"Wydawało się, że lada chwila miasto będzie wolne"
"Powstanie Warszawskie wybuchło kilka tygodni za wcześnie, a może kilkanaście dni za późno. W połowie lipca wśród Niemców panowała bowiem panika, a przez miasto przetaczały się transporty z rozbitymi przez Sowietów oddziałami Wehrmachtu. Dworce kolejowe były blokowane przez pociągi z rannymi, ewakuowano urzędy i zakłady przemysłowe. W popłochu opuszczały stolicę rodziny niemieckich oficerów i urzędników, a zamęt powiększały jeszcze informacje o nieudanym zamachu na Hitlera. Wydawało się, że lada chwila miasto będzie wolne" - kreśli Sławomir Koper.
"Tymczasem w stolicy panowały bojowe nastroje - członkowie Armii Krajowej przez pięć lat czekali na wybuch powstania, gdy więc 27 lipca okupanci polecili mieszkańcom stolicy stawić się do budowy umocnień, w konspiracyjnych oddziałach zarządzono mobilizację. Ale rozkaz niemiecki został przez warszawiaków zignorowany i pogotowie bojowe odwołano. Młodzież nie ukrywała zawodu, Warszawa chciała walczyć. Członkowie AK byli jednak żołnierzami i rozumieli, czym jest dyscyplina wojskowa. (...) Nie groził zatem spontaniczny wybuch powstania".
Autor wyjaśnia, że dowódcy podziemia ignorowali upomnienia władz z Londynu, twierdząc, że "to oni będą się bili, więc oni muszą decydować". I chociaż naczelny wódz, generał Kazimierz Sosnkowski, uważał, że "powstanie zbrojne byłoby aktem pozbawionym politycznego sensu, mogącym za sobą pociągnąć niepotrzebne ofiary", to w Warszawie dojrzewało przekonanie o konieczności walki.