Tajemnicza śmierć w Holandii. Narzeczeni byli z Polski
Pochowali ich w walentynki. W Siennowie 21-letnią Wiktorię, w Przeworsku 20-letniego Konrada. Byli tacy, co uważali, że ciała narzeczonych znalezionych na holenderskim polu trzeba złożyć w jednym grobie. Rodziny jednak nie chciały - pisze w tygodniku "Polityka" Katarzyna Kaczorowska.
25.02.2022 | aktual.: 25.02.2022 14:06
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Beata stara się mówić spokojnie, z trudem panuje nad nerwami, aż w końcu wybucha płaczem. Ma córkę w wieku Wiktorii. – Chyba już zawsze będę mieć ją przed oczami – mówi Polka mieszkająca w Holandii od 10 lat, pracująca w agencji pracy tymczasowej Danuta Get Work.
Od znalezienia ciał Wiktorii i Konrada na facebookowych profilach: Polacy w Holandii, Polacy w Lelystad, Polacy w Kampen, Polacy w Dronten, przeczytała o sobie dużo złych rzeczy. Że to ona stoi za śmiercią tych młodych, że na pewno ta śmierć związana jest z handlem organami, a jeśli nie z tym handlem, to pewnie z mafią i narkotykami. – A ja tylko administruję domkami, w których mieszkają Polacy przyjeżdżający tu do pracy. I 8 stycznia odebrałam telefon od Wiktorii, bo nie mieli się gdzie podziać z Konradem, czy mogą zamieszkać w jednym z nich – Beata z trudem przyznaje, że od śmierci tych dwojga boi się o siebie i o córkę. Bo ludzie, jak czegoś nie wiedzą, to zmyślą, a jak zmyślają, to zawsze spiski.
"Moje kochanie, wypiękniałaś" – napisał Konrad na profilu Wiktorii na Facebooku dwa miesiące temu, dodając ikonki: serduszka, misiaczka, usta, pierścionek. Wiktoria odpowiedziała mu serduszkami. Zaręczyli się we wrześniu zeszłego roku, w Zakopanem, ale świat poinformowali o tym 2 listopada przez tego samego Facebooka. Dzień wcześniej Wiktoria wrzuciła zdjęcie z Zakopanego. Stoją w słońcu, uśmiechnięci, z ośnieżonymi szczytami Tatr za plecami.
Kondolencje i domysły na Facebooku
Od 7 lutego pod tym wpisem przybyły 154 komentarze. Kondolencje, wyrazy współczucia, zdjęcia zniczy, kwiatów. Wpisy krótkie. I długie, pełne emocji.
"Drodzy rodzice. Nie zostawiajcie tej sprawy od tak. Nikt nie umiera od powietrza, tam coś musiało się stać strasznego".
"Moim zdaniem jeżeli młodzi nie mieli nic wyciętego to zostali otruci lub po prostu zabici. I porzuceni w polu. Sprawdzałam lokalizację i od kampen jest 15 km do tego miejsca na polu. A do miejsca pracy 22 km. Oni nie zaszliby sami tak daleko. Druga kwestia to coś z pracą, dziewczyna czuła się obserwowana. Po trzecie jakie młode osoby wychodzą gdziekolwiek bez tel. I kto pakuje lokatorów na następny dzień w kartony?? Mechanik. Też dziwna sprawa bo rzekomo tam mieli być zaraz po rozmowie z rodziną. Czyli obawy mówili ale nie całkiem otwarcie o tym co się dzieje A Holandia no cóż tu zabija się polaka i żadnej kary tak jakbyśmy byli nikim psami Coraz gorzej tu jest. Mieszkam 9 lat w nl i widzę co się dzieje. Ta młoda para miała plany marzenia przyszłość przed sobą i myślę że nie było im w głowie ćpanie i zabawa... A zarobić by coś mieć by wziąść ślub. Powiem szczere ze wielu Polaków tu ginie ale to nieszczęście dotknęło mnie bardzo. I często szukam nowych informacji, ale tak jak mówisz pewno zostanie to zatuszowane. :( Przykre" (pisownia oryginalna).
Koleżanka Wiktorii: – Cztery lata temu przeniosła się do plastyka w Jarosławiu. Chciała zostać architektem wnętrz. Zdolna była, ładnie rysowała. No ale zakochała się w Konradzie, wyprowadziła się do jego rodziców i co jakiś czas razem wyjeżdżali do pracy za granicę. Najpierw do Niemiec, a potem do tej Holandii, w lipcu tam pojechali.
Ona wesoła, on milczący
Znajomi dziewczyny mówią, że kompletnie straciła głowę dla Konrada, choć ten był od niej młodszy o rok. Skryty, odsuwał ją od koleżanek i bliskich. Koledzy Konrada o tej jego miłości mówić nie chcą. Wolą o tym, że Kondi nieźle grał w koszykówkę, którą trenował jako dzieciak, kochał piłkę nożną, kręciły go podróże. I w ogóle to był wariat, Kozak i przystojniacha.
Zniknęli 31 stycznia. Nie można się było do nich dodzwonić. Nie odpowiadali na esemesy. Nie dali znaku życia rodzicom. Portal "Zaginieni przed laty" prowadzący poszukiwania zaginionych osób w kraju i za granicą wrzucił apel na swój profil na Facebooku: "Wszystkie dokumenty, telefony oraz rzeczy osobiste zostały w domu, w którym mieszkali – Teding van Berkhatstraat. Wiadomo, że Pani, u której wynajmowali pokój, na drugi dzień zaczęła pakować ich rzeczy w kartony". 5 lutego na tym samym profilu znalazła się informacja o tragicznym końcu poszukiwań. Odnaleziono najpierw ciało Konrada, później Wiktorii.
Co się im przytrafiło?
Co tak naprawdę działo się w tych ostatnich dniach, czy właściwie tygodniach życia pary, której szukano w Holandii i w Polsce?
W grudniu zaczęli pracę w fabryce Delta Pak w Lelystad, 70-tys. stolicy jednej z 12 holenderskich prowincji, tamtejszych województw. Pakowali testy. Do Francji na raka jelita grubego. Do innych krajów Europy – na Covid-19. W halach praktycznie sami Polacy. A właściwie głównie dziewczyny i kobiety. Zatrudnienie przez Danuta Get Work, agencję pracy tymczasowej. Zakwaterowanie – na osiedlach domków letniskowych przysposobionych na wynajem dla robotników. Jeszcze 20 lat temu były to letniska Holendrów. Dzisiaj wolą latać na Ibizę. Koszt wynajmu – 200 euro kaucji i 100 euro za tydzień od głowy. Bez umowy. W większości bez meldunku, bo bywa, że lokator znika po tygodniu, dwóch, nie płacąc czynszu, zostawiając ciuchy w szafie i jedzenie w lodówce.
8 stycznia do Beaty zarządzającej domkami w Kampen zadzwoniła Polka z agencji pracy. Że ma dwójkę dzieciaków z kraju i czy da radę gdzieś ich ulokować. - Dawaj ich, coś znajdę – zgodziła się Beata, a kilka godzin później zadzwoniła do niej Wiktoria. Przyjechali swoim Audi wieczorem. - Pani Beato, ale my nie mamy pieniążków na kaucję – powiedziała przepraszająco Wiktoria, więc pogoniła ich do mycia i kazała iść spać, bo rano musieli jechać do pracy. Zabezpieczenie, 400 euro, założyła ze swoich.
Zobacz także
W niedzielę, 9 stycznia wyjaśniła im regulamin. Żadnych papierosów, marihuany, twardych narkotyków. Są dyżury sprzątania, wynoszenia śmieci. Jak będą jakieś problemy, mają dawać znać. Wiktoria stała w kuchni, gotowała rosół i nie zamykała jej się buzia. Opowiadała o tym, jakie mają plany z Konradem, że już powiedziała w domu, że mieszkają w nowym miejscu. Konrad tylko siedział i słuchał, ale Beata mówi, że przez tydzień pracowała z tą dwójką w tej samej fabryce, tylko na innej hali. W przerwach widziała, że szczególnie dziewczyna budzi sympatię.
– Wiktoria była jak dziecko. - Pani Beato, a gdzie jest poczta w Kampen, a gdzie auto zostawić, a ma pani garaż… Tylko że czynsz płacili przez dwa tygodnie, z opóźnieniem. A potem przestali. Aż w sobotę, 29 stycznia Wiktoria zadzwoniła, że auto im się popsuło, szukają mechanika. I przyznała, że w piątek spali w tym aucie – opowiada Beata.
Zdenerwowała się wtedy. Jak to: spali w aucie? To znaczy, że w sobotę do pracy nie pojechali? Dlaczego nie zadzwonili do niej w piątek? Usłyszała, że musieli pilnować komputera, elektroniki, że jakiś kolega Konrada obejrzał wóz. W sobotę jednak znowu spali w samochodzie. Więc zadzwoniła do Wiktorii, powiedziała, że znalazła im mechanika, niedaleko, w Dronten. A w południe jest zebranie w domku, bo jeden z lokatorów pali papierosy i musi się wyprowadzić, więc wszyscy powinni o tym wiedzieć. Konrad zapytał ją wtedy, ile weźmie ten mechanik. Skąd miała wiedzieć? Potem się dowiedziała, że część, którą kupił, i robota kosztowały 500 euro.
– W poniedziałek zadzwoniłam do koordynatorki z agencji. Nie przyjechali do pracy, choć podstawiła po nich samochód, żeby ich zgarnął. No to ich zwolniono. Byłam zła, bo nie mieli na czynsz, ale do pracy też nie pojechali, bo auta pilnowali. U mechanika w warsztacie?! – opowiada Beata.
Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie
W ten poniedziałek, 31 stycznia wieczorem zadzwonił do niej pan Andrzej, sąsiad Wiktorii i Konrada. Powiedział, że z młodymi dzieje się coś niedobrego. Poprosili, żeby podwiózł ich z Kampen do Dronten do warsztatu, bo Wiktoria zostawiła w samochodzie tabletki, bez których nie jest w stanie funkcjonować. To 16 km.
Warsztat jest na peryferiach. Wokół pola z osuszonych polderów, lasy, kilka sąsiednich zabudowań. Pierwsza wysiadła dziewczyna. I zaczęła uciekać. Za nią wybiegł chłopak. Pan Andrzej nie wiedział, co się dzieje. Najpierw czekał na nich w aucie. Potem zrobił kilka rund po okolicy. Aż w końcu wrócił do Kampen. I zadzwonił do Beaty. A ta 1 lutego cała w nerwach, bo dzieciaki przestały odbierać telefony, wszystkie trzy, na które dzwoniła i wysyłała esemesy, odnalazła przez Facebooka najpierw mamę Wiktorii. I zadzwoniła do właściciela domku przy Teding van Berkhatstraat. Musiała mu powiedzieć, że para z Polski od dwóch tygodni nie zapłaciła czynszu i nie ma z nimi kontaktu. - Muszą się wyprowadzić. Znają zasady – usłyszała. W agencji powiedzieli jej, że do Delta Pack też nie mają powrotu. Porzucili pracę.
– Tego 1 lutego o 13.30 napisałam do mamy Wiktorii, że proszę o pilny kontakt. Oddzwoniła. Powiedziała, że córka od tygodnia się z nią nie kontaktowała, a dzwoniła do domu regularnie. Że opowiadała jej, że ktoś ich obserwuje. Nic o tym śledzeniu nie wiedziałam, ale poprosiłam mamę, żeby przekazała córce, że muszę spakować ich rzeczy i będą czekać do odebrania. Usłyszałam, że rozumie – Beata po chwili dodaje, że wieczorem zadzwonił do niej ojciec Konrada. Powiedział, że zapłacą te długi.
Czekała na nich w ten wtorek do późnego wieczora. Spakowała wszystkie rzeczy. Ciuchy, czekoladki, ciasteczka. Nawet kwiatki. To nieprawda, że zostawili w mieszkaniu telefony, dokumenty i portfele. Do worków zapakowała nawet papierki. Nie wyrzuciła niczego. Przecież to nie jej.
Czekała i myślała, że jak staną w drzwiach, to nakrzyczy na nich, każe się ogarnąć i jakoś się ogarną. Nie zjawili się. Wściekła i zdenerwowana napisała do nich wiadomość, że ich rzeczy są spakowane i mają je odebrać. Że nie mogą już tu mieszkać. I że mają wyjebane, skoro nie chodzą do pracy.
Od mamy Wiktorii dostała wiadomość, żeby córka, jeśli tylko się odezwie, natychmiast się z nią skontaktowała.
Skąd te długi?
Dzisiaj już wie, że wtedy, 8 stycznia, kiedy przeprowadzili się do Kampen, musieli się wyprowadzić z Dronten, bo tam też przestali płacić czynsz. Kobieta, od której wynajmowali pokój, wzięła ich rzeczy w depozyt i powiedziała, że wyda, jak uregulują dług. Zapłacili. I pomogła im Polka z agencji pracy.
Dzisiaj prawie każdy w Kampen, Dronten i Lelystad zastanawia się, na co szły pieniądze, które zarabiali. We dwójkę mieli minimum 800 euro na tydzień, ale nie było ich stać ani na mieszkanie, ani na mechanika.
W środę telefony sprawdzali bliscy Wiktorii i Konrada w Polsce. A Beata w Kampen. Z agencji dostała wiadomość, że wypłatę dostają na polskie konto, w piątek, więc może wtedy wezmą pieniądze, pojadą do mechanika po auto i wszystko się wyjaśni? Dała znać mamie Wiktorii, że pojedzie do tego Dronten i będzie ich łapać. Ale od środy nerwy rosły. Rozmawiała z ojcem Konrada. Mówił, że przyjedzie w czwartek, potem, że w piątek, potem, że w sobotę. A ona naciskała, że trzeba iść na policję, powiedzieć, że dzieciaki zaginęły. I to musi zrobić rodzina, a nie obca kobieta.
– Tato Konrada na policję poszedł w czwartek, w Przeworsku. Ja holenderską zawiadomiłam w piątek. W sobotę przyjechali znajomi Wiktorii. Zabrali ich rzeczy. Mama mi podziękowała. A w niedzielę dostałam telefon, że mam się stawić na przesłuchanie na policję – Beata na komisariacie była dwie godziny. Pokazała wszystkie wiadomości wymieniane z Wiktorią i Konradem, z ich bliskimi. Aż stanął przed nią mundurowy z ubłoconymi butami. Jakby właśnie z pola wrócił. "Pani nie jest rodziną. Nie możemy pani nic powiedzieć, ale jest źle". I wtedy zaczęła płakać, bo poczuła, że naprawdę coś się stało.
Najpierw policja znalazła ciało Konrada. W sobotę, 5 lutego, po 14. Na polu. Na miejscu pojawiła się policja, śmigłowiec, ale zapadł zmierzch i dalsze poszukiwania przełożono na niedzielę. Wiktorię znaleziono rano, niedaleko Konrada. O tragedii poinformowały holenderskie media. Dziennik "Algemeen Dagblad" w poniedziałkowym wydaniu 7 lutego zamieścił wypowiedź Sytze Bril z Get Work: "Byli dobrymi, zaangażowanymi pracownikami". Polka z agencji dodawała: "Próbowaliśmy w każdy możliwy sposób do nich dotrzeć, ale nam się nie udało. Dla nas nie jest to powód do wszczynania alarmu, ponieważ nie dziwi nas, że ludzie nagle stają się nieosiągalni". Rzecznik prasowy policji w Utrechcie, Remco van Straaten, informował, że trwa dochodzenie dotyczące określenia dokładnej przyczyny śmierci ofiar, ale na razie nic nie wskazuje na popełnienie przestępstwa. A mechanik, u którego do dzisiaj stoi Audi Wiktorii i Konrada, powiedział: "To takie smutne, mieli przed sobą całe życie".
Beata: - Kiedy znaleziono ciało Konrada, jego ojciec wysłał mi bardzo przykre wiadomości. Mama się już nie odezwała. Wiem, że są zdruzgotani, ale wiem też, że robiłam, co mogłam, żeby im pomóc. I wylały się na mnie oskarżenia, pomówienia i kłamstwa.
Inny świat
Krzysiek, który pracował z Wiktorią i Konradem: – W internecie szybko się pisze, a wolniej myśli. Ludzie wymyślają, że przy szczepionkach pracowali i ktoś ich zamordował. Nie wiedzą, że oni w Holandii byli od lipca, że mieli długi. I w ogóle z boku się trzymali. Zwłaszcza on, bardzo skryty, bo ona bardziej otwarta była.
Ania: – Pracowałam z nimi do połowy grudnia, do wyjazdu do Polski. W Delta Pack w Lelystad, gdzie się pakuje testy. Raz Wiktoria się rozpłakała, bo sobie z czymś nie radziła, i poprosiła mnie o pomoc. To jej pomogłam.
Tomek w Holandii mieszka i pracuje od blisko 10 lat. W Lelystad kupił dom, na który oszczędzał, pracując w Hadze. O polskich imigrantach może powiedzieć dużo. W takim Lelystad na przykład nikt nie wie, ilu ich jest. Większość nie ma meldunku. Może dlatego, że pracy tu zbyt wiele nie ma, a rotacja w agencjach jest bardzo duża, bo po trzech miesiącach pracownikom trzeba zgodnie z przepisami podnieść stawki, więc bierze się nowych.
– Przyjeżdżają ludzie po wyrokach, którzy uciekają od przeszłości. Ale też tacy, którzy dorabiają sobie życiorysy, że niby gangi, mafia, wielka kasa. I małolaty z małych miasteczek, które od tej holenderskiej wolności głupieją. Bo tu wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Każdy syf. Tylko kasę trzeba mieć – opowiada Tomek i dodaje, że nie tylko w Kampen polskie osiedla pracowników tymczasowych, którzy w tej tymczasowości czasem tkwią i dziesięć lat, to małe getta. Ogrodzone, z polskim sklepem i polskimi dilerami.
– W konserwatywnym Lelystad marihuanę można legalnie kupić tylko w jednym punkcie. To taki blaszak, przed którym stoi ochroniarz. Trawa jest tylko dla zameldowanych, więc ktoś ją rozprowadza po tych polskich osiedlach. I nie tylko trawę – tłumaczy Tomek.
Same pytania
Beata mówi, że zanim znaleziono ciało Konrada, dwóch mężczyzn usiłowało odebrać jego auto z Dronten. Powołali się na ojca chłopaka. Ten miał powiedzieć, że nikogo o tę przysługę nie prosił. Holenderska policja przeszukała samochód, ale nie ujawniono, czy znaleziono w nim narkotyki. Podobnie jak nie ujawniono wyników badań toksykologicznych. Policja w Dronten wydała za to oświadczenie informujące, że ponieważ nie doszło do przestępstwa, ustalenia dotyczące przyczyn zgonu Wiktorii i Konrada przekazano ich najbliższym. I tylko im, szanując ich prywatność i ból po stracie dzieci. Rodziny nie wnosiły o sekcje zwłok w Polsce. Śledztwa nie będzie. Nieoficjalnie mówi się, że przyczyną śmierci młodych Polaków było wychłodzenie organizmu. Wyników badań toksykologicznych śledczy nie ujawnili. W nocy z 4 na 5 lutego w Dronten były dwa stopnie. Na polach, tam gdzie znaleziono Konrada i Wiktorię, na pewno było wilgotno, a przy gruncie musiało być poniżej zera.
Rodzina Konrada odmówiła rozmowy. Pan Andrzej powiedział, że wszystko zeznał na policji. Mechanik też. Beata, Krzysiek i Ania poprosili o zmianę imienia. Mama Wiktorii nie była w stanie rozmawiać. Odebrała telefon, ale po kilku minutach wstrząsającego szlochu wyłączyła się.
Na facebookowym profilu Wiktorii skasowano jej zdjęcia i posty.
Katarzyna Kaczorowska