrz znajduje się tylko cienka krata. Teraz jest już naprawiona, ale wciąż widać wygięcia w środkowej części. To właśnie szparą między prętami szczupły 33-letni Bartłomiej Blacha wydostał się za okno i znalazł się na gzymsie. Stamtąd już łatwo mógł się zsunąć po rynnie i uciec z terenu szpitala.

  • Okno, którym Bartłomiej Blacha uciekł ze szpitala
  • Okno, którym Bartłomiej Blacha uciekł ze szpitala
[1/2] Okno, którym Bartłomiej Blacha uciekł ze szpitalaŹródło zdjęć: © WP

Nie wiadomo, kiedy pilnujący go strażnicy zorientowali się, że zniknął. Według ustaleń WP, kiedy Blacha poszedł do toalety, obaj strażnicy spali: jeden na fotelu przy szpitalnej sali, a drugi w zupełnie innym pomieszczeniu. Funkcjonariusze mieli się zorientować dopiero po po jakimś czasie. Zgłoszenie do dyżurnego zamojskiej policji wpłynęło kilka minut po godzinie 7.

Po kompromitacji zapadły już pierwsze decyzje kadrowe.

- Obaj funkcjonariusze zostali zawieszeni w obowiązkach służbowych - mówi WP major Łukasz Pruchniak, rzecznik Dyrektora Okręgowego Służby Więziennej w Lublinie. Jak dodaje, trwa postępowanie wyjaśniające w tej sprawie, ale na razie SW nie informuje o dotychczasowych ustaleniach.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Swoje śledztwo prowadzi także prokuratura. - Dotyczy niedopełnienia obowiązków służbowych przez funkcjonariuszy Służby Więziennej w związku z ucieczką podejrzanego ze Szpitala Psychiatrycznego w Radecznicy - mówi WP prokurator Rafał Kawalec, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zamościu.

Pełne konsekwencje poniósł już dyrektor okręgowy SW w Lublinie płk Piotr Burak, który 10 października został odwołany ze stanowiska. Decyzję w tej sprawie podjął minister sprawiedliwości Adam Bodnar.

- Minister może odwołać dyrektora okręgowego bez podawania przyczyn, ale niewątpliwym jest, że sytuacja, która zadziała się w Zamościu, jest jednym z istotnych elementów, które spowodowały to odwołanie - wyjaśniła decyzję Bodnara rzecznik prasowy dyrektora generalnego SW ppłk Arleta Pęconek.

Postawiona na nogi policja depcze po piętach Blachy, ale na razie go nie zatrzymała. Poszukiwania z udziałem około 300 funkcjonariuszy koncentrują się obecnie na pograniczu województw lubelskiego i podkarpackiego. W kilku miejscowościach powiatu niżańskiego policja urządziła blokady dróg i kontroluje bagażniki przejeżdżających samochodów. Policjanci przeczesują też okoliczne lasy. Policjanci sprawdzają też sygnały od zaniepokojonych mieszkańców, którzy mieli widzieć mężczyznę. Tak było m.in. w miejscowości Huta Krzeszowska. W sobotę rano w pobliskich Derylakach właściciele niezamieszkałego domu stwierdzili ślady włamania i czyjegoś pobytu. Mógł tam nocować właśnie Bartłomiej Blacha.

Bartłomiej Blacha
Bartłomiej Blacha© Policja

Morderstwo w Zagumniu. Szczegóły zbrodni

Funkcjonariusze służby więziennej i policji strzegą także przez całą dobę domu w rodzinnym Zagumniu. To tutaj 3 lipca doszło do dramatu.

Wirtualna Polska dotarła do szczegółów zbrodni. Feralnej nocy w domu była cała rodzina. Zadbany, piętrowy dom był zajmowany przez trzech dorosłych braci i ich rodziców. Na piętrze domu mieszkał brat Bartłomieja ze swoją żoną i córką. Na dole w jednym z pomieszczeń mieszkała jego matka wraz z ojcem Stanisławem. Osobny pokój zajmował Bartłomiej z drugim bratem Wojciechem. 33-latek mieszkał tu na stałe od maja, wcześniej miewał okresy, że wyjeżdżał do pracy poza domem.

Około 4 nad ranem matka Bartłomieja zbudziła się i zorientowała, że w pokoju nie ma męża. Kobieta usłyszała też jakieś odgłosy, przypominające rąbanie. Ale to jej nie zaniepokoiło, bo mąż często wcześnie wstawał, żeby przygotować drewno na opał.

Kobieta do godziny 5 nie wychodziła z pokoju. Kiedy wstała, zastała męża leżącego w kuchni z obrażeniami głowy. Na miejsce wezwano tylko pogotowie ratunkowe, bo początkowo nikt nie podejrzewał, że doszło do przestępstwa. Ratownicy stwierdzili jednak, że rana głowy jest zbyt poważna, żeby mogła nastąpić w wyniku upadku, co było pierwszym przypuszczeniem. Kiedy koncentrowali się na pomocy ciężko rannemu 65-latkowi, któryś z domowników stwierdził, że w pokoju na parterze nie ma Bartłomieja, a jego brat Wojciech również ma obrażenia głowy. Na pomoc było jednak za późno. 45-latek już nie żył.

Bartłomieja znaleziono bardzo szybko, około godz. 7 w sąsiednim Biłgoraju. Z domu wyjechał rowerem. W chwili zatrzymania miał 2,5 promila alkoholu w organizmie. Kiedy wytrzeźwiał, usłyszał zarzut zabójstwa brata. Jego ojciec był w stanie krytycznym, ale wtedy jeszcze żył.

Śledczy podejrzewają, że do zbrodni doszło nad ranem. Pierwszy miał zostać zaatakowany brat, potem dopiero ojciec. Nikt z pozostałych domowników nic nie słyszał. Wszyscy myśleli w pierwszej chwili, że doszło do nieszczęśliwego wypadku i 65-letni Stanisław po prostu upadł i się zranił.

Do dziś nie wiadomo dokładnie, co popchnęło Bartłomieja do zbrodni. Mężczyzna podczas przesłuchania 4 lipca przyznał się do winy. Jego wyjaśnienia były bardzo lakoniczne, stwierdził jedynie o konflikcie między nim, ojcem i bratem. Zasłaniał się też wypiciem dużej ilości alkoholu, który miał spowodować takie jego zachowanie.

W rodzinnym domu nie było wcześniej interwencji policyjnych. Mężczyzna co prawda nadużywał alkoholu i wtedy zdarzały mu się zachowania agresywne, ale nigdy aż tak drastyczne, jak 3 lipca.

- 4 lipca mężczyzna usłyszał zarzut zabójstwa swojego brata i usiłowania zabójstwa ojca - informuje WP prokurator Rafał Kawalec, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zamościu.

To pewne, że ten drugi zarzut się zmieni, bo 2 września ojciec Bartłomieja zmarł w szpitalu w Biłgoraju. Prokuratura wywołała opinię biegłych i przeprowadzono sekcję zwłok. Kiedy opinia wpłynie do prokuratora, wówczas formalnie zarzut zostanie zmieniony na zabójstwo. Bartłomiejowi Blasze grozi dożywocie.

Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: pawel.buczkowski@grupawp.pl

Czytaj także:

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (142)