Taka jest taktyka armii Putina. Rosjanie zdobywają ruiny
Rosjanie nie zdobywają miast i wiosek, a ruiny. Wynika to z doktryny, jaką przyjęli w prowadzeniu działań wojennych. W niej główną rolę odgrywa artyleria, która mieli w gruzy całe kwartały miast.
Kiedy Rosjanie zdobyli Grozny po kilku szturmach podczas pierwszej bitwy o to miasto, analitycy intensywność walk porównali do tych, które Sowieci toczyli w Berlinie wiosną 1945 roku. Skutki walk były podobne – artyleria zniszczyła niemal połowę zabudowy miejskiej, a centrum zrównała niemal całkowicie.
Od zdobycia Berlina minęło niemal 80 lat. Od zajęcia Groznego prawie 30. Rosyjska taktyka zdobywania miast niemal zupełnie się nie zmieniła. Najbardziej jaskrawymi przykładami w ostatnich latach były Mariupol, Popasna czy Bachmut.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trzymiesięczne oblężenie Mariupola i walki miejskie, jakie się toczyły, zamieniły niemal półmilionowe miasto w morze ruin. Agresorzy systematycznie ostrzeliwali i bombardowali miasto, nie zważając na to, gdzie spadają pociski. Zrównano z ziemią Teatr Dramatyczny, pod którym ukrywały się dzieci, szpital położniczy oraz szkoły.
W mieście w chwili kapitulacji przebywało nadal około 140 tys. cywili, których Rosjanie wcześniej nie wypuszczali, blokując korytarze humanitarne. Brakowało wody i jedzenia. Nie było energii elektrycznej i ogrzewania. Nie może to dziwić. Miasto zostało zniszczone w niemal 90 proc.
Podobnie stało się w przypadku Popasnej, która została zniszczona w porównywalnym stopniu, czy Irpienia lub Iziumu, którego zabudowa została zniszczona lub uszkodzona w trzech czwartych. Taki stan rzeczy wynika z dwóch kwestii. Po pierwsze Rosjanie jako cel stawiają sobie przede wszystkim zajęcie miasta. Nie jest ważne, w jakim stanie będzie zdobycz. Ważniejsza jest nazwa, jaka padnie w komunikacie.
Po drugie, Rosjanie nadal nie nauczyli się walczyć w terenie zurbanizowanym. Działają małymi grupami, które są szybko otaczane i likwidowane. Rozbijane są zwłaszcza jednostki wojsk powietrznodesantowych i kompanii rozpoznania. Zawodzi zarówno łączność, jak i świadomość operacyjna dowódców. Brakuje bezzałogowych środków rozpoznawczych. Rosjanie działają po omacku, a grupy złożone głównie z poborowych szybko są likwidowane przez Ukraińców.
Dlatego muszą dostosować taktykę do własnych umiejętności i możliwości. Ponieważ umiejętności są nikłe, starają się wygrać możliwościami, czyli masą i siłą artylerii.
Artyleryjski walec
Rosjanie atakują od niemal trzech lat niczym podczas I wojny światowej. Najpierw artyleria prowadzi przygotowanie artyleryjskie, ostrzeliwując ukraińskie pozycje, po czym do boju rusza piechota przy wsparciu lekkich pojazdów, ewentualnie bojowych wozów piechoty.
O ile na początku udawało się zdobywać miejscowości z marszu, tak teraz nie jest to takie proste. Rosyjscy rezerwiści w ogóle nie byli szkoleni do walk miejskich, a żołnierze kontraktowi mieli to szkolenie bardzo ograniczone. Zdobywają je w boju.
Kremlowscy generałowie lubują się w ćwiczeniach na otwartym polu. Nawet podczas manewrów poprzedzających atak na Ukrainę ćwiczono przerzuty wojsk, stawianie przepraw mostowych i atakowanie rubieży. Nic, co byłoby przydatne podczas walk miejskich.
Dlatego, kiedy piechota utykała pod Izjumem, Popasną, a potem pod Bachmutem i Awdijiwką, ciężar walk przejmowała na siebie artyleria, a piechota po prostu miała zajmować ruiny.
W tej dziedzinie Rosjanie mają przytłaczającą przewagę. Nie tyle technologiczną, co ilościową. Rosyjska artyleria nadal głównie korzysta z klasycznej amunicji, której produkcja nie wymaga zaawansowanych technologii. Z drugiej strony jednak, aby osiągnąć podobny efekt celności jak Ukraińcy, muszą wystrzelić znacznie więcej pocisków.
Nie robi im to jednak różnicy przy przyjętej taktyce. Przed wejściem do miejscowości artylerzyści zasypują je gradem pocisków, które zrównują kolejne budynki z ziemią, a piechota po prostu ma wyczyścić i zająć zrujnowany teren. Widoczne to jest obecnie podczas prób zajęcia Wuhłedaru i Pokrowska. Codziennie na oba miasta spada w sumie kilkadziesiąt pocisków artyleryjskich. W czasie największej intensywności walk było to ponad 50 tys. pocisków.
Wuhłedar
W ciągu dwóch dni Rosjanie niemal zamknęli okrążenie wokół miasta-twierdzy, które przez ostatnie lata było jednym z symboli oporu i miejscem ich licznych klęsk. Teraz regularnie je bombardują ogniem artyleryjskim i wypalają przy użyciu amunicji zapalającej, wyganiając resztki obrońców z legendarnej już 72. Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej, która obsadzała odcinek od ponad dwóch lat i skutecznie go broniła.
Rosjanie na pewno zdobędą miasto, a raczej to, co z niego pozostało. Bo nie jest ważne to, że zdobycie Wuhłedaru pozwoliłoby udrożnić drogę i linię kolejową łączącą Donieck z Wołnowachą, dzięki czemu znacznie ułatwiona zostałaby praca logistyki. Ważniejszy w tym momencie jest symbol. A symbolem jest nazwa, choć wejdą jedynie do ruin miasta i trzech kopalni.
W morze ruin zamienia się także Pokrowsk. Jeśli dojdzie do walk miejskich, mogą być nawet bardziej zacięte niż w Bachmucie. Problem w tym, że Ukraińcy niezbyt dobrze radzą sobie w walkach w terenie zurbanizowanym, gdzie tracą przewagę techniczną, a Rosjanie wygrywają masą. Niestety masa niczym walec zrównuje miasta z ziemią.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski