Dla Putina to katastrofa. Rosja znów ośmieszona na Krymie
Na lądzie Rosjanom idzie bardzo słabo. Jednak znacznie gorzej radzi sobie Flota Czarnomorska, która ośmiesza się z niezwykłą wręcz regularnością. Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby Ukraińcy posiadali porównywalne siły morskie.
01.11.2022 | aktual.: 29.11.2022 10:37
W nocy z 28 na 29 października ukraińskie bezzałogowce uderzyły na rosyjską bazę na Krymie. Według władz okupacyjnych i Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej, "atak został przeprowadzony przez dziewięć bezzałogowych statków powietrznych i siedem autonomicznych dronów morskich. Szybkie działania podjęte przez siły Floty Czarnomorskiej zniszczyły wszystkie cele powietrzne".
Rosjanie dodali, że "cztery bezzałogowe pojazdy morskie zostały unicestwione przez uzbrojenie okrętowe i lotnictwo morskie Floty Czarnomorskiej, a trzy kolejne zostały zniszczone na redzie wewnętrznej". Po czym dodali, że "niewielkie uszkodzenia odniósł trałowiec 'Iwan Gołubiec', a także pływający bom sieciowy w Zatoce Południowej".
Widać tutaj pewną niekonsekwencję. Skoro nieco wcześniej ogłoszono, że wszystkie zostały zniszczone, to skąd uszkodzenia? Tego Moskwa nie wyjaśniła. Nieco więcej światła rzucają filmy opublikowane przez ukraińskich żołnierzy. Widać na nich, jak drony przedzierają się przez rosyjską obronę i uderzają we fregatę rakietową projektu 11356R typu "Buriewiestnik" i trałowiec projektu 266M typu "Akwamarin-M". Nie pierwszy raz Kreml kłamie. Nie ma co się dziwić. Ukraińcy kolejny raz ośmieszyli Flotę Czarnomorską.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Marynarka Wojenna to szczególny rodzaj sił zbrojnych. Wymaga wysoko wykwalifikowanego personelu i działającego sprzętu. Tu nie da się kompensować jakości ilością - każde zaniedbanie będzie się mścić po wielokroć. Na lądzie można wysłać więcej żołnierzy, nawet słabo wyposażonych. Na morzu tak się nie da. Potrzebny jest sprawny sprzęt i wyszkoleni na wysokim poziomie marynarze. Rosjanom tego brakuje – wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską problemy Rosjan dr Michał Piekarski, ekspert ds. Bezpieczeństwa z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Likwidowanie problemu?
Sewastopol jest głównym portem rosyjskiej Floty Czarnomorskiej. Stamtąd wychodzą okręty blokujące Odessę i atakujące ukraińskie miasta przy pomocy pocisków Kalibr. Zniszczenie infrastruktury portowej i okrętów rakietowych pozwoliłoby Ukraińcom złapać potrzebny oddech, który dałby czas na odbudowę infrastruktury energetycznej.
- Od czasu utraty krążownika "Moskwa" działania rosyjskiej floty są skoncentrowane atakowaniu celów lądowych w Ukrainie przy pomocy pocisków Kalibr – wyjaśnia dr Piekarski. - Wcześniejszy cel działań, a więc blokada morska Ukrainy i kontrola ukraińskiej części Morza Czarnego, został ograniczony poprzez ukraińskie ataki na okręty, zwłaszcza krążownik "Moskwa", oraz wynegocjowane porozumienie dotyczące eksportu zboża.
Ograniczenie możliwości ostrzeliwania ukraińskich miast od strony morza stało się priorytetem dla sztabowców w Odessie. Już we wrześniu na wybrzeżu pod Sewastopolem Rosjanie odkryli nawodnego rozpoznawczego bezzałogowca. Wówczas prawdopodobnie Ukraińcy rozpoznawali drogi podejścia do portu i zabezpieczenia, z jakimi mogą się spotkać. Okupanci wiedzieli więc już od miesiąca, że Ukraińcy mogą przygotowywać uderzenie. Dlaczego więc Ukraińcy przedarli się przez obronę?
Czy Rosjanie mogli się obronić?
- Teoretycznie Rosjanie posiadają środki zaradcze i najwyraźniej ich użyli – zauważa dr Piekarski. - Przeciwdziałać takiemu atakowi można na kilka sposobów, przypominających warstwy. Po pierwsze, jest to kontrola nad akwenem, w tym przypadku częścią Morza Czarnego, powinna mieć na celu wykrycie zagrożenia w dużej odległości od własnej bazy.
- Po drugie, samą bazę można chronić poprzez patrole jednostek pływających oraz środki obserwacji jak sonary czy radary. Można także stawiać pływające zapory. Na okrętach powinny być pełnione wachty i obsadzone stanowiska bojowe. Artyleria okrętowa czy karabiny maszynowe mogą bowiem zniszczyć atakujący pojazd bezzałogowy – wylicza naukowiec.
- Rosjanie mieli wszystkie te środki. Ich floty posiadają w swoim składzie siły obrony baz, z łodziami patrolowymi typu Raptor i Graczonok, opracowano na ich potrzeby nawet specjalne granatniki do zwalczania płetwonurków - teoretycznie powinni być w stanie odeprzeć taki atak.
Tak się jednak nie stało. W nocy rosyjska obrona w ogóle nie zareagowała. Dopiero nad ranem podjęto pierwsze, dość chaotyczne, próby przeciwdziałania. Nagrania z poranka, 28 października, pokazują jak bezzałogowiec atakowany jest przez artylerię okrętową i lądowy śmigłowiec Mi-8.
- Przyczyn bierności może być kilka – wyjaśnia dr Piekarski. - Po pierwsze, podczas walk o Wyspę Węży stracili kilka Raptorów. Po drugie, ochrona bazy mogła być zmęczona lub znużona. Wojna trwa już przecież ponad pół roku, a Rosjanie nie rotują załóg. Wreszcie po trzecie, nie wiemy jaka była jakość ich kadr i sprzętu. Jeśli np. mieli wakaty, albo komuś się nie chciało sprawdzić sygnałów o możliwym ataku, to atakujący mieli łatwiej.
Ukraińscy morscy komandosi
Strona ukraińska nie poinformowała, kto przeprowadził atak, ani skąd zostały wypuszczone jednostki uderzeniowe. Jeśli zostały wystrzelone z lądu, musiały przebyć co najmniej 130 mil morskich. Nie jest to niewiarygodnie daleko, ale w przypadku małego bezzałogowca, poruszającego się przy użyciu napędu przypominającego taki, jaki posiada skuter wodny, istniałby poważny konflikt między ilością zabranego paliwa a masą materiałów wybuchowych.
Z drugiej strony możliwość, że Ukraińcy dostarczyli bezzałogowce w pobliże rosyjskiej bazy, np. na pokładzie artyleryjskich kutrów rzecznych typu Giurza, wydaje się mało prawdopodobna. Rosjanie twierdzą bowiem, że całkowice kontrolują akwen. Choć nie wiadomo, skąd mogły wyruszyć, to raczej jasne jest, kto wykonywał operację.
- Prawdopodobnie odpowiada za to dowództwo ukraińskich Wojsk Specjalnych, zwłaszcza ich morskiego komponentu, czyli 73. Morskie Centrum Specjalnego Przeznaczenia – wyjaśnia dr Piekarski. - Być może wspierani byli przez doradców zachodnich i niewątpliwie korzystając z informacji dostarczonych przez źródła zachodnie - ale też ukraińskie.
Tuż przed uderzeniem
Wielką zaletą bezzałogowców, które zostały użyte podczas uderzenia są ich niewielkie rozmiary, cichość biegu i łatwość sterowania. Pozwala to oszczędzić ludzkie życie. Podobne rajdy na porty wykonywane przez siły specjalne podczas II wojny światowej pociągały za sobą duże straty.
Brytyjczycy w 1942 roku podczas operacji Frankton stracili ośmiu z 13 komandosów. Wszyscy włoscy komandosi z X Flotylli MAS, atakujący Aleksandrię dostali się do niewoli. Z pięciu japońskich dwuosobowych miniaturowych okrętów podwodnych Typu A, które atakowały Pearl Harbour, nie wrócił żaden. Również trzy jednostki atakujące Sydney i dwie użyte w Diego Suarez zostały zniszczone. O ile brytyjscy i włoscy komandosi odnieśli spore sukcesy, o tyle Japończycy sukces odnieśli jedynie w Diego Suarez, gdzie uszkodzili pancernik "Ramillies" i zatopili tankowiec "British Loyalty". Dlatego użycie bezzałogowych jednostek jest krokiem w dobrym kierunku.
- Ogromną ich zaletą jest skrytość działania – podkreśla dr Piekarski. - Użyte jednostki były porównywalne wielkością z kajakami, są więc trudne do wykrycia przez radary, kamery oraz ludzkie oczy i uszy. Prawdopodobnie wykorzystano wiedzę na temat bazy i rozpoznanych środków jej ochrony - np. miejsca zacumowania lub zakotwiczenia jednostek, harmonogram patroli, liczbę łodzi patrolowych i czas ich działania. Po skrytym podejściu atak powinien w miarę możliwości nastąpić w taki sposób, aby gdy zostanie wykryty, przeciwdziałanie nie mogło już być skuteczne – tłumaczy ekspert.
Tak się stało w tym przypadku. Rosjanie nie byli w stanie powstrzymać bezzałogowców, nawet po ich wykryciu i próbach zniszczenia przy pomocy pokładowej artylerii okrętów i śmigłowców.
Kolejny blamaż Rosjan
Rosjanie na Morzu Czarnym radzą sobie bardzo słabo i w zasadzie mogą się cieszyć, że Ukraińcy posiadają jedynie okręty patrolowe. Gdyby ukraińska Marynarka Wojenna posiadała kilka fregat rakietowych i okrętów podwodnych, Rosjanie mieliby bardzo poważny problem. Już teraz nie może się czuć pewnie w swoich bazach.
- Charakterystyczne jest, że Rosjanie przebazowali we wrześniu swoje okręty podwodne z Krymu, najwyraźniej bojąc się o bezpieczeństwo tych sił. Gdyby Ukraina zatopiła lub uszkodziła choć jeden okręt, byłaby to kolejna oznaka słabości Rosjan. Dobrym celem są także inne ważne obiekty, w tym także bazy lotnicze na terytorium Rosji.
Na południu Rosjanie stracili już kilkanaście jednostek. W tym podczas ataku na port w Berdiańsku dwa duże okręty desantowe. Trzeci został poważnie uszkodzony. Następnie w wyniku ataku rakietowego zatonął krążownik rakietowy "Moskwa", który był okrętem flagowym Floty Czarnomorskiej. Niedługo później zostali zmuszeni do odwrotu z Wyspy Węży, pod którą utracili przynajmniej trzy okręty.
Dodając do tego ciągłe uderzenia na bazy lotnicze wokół Sewastopola i atak na port morski i jednostki stojące na redzie, w tym przynajmniej uszkodzenie nowego flagowca Floty, fregaty rakietowej "Admirał Makarow", rysuje się tragiczny wręcz obraz Marynarki Wojennej Federacji Rosyjskiej. W zasadzie można śmiało się zastanawiać nie czy, ale gdzie i kiedy jeszcze Ukraińcy mogą ośmieszyć Rosjan.
Dla Wirtualnej Polski Sławomir Zagórski