Te słowa wreszcie padły. Nawet w rosyjskiej TV mówią o klęsce Putina
Zmiana narracji w rosyjskich mediach. Po porażce na froncie w telewizji padają słowa, których nigdy nie było. "Wzywam wszystkich, aby nie wpadali w panikę w obliczu porażki, jaką ponieśliśmy w regionie Charkowa i musimy to przyznać" - takie słowa usłyszeli Rosjanie oglądający państwowy kanał Rossija 1.To zupełnie inna retoryka, niż ta, którą słyszeliśmy od początku wojny w Ukrainie. Ekspert, z którym rozmawiała Wirtualna Polska, twierdzi, że to sabotaż lub zaplanowane wcześniej działanie.
Rosyjscy propagandyści wcześniej milczeli na temat porażek ich armii. Sytuację diametralnie zmieniła udana kontrofensywa w obwodzie charkowskim. Jednostki ukraińskie zajęły m.in. Kupiańsk, węzłową miejscowość Sawynci leżącą pomiędzy Bałakliją a Iziumem oraz sam Izium.
Jak propaganda pokazuje porażkę?
- Klęska ma pewne znaczenie, kiedy się do niej przyznaje i wyciąga nowe wnioski. A jeśli tego nie uznasz, wszystko, co otrzymasz, to kolejna porażka, być może nawet bardziej niszczycielska. To bardzo trudna sytuacja i musimy zdać sobie sprawę, że walczymy z bardzo potężnym przeciwnikiem - stwierdził gość programu prowadzonego przez kremlowskiego propagandystę Władimira Sołowjowa.
Podobny przekaz popłynął z należącego do Gazpromu kanału NTV. - Niestety, sytuacja jest trudna. Czy można powiedzieć, że siły rosyjskie zbliżyły się do realizacji celów i realizacji zadań postawionych przez prezydenta na początku operacji specjalnej, czy też oddaliły się? Oczywiście, że oddaliliśmy się - usłyszeli siedzący przed telewizorami z ust Viktora Olevicha, którego przedstawiono jako komentatora politycznego.
Takich przykładów w ostatnim czasie było więcej. Fragmenty podobnych wypowiedzi zamieszcza na Twitterze amerykańska dziennikarka Julia Davis.
"Eksperci w rosyjskiej telewizji zdają sobie sprawę, że ich wojsko zawodzi, a ich kraj jest w tarapatach. Zaczynają grać w obwinianie. Niektórzy z nich w końcu rozumieją, że ich zaprzeczanie tożsamości ukraińskiej nie działa na korzyść Rosji" - napisała w jednym z postów Davis.
Celowe działanie czy sabotaż? "Rodzi się ferment"
- Rosjanie cały czas opracowują reakcję na to, co stało się w obwodzie charkowskim. Jak widzimy na powyższych przykładach, w środowisku propagandystów rodzi się ferment - zauważa Michał Marek, badacz dezinformacji rosyjskiej.
Rozmówca Wirtualnej Polski twierdzi, że istnieją dwie teorie, dlaczego przekaz w reżimowych mediach się zmienił.
- Jedna z nich jest taka, że z centrali nie dochodzi skonsolidowany i wyraźny przekaz. On się dopiero tworzy, Rosjanie go ciągle konstruują. Propagandyści są więc zszokowani, że Rosja nie osiąga celów i brakuje winnych, dlatego dokonują czegoś, co wydaje się być momentami sabotażem - mówi Marek.
- W środowisku propagandystów może wzrastać świadomość, iż zostali oni niejako oszukani przez Kreml - że armia nie jest taką siłą, jak sobie wyobrażali. Możliwym jest, że dochodzi do sabotowania lub do przejawiania własnej inicjatywy, która w intencjach propagandystów jest właściwa, lecz w szerszym kontekście może być czymś szkodzącym Kremlowi - dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Drugą tezą może być celowe działanie. - To niekoniecznie jest niezaplanowane. Chodzi o to, żeby pokazać, że Rosja walczy z mocnym przeciwnikiem. Wydaje się, iż przekaz strony rosyjskiej idzie w kierunku zaprzestania negowania tego, iż naród ukraiński i jego państwo istnieją. Chodzi o ograniczenie procesu deprecjonowania przeciwnika - zauważa Marek.
W rosyjskich propagandowych przekazach kluczowe pozostaje również wsparcie NATO. - Komentatorzy nadal przedstawiają dwie strony. Z jednej: propagandę sukcesu, a z drugiej coraz mocniejsze wzmacnianie przekazu, że w Ukrainie rzekomo trwa wojna pomiędzy Rosją a NATO. Oni mówią: "my walczymy z NATO" - twierdzi ekspert Wirtualnej Polski.
Wezwanie do mobilizacji
Kontrofensywa w obwodzie chersońskim była dla Kremla ogromnym zaskoczeniem. Ukraińcy odnieśli sukces, a wojska rosyjskie uciekały, porzucając swój sprzęt.
- Jestem skłonny uwierzyć w to, że nowy przekaz jest pewnym wezwaniem do mobilizacji społeczeństwa: "wspierajcie armię i Władimira Putina, bo inaczej państwo może się rozsypać jak ZSRR". To kolejny element służący konsolidowaniu ludzi wokół "silnego lidera". Z drugiej pewnym novum są przekazy o potrzebie przeprowadzenia powszechnej mobilizacji - dawniej wątek ten pojawiał się w innym kontekście. Pojawienie się tego wątku wygląda na próbę usprawiedliwienia porażki w obwodzie chersońskim w myśl przekazu: "gdybyśmy tylko przeprowadzili mobilizację, to spokojnie wygralibyśmy i z Ukrainą i NATO" - uważa badacz rosyjskich mediów.
- Część Rosjan oczywiście może dojść do przekonania, że ktoś ich oszukiwał. Ale nie prognozuję, by miało to poważne skutki - ocenia Marek.
Winni porażki
Ekspert prognozuje, że w niedalekiej przyszłości w telewizji wskazani zostaną winni porażki, a ich "osądzenie" zostanie odwrócone w propagandowy sukces.
- Na pewno kluczowe media nie skupią się na Putinie. Złość społeczeństwa zostanie skierowana na któregoś z dowódców lub polityków reprezentujących rosyjskie interesy w Ukrainie. Moim zdaniem prawdopodobnym jest, iż kolejnym krokiem będzie wskazanie i ukaranie "winnych" - mówi.
Marek zauważa też, że przekaz z telewizji ma trafić do konkretnych regionów.
- Musimy pamiętać, że Rosja jest państwem złożonym. Dlatego skupmy się na procesach zachodzących w danych regionach. Wezwanie, żeby nie panikować, mogło mieć na celu przede wszystkim trafienie do odbiorców z obwodu biełgorodzkiego. Po dojściu Ukraińców do granicy pojawiły się sygnały, że w okolicznych miejscowościach doszło do paniki. W Rosji telewizja (kanały ogólnofederalne) nadal jest głównym narzędziem docierania z przekazem do narodu. Pomimo prób odwracania uwagi od kwestii utraty części obwodu charkowskiego, propagandyści koniec końców będą wskazywać, że doszło do porażki. Zawsze można ją jednak przedstawić jako coś, co dotyczy "niewielkiego obszaru" lub że skala porażki jest niewielka - "bez znaczenia" - podsumowuje ekspert.
Wiele informacji, które przekazują rosyjskie media i przedstawiciele władzy, prawdopodobnie nie jest prawdziwych. Takie doniesienia mogą być elementem wojny informacyjnej ze strony Federacji Rosyjskiej.
Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski