Opowiadali jej historie o wielkim kocurze
"Na zdjęciach z mojego wczesnego dzieciństwa widać tatę, który mnie karmi i usypia. Wiem jednak, że gdy byłam niemowlakiem, obawiał się zostawać ze mną sam na sam. Rodzice opowiadali mi np., że pewnego dnia, gdy tata przejął nade mną całkowitą opiekę, po powrocie mama zastała mnie siedzącą na rozłożonej pieluszce. Tata poradził sobie z pozbyciem się brudnej pieluchy i higieną, ale nie był w stanie prawidłowo zawiązać świeżej" - wspomina Marta Kaczyńska.
Zdradza, że ojciec wspólnie ze stryjem opowiadał jej, kiedy miała cztery-pięć lat, opowieści o wielkim kocurze, który przeżywał różne przygody. "Kiedy już trochę podrosłam, a ojcu i stryjowi skończyła się wena twórcza do wymyślania kolejnych opowieści, kot wyjechał do Afryki i został tam na zawsze" - mówi.
Rodzice Marty Kaczyńskiej bardzo kochali zwierzęta - mieli dwa psy Tytusa i Lulę oraz dwa koty Molly (Lech Kaczyński często sypiał z nią na jednej poduszce) i Rudolfa. Co się stało ze zwierzakami po katastrofie? "Tytus miał zawał w 2009 r. w Juracie. Luli niestety nie mogłam zabrać po katastrofie. Po prostu nie miałam jak się nią zająć. Kursowałam między Sopotem a Warszawą. Lula była zaprzyjaźniona z przyjaciółmi rodziców, oni wzięli ją więc do siebie i nie było mowy o tym, by się z nią rozstali. Niestety, też niedawno odeszła po ciężkiej chorobie. Rudolf powędrował z panią z sekretariatu i mieszka w Warszawie, a Molly odeszła znacznie wcześniej" - czytamy w "Moi rodzice".