"Uważał Michnika i Kuronia za bananową młodzież z czasów komunistycznych"
Donald Tusk na początku lat 90. z dużą nieufnością odnosił się do środowiska symbolicznie reprezentowanego przez Adama Michnika, które uważał za kompletnie hermetyczne, zapatrzone w siebie, żyjące starymi schematami i powiązaniami. "On, chłopak z sopockiego podwórka, uważał, że to jest środowisko bananowej młodzieży z czasów komunistycznych. Że flirt tego środowiska z komunistami jest w pewnym sensie naturalny. Bo przecież wychowali się wśród takich ludzi, na tych samych podwórkach. Podać rękę Kiszczakowi? Skoro podawali swoim wujkom i przyjaciołom, to dlaczego jemu mieliby nie podawać? Tak argumentował Donald" - czytamy w "Między nami liberałami".
"Donald czy ja - byliśmy z innych domów niż ludzie, o którym mówimy. Nie pochodziliśmy z bogatych rodzin, z żadnego establishmentu. Choć oczywiście ja z 'rdzenia' warszawki - bo z inteligenckiego Żoliborza. Tusk był wtedy bardzo ubogi, gnieździł się ze swoją żoną Gosią w domu asystenta w Gdańsku - tam nawet nie miał własnego telefonu! Gdy musiałem skontaktować się z nim, już wtedy przewodniczącym partii, to dzwoniłem do recepcji domu akademickiego i przywoływany Donald schodził do telefonu. Nie było mowy wtedy o żadnych pieniądzach, wpływach, pozycji" - zdradza. Dopytywany o to, czy to nie był dla Tuska problem, Piskorski odpowiada: "Skłamałbym, gdybym powiedział, że Donald, gdy mieszkał w akademiku, to jakoś specjalnie żalił się z tego powodu. Nie szukał luksusów czy szybkiego awansu materialnego. Dla niego to był problem jedynie organizacyjny. Dla Gosi na pewno znacznie większy. Miałem i mam do niej wiele szacunku i sympatii, bo ona dźwigała ciężar codzienności. Miała do niego pretensje, że gdy on wypada
do Warszawy, ona zostaje sama i ma wszystko na głowie. Słusznie" - uważa.
Tuska niesłychanie irytowała wtedy także postawa Jacka Kuronia. "Jacek przychodził do nas (do KLD - przyp. js) do biura na Szpitalną i grzmiał: 'Tylko na naszych karkach wejdziecie do parlamentu i co wy się tu jeszcze panoszycie, co wy tu w ogóle negocjujecie? Bez nas nie wejdziecie do parlamentu, bez naszej popularności nie macie szans!'. Dla Tuska Kuroń i Michnik byli uosobieniem tej warszawskości. (...) Powiedział, że to są absolutnie ch..., że Kuroń nas obraża. I że 'my, chłopcy z Gdańska, nie pozwolimy się tak traktować'. Po czym Donald z Jackiem Merklem stanęli przy szafie pancernej, przybili sobie piątki i poszli zerwać koalicję. To jest jedna ze scen kultowych w historii środowiska" - mówi.