Chciał spalić pomnik przyjaźni polsko-radzieckiej
Szef MSZ wychował się w domu o tradycjach antykomunistycznych. Oboje rodzice należeli do "Solidarności". "Ojciec przewodniczył komisji zakładowej w biurze projektowym, gdzie pracował. Mama w czasie stanu wojennego zbierała pieniądze dla podziemnej 'Solidarności'. Jeszcze w latach 70. docierała do nas 'Opinia' KOR-u, co poza Warszawą nie było takie łatwe" - opowiadał. Nie dziwi więc, że jako nastolatek, Sikorski z kolegami założył tajną organizację Związek Wyzwolenia Narodowego. "Mieliśmy nasz biuletyn informacyjny 'Orzeł Biały'. Ukazało się kilka ulotek, rozklejanych w różnych miejscach w Bydgoszczy. Pisaliśmy też hasła na murach. Tuż po wydarzeniach bydgoskich napisaliśmy na przykład: 'Rulewskiego pomścimy'. Inne hasło brzmiało: 'Wolność dla konfederatów'. Chodziło o Leszka Moczulskiego i Romualda Szeremietiewa, którzy siedzieli w więzieniu. Byliśmy na tyle sprytni, że zamiast łatwej do zamalowania lub zmycia farby używaliśmy płynu do zabezpieczania podwozi samochodowych. Milicja próbowała te napisy
zamalowywać, ale przebijały nawet spod ciemnej farby. Napis, który zrobiliśmy na murze mojego liceum, było widać do końca komuny, a w innym miejscu, pod głównym mostem na Brdzie, nasza kotwica Polski Walczącej przetrwała do dzisiaj" - opowiadał.
Jak wyznaje we wspomnieniach, miał też plany spalenia pomnika przyjaźni polsko-radzieckiej, który stał w Bydgoszczy przed siedzibą NOT na ulicy Jagiellońskiej, a potem w willowej dzielnicy Bielawki. Kupił nawet w tym celu kilka dużych baniaków benzyny, które trzymał u ojca w garażu.