Tak władza zlekceważyła rolników. Długa lista zaniedbań i pustych obietnic
Już w styczniu Henryk Kowalczyk prosił ministra rozwoju Waldemara Budę o wniosek do Komisji Europejskiej w sprawie przywrócenia cła na kukurydzę z Ukrainy. Według naszych źródeł odpowiedź nigdy nie nadeszła. W Wirtualnej Polsce pokazujemy, jak władza lekceważyła apele rolników, choć miała świadomość, że problem jest poważny.
W drugiej połowie kwietnia rolnicy zaczną rozliczać rząd z realizacji wstępnego porozumienia, które zostało podpisane z ministrem rolnictwa w środę w nocy. Jedenaście punktów to postulaty, o których gospodarze mówią od miesięcy. Chodzi m.in. o wniosek do Komisji Europejskiej w sprawie przywrócenia cła na zboże z Ukrainy, wzmocnione kontrole zbóż na granicy czy 600 mln zł dla producentów pszenicy i kukurydzy.
Uczestnicy rozmów zastrzegają, że choć ogłosili sukces, to nie dadzą się zwieść samymi obietnicami. - Jeśli w ciągu dwóch-trzech tygodni okaże się, że nic się nie zmieniło, to będziemy protestować - deklaruje Monika Piątkowska, prezes Izby Zbożowo-Paszowej w programie "Newsroom" Wirtualnej Polski. Podobnie mówi Michał Kołodziejczak, lider AgroUnii, który podkreśla, że mimo porozumienia sytuacja w polskim rolnictwie wciąż jest tragiczna.
- Na zatrzymanie przywozu zbóż daję ministrowi dwa tygodnie. Już teraz powinien rozpocząć rozmowy z Komisją Europejską. Po świętach pokażemy, że jesteśmy gotowi do rozmów, ale będziemy się tego domagać również w formie protestów na ulicach - podkreślał przed resortem rolnictwa. Lista zaniedbań ludzi władzy nie kończy się jednak na Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi, co pokazujemy w Wirtualnej Polsce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rolnicy mają żal o apel Kowalczyka
Rolnikom do dziś pobrzmiewa w uszach apel Henryka Kowalczyka z czerwca ubiegłego roku: "Nie sprzedawajcie zboża, w przyszłym półroczu ceny mogą być tylko wyższe". Choć w środę Kowalczyk zadeklarował w Polsat News, że "jest gotów przeprosić" za te słowa, to tłumaczył, że "nie wszyscy zrozumieli jego intencje". Wyjaśniał, że była to rada tylko na czas żniw, a nie wrzesień czy listopad.
Takie tłumaczenie gospodarzom nie wystarcza, więc dopytują, dlaczego władza nie działała wcześniej w sprawie cła na ukraińskie zboże. Dyskusja na ten temat w obozie władzy trwa od początku roku. Wiceminister rolnictwa Janusz Kowalski z Solidarnej Polski na sejmowej mównicy 12 stycznia zadeklarował, że pod koniec miesiąca rząd zajmie się wnioskiem wicepremiera Henryka Kowalczyka o przywrócenie ceł w imporcie kukurydzy z Ukrainy. Teraz współpracownicy Zbigniewa Ziobry mówią: "ostrzegaliśmy" i przedstawiają to jako swój sukces.
O tym, że resort rolnictwa wiedział o tym, jak poważny jest problem, świadczy list Henryka Kowalczyka z 19 stycznia 2023 r. do ministra rozwoju i technologii Waldemara Budy. To on mógł formalnie wystąpić z wnioskiem do Komisji Europejskiej o przywrócenie ceł i wszczęcie procedury. Wicepremier wprost o to wnioskował i proponował o wystąpienie do dwóch unijnych komisarzy: Janusza Wojciechowskiego z PiS, który odpowiada za rolnictwo, oraz odpowiedzialnego za handel Valdisa Dombrovskisa. Samo przesłanie pisma sprawy nie załatwiło, a minister nie wyegzekwował działań.
PiS zbywało problem
Według ustaleń Wirtualnej Polski odpowiedź z Ministerstwa Rozwoju w ogóle nie nadeszła. Pismo wicepremiera zostało zbyte milczeniem. Choć ewentualna decyzja Waldemara Budy z pewnością wymagałaby zielonego światła od premiera, to trudno stwierdzić, z jakich powodów wniosek Kowalczyka nie doczekał się reakcji.
Przekonywanie, że problemów z nadmiarowym ukraińskim zbożem nie będzie, było wielomiesięczną strategią polityków PiS. Kiedy Donald Tusk w czerwcu 2022 r. ostrzegał przed konsekwencjami, partia rządząca zarzucała mu rozbudzanie antyukraińskich nastrojów. Lider PO podkreślał, że wszyscy chcą pomóc Ukrainie i tłumaczył, że "część zbóż będzie sprzedawana w Polsce po wyraźnie niższych cenach, co spowoduje, że opłacalność produkcji polskiego rolnika może okazać się bardzo kłopotliwa".
- Wypowiedź Donalda Tuska to próba wywoływania konfliktów i budzenia najgorszych instynktów. Już teraz zaczęła to wykorzystywać rosyjska propaganda - odpowiadał wówczas rzecznik rządu. Piotr Müller jednocześnie deklarował, że "ukraiński eksport nie zaszkodzi polskim rolnikom, którzy produkują żywność, ponieważ do tej pory Ukraina też prowadziła eksport tych towarów". Okazało się, że zaszkodził.
PiS wściekły na Wojciechowskiego
W partii rządzącej coraz powszechniejsze jest przekonanie, że jednym z winnych niezadowolenia na wsi jest unijny komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski z PiS. - Nie podołał, Bruksela go zmieniła, zaczął się słuchać urzędników KE, zamiast w pierwszej kolejności walczyć o interesy polskich rolników. Nie wykazał dostatecznej inicjatywy i siły po wybuchu wojny w Ukrainie. A przecież kryzys był spodziewany - zwracają uwagę nasi rozmówcy z PiS.
Jeden z nich dodaje: - Gdyby się dało, to byśmy Wojciechowskiego wymienili. Ale się nie da. Dziś jest zależny od Brukseli, nie od nas. Politycy obozu władzy wytykają w nieoficjalnych rozmowach, że Wojciechowski zbyt często "lansuje się" w mediach społecznościowych i poświęca uwagę sprawom, które nie leżą w jego kompetencji.
- Nie rozumiem, dlaczego pracował przy nowelizacji ustawy sądowej. W jakim niby trybie? - pyta retorycznie polityk PiS, nawiązując do publikacji Wirtualnej Polski o tym, że to właśnie Wojciechowski jest odpowiedzialny za kluczowe zapisy w ustawie o SN, którą prezydent skierował do Trybunału Konstytucyjnego, a według zapewnień premiera, miała odblokować pieniądze z KPO. - Zawalone i rolnictwo, i kasa z KPO. Dwa "wielkie sukcesy" komisarza - drwi z Wojciechowskiego jego kolega z partii.
Unijny komisarz z PiS. "Kompletnie nie rozumie sytuacji"
Jeszcze ostrzej o działaniach komisarza mówi wiceminister rolnictwa Janusz Kowalski z Solidarnej Polski. - Kompletnie nie rozumie sytuacji. Zapraszam go, żeby przyjechał nie na konferencyjki, tylko żeby porozmawiał z rolnikami. (…) Gdyby zamiast pisania ustaw sądowych, niezgodnych z polską konstytucją, zajmował się sprawami polskich rolników, to jestem przekonany, że ten wniosek [o przywrócenie cła – red.] byłby już dawno złożony - podkreślił w radiu Wnet.
Janusz Wojciechowski kilka tygodni temu w rozmowie z WP bagatelizował sprawę. - W ostatnim czasie polski rząd zawarł porozumienie ze stroną ukraińską i stworzona została większa kontrola tranzytu zboża przez Polskę. Mam nadzieję, że to rozwiąże problemy. Najważniejsze jest, że działamy na rzecz pomocy rolnikom i współpracujemy w tym zakresie z naszymi przyjaciółmi z Ukrainy - mówił.
"Niewydolna infrastruktura"
Środowiska rolnicze nie mają wątpliwości, że za zaniedbania odpowiedzialne jest również Ministerstwo Infrastruktury. Po przewiezieniu ukraińskiego zboża do Polski kluczowe było szybkie dostarczenie go do portów, skąd miałoby być transportowane dalej. - Nikt nie zarządził ruchem, a za to odpowiedzialny jest rząd. Od początku nie słuchano branży, a podkreślaliśmy, że mamy niewydolną infrastrukturę, bo przecież handel zbożem odbywa się drogą morską - wyjaśnia Monika Piątkowska, prezes Izby Zbożowo-Paszowej.
- Wagony z przejścia ukraińsko-polskiego potrafiły jechać do polskiego portu przez 2-3 tygodnie. Piechotą zaszlibyśmy szybciej. To kierowano wagony na bocznicę, to węgiel stał się priorytetem, zboże zaczęło wyciekać, kupowała je jedna czy druga firma - dodaje. Na inne zaniedbania ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka w rozmowie z WP wskazuje też Jakub Karnowski, były prezes PKP, obecnie członek rady nadzorczej kolei ukraińskich.
- Od momentu kiedy Rosja zablokowała Morze Czarne, stało się jasne, że dla podtrzymania wysiłku wojennego Ukraina musi znaleźć alternatywne szlaki dla ukraińskiego zboża. Miało ono docierać głównie do Afryki i na Bliski Wschód. Strona ukraińska zwróciła się do Polski o pomoc. 23 kwietnia 2022 r. premierzy obu krajów podpisali memorandum w tej sprawie - wyjaśnia. Rządy rzeczywiście w swoich komunikatach informowały o zamiarze utworzenia spółki pomiędzy PKP a ukraińskimi kolejami. - Minął rok, trwa wojna, nic się nie dzieje - podsumowuje Karnowski.
PKP: "Trwały intensywne prace"
Chęć utworzenia polsko-ukraińskiej spółki została potwierdzona podczas targów kolejowych w Berlinie we wrześniu 2022 r. Co konkretnie udało się od tego czasu zrobić? Nie wiadomo, choć zapytaliśmy w PKP. Odpowiedź jest bardzo ogólna. Spółka podkreśla, że czeka na ruch strony ukraińskiej.
"Od momentu podpisania 23 kwietnia 2022 r. przez premierów Polski i Ukrainy Memorandum w sprawie utworzenia wspólnego przedsiębiorstwa kolejowego trwały intensywne prace pomiędzy Polskimi Kolejami Państwowymi S.A. (PKP) a Koleją Ukraińską (UZ) nad zawiązaniem polsko-ukraińskiego joint-venture. Na początkowym etapie obie strony aktywnie prowadziły prace dotyczące wszystkich aspektów utworzenia wspólnego przedsiębiorstwa logistycznego pomiędzy polską i ukraińską spółką kolejową.
PKP samodzielnie opracowały kilka wersji projektów dokumentów, dotyczących wszystkich kluczowych kwestii prawnych oraz części komercyjnej projektu. W grudniu 2022 r. PKP przesłały UZ ostatnią wersję projektu dokumentu założycielskiego spółki joint venture. Obecnie czekamy na dalsze działania ze strony UZ w postaci chociażby jasnej informacji co do założeń strony ukraińskiej w zakresie przedmiotu ww. Memorandum" - napisał Michał Stilger, rzecznik prasowy PKP S.A.
"Kredyt zaufania"
W obozie władzy przerzucanie odpowiedzialności za trudną sytuację na polskiej wsi trwa. Rolnicy dają rządowi krótkoterminowy kredyt zaufania, ale podkreślają, że nie pozwolą się zwieść. PiS ma tego świadomość, dlatego nasi rozmówcy podkreślają, że podpisane w środę porozumienie traktują jako "kupienie dodatkowego czasu".
Politycy PiS, choć nieoficjalnie przyznają, że Wojciechowski zaspał, a teraz rząd PiS musi "gasić pożar", dodają, że to przede wszystkim premier Mateusz Morawiecki razem z ministrem Henrykiem Kowalczykiem są odpowiedzialni za obecną sytuację. To na nich spadnie odium związane z kryzysem zbożowym.
Patryk Michalski, Michał Wróblewski, dziennikarze Wirtualnej Polski