Nie rozmawia z chamami, unika "stalinowskich przesłuchań"
Wśród dziennikarzy jest znany z tego, że odpowiada na pytania bardzo lakonicznie. Na skomplikowane pytanie potrafi odpowiedzieć jednym krótkim zdaniem. Dlaczego? "Bywało, przyznaję, iż traktowałem to jako świadomy protest przeciw manierze dziennikarskiej, która szczególnie mnie irytuje. W trakcie wywiadu dziennikarz, zamiast próbować się czegoś od rozmówcy dowiedzieć, udowadnia swoim czytelnikom albo widzom, że sam też wie, a może nawet wie lepiej, wobec czego zadaje rozbudowane, wieloczłonowe pytania. Aż mnie wtedy korci, aby powiedzieć: 'Skoro pan wie lepiej, to może ja z panem zrobię wywiad'. I na takie pytania najbardziej lubię odpowiadać 'tak' albo 'nie'. Po drugiej czy trzeciej minilekcji w formie pytania i lakonicznej odpowiedzi dziennikarz zwykle zaczyna się orientować, że proporcje są zachwiane. Uważam to za mój wkład w edukowanie młodszych kolegów. Moje odczucia potwierdza Zbigniew Brzeziński, który powiedział mi, że dziwnie mu się rozmawia z polskimi dziennikarzami, bo oni najpierw przez kilka
minut rozbudowują jakąś rozległą teorię, a potem pytają: 'Co pan o tym sądzi?'" - mówił.
Jakie ma sposoby na dziennikarzy jako minister? "Przede wszystkim baczę na to, z kim rozmawiam. Z uprzedzonymi najlepiej w ogóle nie rozmawiać. Nie rozumiem kolegów polityków, którzy godzą się na rozmowy z chamami, którzy nie przestrzegają żadnych reguł. Mam wrażenie, że niektórzy mają taki ciąg na szkło, że gotowi są ponieść ryzyko poddania się stalinowskiemu przesłuchaniu, byle tylko było ich widać lub słychać. A moim zdaniem medialna obecność nie zawsze jest pożyteczna. Bardzo łatwo się zgrać, jeśli polityk doprowadzi do przesytu swoją osobą. Warto zabierać głos tylko wtedy, gdy jest po temu jakiś ważny powód albo gdy ma się coś ciekawego do powiedzenia. Dlatego kolegom politykom radziłbym jedno: zachować wstrzemięźliwość we współpracy z mediami" - zdradzał w "Strefie zdekomunizowanej".