Mogą przebywać w Warszawie i tu zaliczać diety
Regulamin PE pozwala na otrzymanie dziennej diety także poza budynkiem Parlamentu, ale musi to być związane z pełnieniem mandatu i udziałem w pracach parlamentu krajowego. "W polskich warunkach ów 'udział' ogranicza się do uczestniczenia w posiedzeniach sejmowych i senackich komisji ds. Unii Europejskiej. Można więc, zamiast siedzieć w Brukseli, spokojnie przebywać w Warszawie i tam zaliczać diety" - pisze Migalski. Dotyczy to jednak tylko tych eurodeputowanych, którzy mieszkają poza Warszawą. Warszawiacy też mogą uczestniczyć w posiedzeniach, ale diety nie dostają. "Z tego też powodu kilku z nich wyprowadziło się ze stolicy. Choć powinienem uściślić - niezupełnie wyprowadziło, po prostu zameldowali się gdzie indziej. Na marginesie - kiedy jeszcze można było dostawać kilometrówkę za dojazdy do Brukseli nieograniczoną do tysiąca kilometrów, ale liczoną od miejsca zamieszkania, jeden z polskich MEP-ów, mimo że mieszka w Warszawie, zameldował się aż pod wschodnią granicą. Dzięki temu mógł naliczać kilometry
prawie od Białorusi" - zdradza.
"'Diety sejmowe' są o tyle przyjemne, że rzeczywiście można 'wyskoczyć' na zaledwie kilka godzin do sejmu, a większość czasy spędzać wśród bliskich i znajomych. Po posiedzeniu mogą przecież przejść się sejmowymi korytarzami i udzielić kilku wywiadów (z zadowoloną miną, bo zarobili właśnie tyle, ile część dziennikarzy zarabia w tydzień czy dwa)" - czytamy.