ŚwiatTam korupcja i patologia sięgają szczytu

Tam korupcja i patologia sięgają szczytu

Publiczne? Ale co znaczy „publiczne”? Chodzi ci o „państwowe”? Nie, u nas państwo też jest prywatne. Państwo to taki duży oligarcha – te zwięzłe frazy zasłyszane wczoraj przeze mnie w pewnym moskiewskim mieszkaniu dają jedno z najtrafniejszych podsumowań kondycji współczesnej Rosji. Michał Sutowski w cotygodniowym felietonie zastanawia się czy jest możliwe uczynienie państwa rzeczywistym dobrem publicznym.

23.03.2011 | aktual.: 23.03.2011 11:46

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Kompanie politologów i historyków zastanawiają się, czy dzisiejsza Rosja to imperium, czy może postimperium, kontynuatorka tradycji ZSRR, czy może właśnie efekt zerwania z sowietyzmem. Jakkolwiek ważne to pytania, to udzielane na nie odpowiedzi rzadko stanowią przesłankę do politycznego działania. Dużo częściej służą potwierdzeniu z góry przyjętej tezy – np. o tym, że Rosja to odwieczny wróg Polski, nigdy nie rezygnujący z ekspansji na obszar pomiędzy sobą a Niemcami, albo też (choć rzadziej), że to np. gwarant stabilności cywilizacji zachodniej, powstrzymujący z kolei ekspansję kaukaskich dżihadystów.

Jest też całe mnóstwo opcji pośrednich – ale żadna z nich tak naprawdę nie ma wielkiego znaczenia, poza czysto instrumentalnym. Głosząc bowiem tę czy inną interpretację kondycji („istoty”?!) Rosji, można przy jej pomocy przywalić niczym cepem w głowę przeciwnikowi politycznemu. Wewnętrznemu oczywiście, co wielu mniej i bardziej zdolnych aktorów naszej debaty publicznej skwapliwie wykorzystuje.

Polskie rządy ostatnich kilku lat miały różne wizje stosunków polsko-rosyjskich – trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że zarówno w przypadku PiS, jak i PO ich stan był w niewielkim stopniu zależny od naszych, polskich zapatrywań i politycznych poczynań. Może w tej sytuacji, choćby na krótką chwilę, warto zawiesić dotychczasowe spory i zastanowić się: nie czym jest Rosja dla nas, ale co Rosja nam mówi o nas?

Potoczna opinia – bynajmniej nie tylko elit – głosi, że Rosję od Europy Zachodniej dzieli cywilizacyjna przepaść. I choć faktycznie oba te obszary dzieli nieraz bardzo wiele – to zbyt łatwo przyjmujemy założenie, że w przypadku kraju nad Wołgą mamy do czynienia ze zjawiskiem całkowicie nieprzystającym do choćby naszej, potransformacyjnej rzeczywistości. Nieraz zastanawiamy się – często głośno, w mediach – czegóż Rosji brakuje, żeby tam było „normalnie”. Czy trzeba przeprowadzić dekomunizację? Pozamykać oligarchów? Wychować nowe pokolenie „do życia w wolności”? A może tam nigdy nie będzie „normalnie” – bo dziedzictwo niewoli tatarskiej, bo stulecia władzy knuta, bo homo sovieticus, bo mentalność niewolnicza...

Tymczasem analitycy patologii rosyjskiego kapitalizmu (nawet bardzo wnikliwi, jak choćby Włodzimierz Marciniak czy Bartłomiej Sienkiewicz)
rzadko stawiają takie oto pytanie: a może Rosja to nie tyle jaskrawy przykład patologii kapitalizmu, co przykład kapitalizmu jako patologii? Takiego kapitalizmu, którego niemal nic – może poza rozpadającymi się reliktami komuny (bo nie „komunizmu” przecież) – nie ogranicza w jego ekspansji? Którego nie ogranicza, nie trzyma, we właściwych dla niego ryzach, demokracja? W Rosji obowiązuje tak ukochany przez naszych liberałów podatek liniowy, prezydent i rząd wspierają zagraniczne inwestycje wielkich koncernów, rynkowe (tak, tak!) ceny wszystkiego, a zwłaszcza mieszkań w Moskwie rosną grubo powyżej inflacji i zdrowego rozsądku... Czego chcieć więcej? Ktoś powie – a gdzie rządy prawa? Gdzie walka z korupcją? Gdzie wolność słowa? I co z rozwojem nowych gałęzi przemysłu, zamiast wiecznego trwania przy gazie i ropie?

Wszystko to prawda – ale wielki biznes sobie świetnie poradzi z korupcją i klientelizmem, bo sam z nich żyje. Tracą tzw. zwykli ludzie – drobni przedsiębiorcy, pracownicy najemni i konsumenci – ale o nich tak naprawdę nigdy w kapitalizmie nie chodziło. Wolność słowa w sferze prywatnej w Rosji zasadniczo istnieje – a i w sferze politycznej oligarchowie nie mają większych problemów z artykulacją swych interesów (jeśli nie są to oczywiście interesy bardziej, hm... publiczne).

Czy to dobry system? Nie, w wielu miejscach bardzo niedobry – głęboko niesprawiedliwy, obojętny na los wielkich grup ludzkich, brutalny, nierzadko morderczy. Ale receptą na jego poprawę nie jest „więcej wolnego rynku”, „dokończenie reform” czy „prywatyzacja majątku państwowego”, co z uporem maniaka powtarzają rozmaici „zatroskani” o los demokracji w Rosji. Bo dziś w Rosji sprywatyzowane jest niemal wszystko – włącznie z państwem, będącym de facto własnością rozmaitych grup oligarchicznych.

Receptą jest więcej demokracji – która pozwoliłaby uczynić państwo rzeczywistym dobrem publicznym. Jaskółką zmian były niedawne protesty ekologów w podmoskiewskich Chimkach. Chodziło o to, czy cenny przyrodniczo las (do wycięcia, pod autostradę do oligarchicznego osiedla) stanowi dobro publiczne czy prywatne. „Społeczeństwo polityczne” stanęło po stronie publicznego, państwo po tej drugiej. Otwierają się kolejne pola konfliktu o tej samej logice – o reformę rosyjskiej służby zdrowia i oświaty. Warto, byśmy także w Polsce pamiętali, o co w podobnych sporach naprawdę toczy się gra.

Michał Sutowski dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
rosjaspołeczeństwopaństwo
Komentarze (33)