Tajemnice Powstania Warszawskiego
Nieznane fakty o wydarzeniach z 1944 roku
Tajemnice Powstania Warszawskiego
69 lat temu upadło Powstanie Warszawskie. Sławomir Koper, autor "Miłości w Powstaniu Warszawskim", powraca w swojej książce do niewyobrażalnego piekła, przez które przeszła Warszawa. Opisuje niezwykłe losy powstańców inaczej, niż robili to do tej pory historycy. Tragedia miasta i jego mieszkańców pojawia się tu wprawdzie na każdej stronie, ale znajduje się właściwie na marginesie wydarzeń.
"Bohaterstwo, miłość i bezinteresowna pomoc sąsiadowały z nadużywaniem alkoholu czy zwyczajnym szabrem. Powstańcy wcale nie mówili pięknym językiem, jak z filmów i nie odwoływali się co chwila do Boga i Ojczyzny. Znaleźli się w skrajnie ekstremalnej sytuacji, ale obok toczyło się normalne życie z jego wszystkimi przejawami, zarówno godnymi pochwały, jak i moralnie dwuznacznymi" - pisze we wstępie Koper.
W wywiadzie udzielonym Wirtualnej Polsce autor tłumaczył, że niektóre wątki mogą się nie spodobać, jest jednak przekonany, że warto odbrązawiać narodowe świętości, "bo tylko w ten sposób możemy poznać lepiej realia, tło danego wydarzenia, bohaterów. Warto, by młodzi ludzie wiedzieli takie rzeczy, znali kulisy, przestali myśleć, że nasza historia była ciężka i nudna".
Wirtualna Polska prezentuje fragmenty książki, która ukazała się nakładem wydawnictwa "Czerwone i Czarne".
"Wydawało się, że lada chwila miasto będzie wolne"
"Powstanie Warszawskie wybuchło kilka tygodni za wcześnie, a może kilkanaście dni za późno. W połowie lipca wśród Niemców panowała bowiem panika, a przez miasto przetaczały się transporty z rozbitymi przez Sowietów oddziałami Wehrmachtu. Dworce kolejowe były blokowane przez pociągi z rannymi, ewakuowano urzędy i zakłady przemysłowe. W popłochu opuszczały stolicę rodziny niemieckich oficerów i urzędników, a zamęt powiększały jeszcze informacje o nieudanym zamachu na Hitlera. Wydawało się, że lada chwila miasto będzie wolne" - kreśli Sławomir Koper.
"Tymczasem w stolicy panowały bojowe nastroje - członkowie Armii Krajowej przez pięć lat czekali na wybuch powstania, gdy więc 27 lipca okupanci polecili mieszkańcom stolicy stawić się do budowy umocnień, w konspiracyjnych oddziałach zarządzono mobilizację. Ale rozkaz niemiecki został przez warszawiaków zignorowany i pogotowie bojowe odwołano. Młodzież nie ukrywała zawodu, Warszawa chciała walczyć. Członkowie AK byli jednak żołnierzami i rozumieli, czym jest dyscyplina wojskowa. (...) Nie groził zatem spontaniczny wybuch powstania".
Autor wyjaśnia, że dowódcy podziemia ignorowali upomnienia władz z Londynu, twierdząc, że "to oni będą się bili, więc oni muszą decydować". I chociaż naczelny wódz, generał Kazimierz Sosnkowski, uważał, że "powstanie zbrojne byłoby aktem pozbawionym politycznego sensu, mogącym za sobą pociągnąć niepotrzebne ofiary", to w Warszawie dojrzewało przekonanie o konieczności walki.
"Jeden strzał, jeden Niemiec"
W chwili wybuchu walk w Warszawie zaledwie 10 proc. powstańców posiadało broń palną. Niepokojąco przedstawiały się również zapasy amunicji. "Przy umiejętnym gospodarowaniu (zgodnie z zasadą "jeden strzał, jeden Niemiec") mogło jej wystarczyć zaledwie na cztery-pięć dni.
Po latach szokująco brzmią wydawane wówczas rozkazy. Dowodzący siłami powstańczymi "Monter" twierdził, że podwładni "muszą zdobyć sobie broń, idąc nawet z kijami i pałkami, a ci, którzy niezdolni są do tego, pójdą pod sąd" - pisze Sławomir Koper.
"Kryminaliści wyciągnięci z obozów siali postrach w stolicy"
Jak przypomina autor, hitlerowcy od pierwszych dni działali ze skalkulowanym okrucieństwem, chcąc zastraszyć miasto: "Do tłumienia rewolty użyto obok jednostek liniowych oddziałów specjalizujących się w krwawych pacyfikacjach. Jej członków nazywano w Warszawie Kałmukami, ponieważ w ich składzie znalazły się dwa bataliony azerskie i brygada szturmowa SS RONA (Rosyjska Wyzwoleńcza Armia Ludowa) Bronisława Kamińskiego. Jednostka ta złożona z renegatów rosyjskich i ukraińskich charakteryzowała się prawdziwie wschodnim okrucieństwem, bardziej niż walką zajmując się mordowaniem, gwałtami i rabunkiem.
Wbrew obiegowym opiniom w stolicy nie było natomiast własowców (Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej - ROA ), taką nazwą określano błędnie podwładnych Kamińskiego. Kałmukom dorównywała w bestialstwie brygada SS -Standartenführera Oskara Dirlewangera. Złożona z kryminalistów wyciągniętych z obozów koncentracyjnych (Niemców, Austriaków, Bałtów), stała się prawdziwym postrachem stolicy. Oddział miał jednak niezwykle wysokie straty, bo walki z powstańcami były bardziej niebezpiecznym zadaniem niż palenie wsi na Białorusi.
"Wola stała się sceną wydarzeń niewidzianych w Europie od czasów Czyngis-chana"
"Na pierwszy ogień poszła Wola, gdzie zgodnie z poleceniem Himmlera mordowano każdego spotkanego Polaka. Otaczano kolejno domy, mieszkańców wypędzano na zewnątrz i rozstrzeliwano, bez rozróżnienia płci i wieku. Czasami ofiary spędzano do piwnic, do których wrzucano wiązki granatów lub które podpalano. W jednym z sierocińców podwładni Dirlewangera wymordowali dzieci, rozbijając im głowy kolbami karabinów.
Wielu mieszkańców Woli znalazło śmierć, gdy pędzono ich na powstańcze barykady w charakterze żywych tarcz. Nie oszczędzano szpitali, mordując chorych, rannych i personel medyczny. Płonęły kościoły razem z wiernymi. Wola stała się sceną wydarzeń niewidzianych w Europie od czasów Czyngis-chana" - opisuje autor "Miłości w Powstaniu Warszawskim".
"Potrafili żartować ze śmierci, bo towarzyszyła im stale i wszędzie"
Koper akcentuje, że zbrodnie fatalnie odbiły się na psychice powstańców: "Młodzi ludzie oswoili się z bestialstwem, bo śmierć towarzyszyła im stale i wszędzie. Potrafili z niej żartować, nawet z najbardziej osobistych tragedii.
"Pamiętam raz w katedrze na Starówce - wspominał Zbigniew Blichewicz - bodaj 15 sierpnia, a było to po wiadomości o wyrżnięciu ludności Kolonii Staszica przez własowców, jak Wojtek, mający tam dziewczynę, z którą utrzymywał bliższe stosunki, patrząc w nocy na rozgwieżdżone niebo, rzekł rozmarzonym głosem:
- Już widzę oczami wyobraźni, jak moja Jolanta leci na pasie fabrycznym w charakterze mydła... A że ładna szelma była, więc chyba toaletowe z niej zrobili. Było to wtedy powiedzonko tak pospolite, że nawet nie skarciłem chłopaka za makabryczny żart. Przeciwnie, razem z innymi wybuchnąłem śmiechem".
Powstańcza codzienność
"Woda stała się towarem deficytowym, a zabiegi higieniczne niedostępnym luksusem. Szerzyły się czerwonka, wszawica i świerzb, szczególnie cierpiały dziewczęta z trudem przystosowujące się do sytuacji.
Z kulinarnego punktu widzenia podzieliłbym powstanie na następujące okresy - zauważył ironicznie Jan Kurdwanowski ("Krok"). - Okres wolski - grochówka i papierosy, okres wczesno-staromiejski - konserwy i koniak, okres późno-staromiejski - cukier, okres śródmiejski - sago, okres czerniakowski (schyłkowy) - woda z Wisły".
Prawdziwym postrachem powstańczego menu okazała się zupa-pluj gotowana z niełuskanego jęczmienia ze składów browaru Haberbuscha i Schiele. Zupa zawdzięczała swą nazwę temu, że w czasie jedzenia trzeba było stale wypluwać łupiny" - relacjonuje autor.
Powstańcy nie byli jednak wegetarianami, a ich młode organizmy domagały się mięsa. Gdy skończyły się zapasy konserw, wybito konie - ostatnie sztuki zniknęły ze stolicy w połowie września. Pozostały jednak inne zwierzęta domowe. (...)
Spożycie psiego mięsa stało się tak powszechne, że w wielu powstańczych relacjach są o tym wzmianki. Był to czas, kiedy rządziła wyższa konieczność, w obliczu głodu znikały przyzwyczajenia kulturowe".
"Czasami chwilę zaślubin dzieliło od wdowieństwa kilka godzin"
Według oficjalnych statystyk w dniach Powstania Warszawskiego zawarto dwieście pięćdziesiąt sześć małżeństw. W rzeczywistości - wyjaśnia autor książki - liczba ślubów była większa, nie zawsze bowiem dało się dopełnić obowiązku rejestracji. "Wprawdzie 18 sierpnia "Monter" wydał rozkaz uzależniający udzielenie sakramentu od zgody Szefostwa Duszpasterstwa Komendy Okręgu, ale w praktyce uzyskanie takiej zgody nie zawsze było możliwe. Podobnie jak przekazanie informacji o zawartych związkach.
Prawdopodobnie pierwszym powstańczym małżeństwem byli Teresa Bagińska i Zdzisław Poradzki ("Kruszynka"), jeden z uczestników zamachu na Kutscherę. Właściwie ślub odbył się jeszcze przed godziną "W" i państwo młodzi prosto z uroczystości udali się na miejsce zbiórki swoich oddziałów.
"Pod presją walki wybuchała intensywność uczuć"
"Czasami związki finalizowano już po wojnie, liczne wojenne miłości nie przetrwały jednak próby czasu. W wielu wypadkach nawet tak ekstremalne przeżycie jak powstanie nie związało ze sobą par.
Niektóre znajomości miały przelotny charakter i od początku nie było szans, aby zakończyły się na ślubnym kobiercu. To byli przecież młodzi ludzie, którzy nie zawsze poważnie traktowali sprawy seksu.
- Pod presją walki wybuchała intensywność uczuć - stwierdził Jerzy Janczewski ("Glinka"). - Istniało pewne rozluźnienie norm. Znałem osiemnastoletnią sanitariuszkę, która uważała mnie za bohatera. Alkoholu nie piliśmy, ale jak w nocy znaleźliśmy puste mieszkanie, to się kochaliśmy, oddając się sobie bez reszty" - przytacza słowa powstańca Koper.
Ślub Krzysztofa i Barbary. "Wyglądało to na pierwszą komunię"
Jedną z wyjątkowych historii miłosnych opisanych przez Sławomira Kopra jest związek Krzysztofa Kamila Baczyńskiego i Barbary Drapczyńskiej.
Zachowało się kilka relacji o tym, jak Barbara i Krzysztof się poznali. Przekazy są, jak mówi Koper, sprzeczne, a łączy je jedynie data - pierwszy raz spotkali się 1 grudnia 1941 roku, a już cztery dni później Krzysztof oświadczył się dziewczynie i został przyjęty. Pobrali się w czerwcu 1942 roku w kościele Świętej Trójcy na Solcu.
Wśród gości weselnych byli Jarosław Iwaszkiewicz i Jerzy Andrzejewski. "Bzy w tym roku kwitły obficie - wspominał pan Jarosław - i zjawiłem się na tym obrządku z ogromnym snopem tych kwiatów. Po ślubie powiedziałem do kogoś: właściwie wyglądało to nie na ślub, ale na pierwszą komunię. Oboje Baczyńscy, bardzo młodzi, wyglądali jeszcze młodziej, a ponieważ oboje byli niewielkiego wzrostu, rzeczywiście zdawało się, że to dwoje dzieci klęczy przed ołtarzem" - relacjonuje Koper.
"Barbara była dla poety kimś więcej niż tylko partnerką życiową, ona naprawdę była muzą artysty, która potrafiła zmienić jego sposób postrzegania wielu spraw. Bez niej właściwie czuł się zagubiony, nierozumiany. A ona nie chciała żyć bez niego i umierała, będąc przekonana o jego śmierci".
Autor książki nawiązuje również do relacji łączącej Baczyńskiego z pisarzem Jerzym Andrzejewski. "Andrzejewski był homoseksualistą i chociaż miał żonę (a nawet dwie) i dzieci, nie ukrywał swojej orientacji seksualnej. Miewał różnych partnerów, ale dla Baczyńskiego zupełnie stracił głowę. Po latach uznał go za swoją największą miłość i do końca życia trzymał na biurku zdjęcie poety. Była to jednak miłość niespełniona, ponieważ Krzysztof pozostał heteroseksualny" - wyjaśnia Koper.
Baczyński jednak wysoko cenił pisarza. "Przyznawał, że Andrzejewski był w jego życiu, oprócz matki, najważniejszą osobą, dedykował mu wiersze, został nawet ojcem chrzestnym jego syna".
Druga "epidemia miłości"
Silną potrzebę wiązania się młodych ludzi podczas Powstania Warszawskiego nazwano "epidemią miłości'. Kolejna "epidemia" wybuchła w ostatnich dniach wojny, w obozie jenieckim w Oberlangen. W stalagu przebywało ponad 1700 dziewcząt z powstania, a 18 kwietnia 1945 roku obóz wyzwolili żołnierze 1 Dywizji Pancernej generała Maczka. Wyzwolili i padli ofiarą uroku dziewcząt z AK .
W wywiadzie udzielonym Wirtualnej Polsce autor "Miłości w Powstaniu Warszawskim" tłumaczył, że w Oberlangen zawarto ponad 300 ślubów. "Kobiety wiązały się najpierw z pancerniakami, później - ze spadochroniarzami, polskimi lotnikami służącymi w RAF.
Jeden z powstańców, który wyruszył na poszukiwania swojej ukochanej do Oberlangen, przeżył szok. Gdy wszedł do wyzwolonego obozu zobaczył swoje dawne koleżanki z mężczyznami w eleganckich, wyprasowanych brytyjskich mundurach, dwumetrowymi dryblasami na angielskim żołdzie" - kreśli Sławomir Koper.
"To była rzeź, a nie wojna"
Powstanie Warszawskie upadło 2 października 1944 r., po 63 dniach heroicznych walk z okupantem niemieckim. Zginęło w nim od 105 do 130 tys. mieszkańców stolicy.
Poległo 17 tys. powstańców, a kolejne 15 tys. trafiło do niewoli (znaczny ich procent nigdy do kraju nie wrócił). "Zniknęło całe pokolenie warszawiaków patriotów, a stolica już nigdy nie miała być tym samym miastem co przed sierpniem 1944 roku.
Po stronie niemieckiej zginęło 1570 żołnierzy i oficerów, a 7,5 tys. zostało rannych. Bilans strat wynosi jeden do stu. To była rzeź, a nie wojna" - podsumowuje autor.