Tatry i akcja TOPR w jaskini. Kapitan straży pożarnej wierzył, że grotołazi żyją. Słyszał gwizdy
Tatry. Znamy więcej szczegółów dramatycznej akcji w Jaskini Wielkiej Śnieżnej. Kapitan straży pożarnej miał słyszeć gwizdy grotołazów. Wierzył, że wciąż żyją. Dlatego wraz z innym taternikiem jaskiniowym, a wbrew TOPR, podjął ryzykowną próbę samowolnego dotarcia do uwięzionych w jaskini mężczyzn.
Jaskinia Wielka Śnieżna w Tatrach wciąż jest miejscem akcji ratowników TOPR, próbujących wydobyć ciała grotołazów. Dziś TOPR nie podaje nowych informacji na ten temat. Nieoficjalnie udało nam się uzyskać nowe relacje o tym, co działo się pod ziemią.
Już w pierwszych dobach akcji strażak pracujący z ratownikami TOPR w jaskini usłyszał gwizdy. - Ekipa ratunkowa przerwała pracę. Jednak kilkukrotne próby nawiązania kontaktu z uwięzionymi nie przyniosły rezultatów. Zapadła cisza - relacjonuje uczestnik akcji ratunkowej. - Zdarza się, że w takim momentach ludziom puszczają nerwy. Pojawia się nadzieja, że poszkodowali są blisko - dodaje.
Tatry, akcja TOPR. Desperacka próba strażaka
Według nieoficjalnych ustaleń WP wkrótce potem 9-osobowa ekipa strażaków miała być odesłana do Krakowa. Jednak młodszy kapitan Artur Ż. postanowił zejść do jaskini i spróbować dotrzeć do poszkodowanych. Wraz z jeszcze jednym taternikiem jaskiniowym planowali pokonać ekstremalnie trudną trasę śladami grotołazów. Zostali jednak zawróceni z poziomu minus 300 jaskini.
Zobacz także: Z czego żyje i ile zarabia? Adrian Zandberg mówi wprost
Strażak jest doświadczonym grotołazem, alpinistą, a także instruktorem ratownictwa wysokościowego. Ma opinię twardego ratownika, który nigdy nie odpuszcza. Był nagradzany za ryzykowne akcje, kiedy niósł pomoc potrzebującym. W ubiegłym roku podczas wspinaczki na Mont Blanc brał udział w uratowaniu francuskich wspinaczy, którzy zgubili drogę i byli wycieńczeni. Po akcji wraz ze swoimi towarzyszami zdobył jeszcze szczyt.
O samowolnej akcji oficera straży pożarnej Krakowa nie chcą już mówić ani jego przełożeni, ani ratownicy TOPR. Postąpił wbrew nakazom kierujących akcją i mogą mu grozić konsekwencje służbowe. - To było w czasie wolnym od służby. Nie będę tego komentował - powiedział kpt. Bartłomiej Rosiek, oficer prasowy KM PSP w Krakowie.
Akcja TOPR w jaskini. Nie było odzewu na próby kontaktu
Sprawę gwizdów i kontaktu z grotołazami Jan Krzysztof z TOPR opisał w pierwszych dniach akcji. - Żadne próby kontaktu z grotołazami nie powiodły się. Nie było najmniejszego odzewu. Jedyna informacja jaką mieliśmy później to, że jeden ze strażaków słyszał gwizdy. Żadnej odpowiedzi na próby kontaktu nie było. Gwizdy nie powtórzyły się. Nie mamy powodu, aby mu nie wierzyć - relacjonował naczelnik TOPR.
Dodatkowo w pierwszej dobie akcji ratunkowej w jaskini słyszano charczenie i chrapanie. Ratownicy TOPR opisali je, jako chrapanie osoby będącej w stanie agonalnym. To jednak znów przypuszczenia.
Skąd gwizdy w jaskini? Grotołaz wyjaśnia
Według relacji jednego z kolegów grotołazów taternik w niebieskim kombinezonie stale używał gwizdka jaskiniowego. Porozumiewał się z nim kolegami, bo gwizd lepiej roznosi się w jaskini niż głos. Na przykład po przeciśnięciu się przez wąską szczelinę dwoma lub trzema gwizdami dawał sygnał: "jest wolne, można iść dalej".
Dlatego informację o gwizdach rozmówca interpretuje, jako wskazanie, że grotołazi żyli przez wiele godzin po zalaniu korytarza. Na początku, czyli w sobotę 17 sierpnia, ich sytuacja nie wydawała się tragiczna. Przez jedną szczelinę skalną grotołazi byli w stanie porozumieć się z towarzyszami. Przekazali informację, że wprawdzie są odcięci, ale poczekają 4 godziny, obserwując czy woda opadnie. Potem ich towarzysz wyszedł na powierzchnię, aby wezwać pomoc.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl