"Musiałam wybrać! I wybrałam: miłość"
W liceum poznała też swoją przyszłą żonę, którą w książce nazywa "Śnieżynką". "Któregoś dnia, niespodziewanie dla siebie i dla swojego życia, wśród wielu dziewczyn dostrzegłam ją. Moją Śnieżynkę. Na WF-ie robiła gwiazdę. Obserwowałam ją z daleka. Rozmawiała z dziewczynami. Pokazywały sobie figury akrobatyczne. Śnieżynka poruszała się z wdziękiem, zwiewnie. Fantastycznie. Miałam wrażenie, że słońce mieni się w jej włosach. Zachwyciłam się nią. Była dla mnie poetycko urocza, dziewczęco śliczna, niezmiernie kobieca i imponująco mądra. Od tamtej pory stała się moim całym światem" - wspomina.
"Już po krótkim czasie wiedziałam, że chciałabym dać jej wszystko, o czym marzyła, czego pragnęła, chciałam sama być jej marzeniem. Całkiem zwariowałam na jej punkcie. Byłam jej chłopcem, przyjacielem i przyjaciółką, pożądałam jej, ale także zazdrościłam bardzo. Zazdrościłam kobiecości. Chwilami wręcz utożsamiałam się ze Śnieżynką. Żyłam jej życiem. Chłonęłam jej kobiecość. Tuliłam się do niej. Byłyśmy jedną duszą. Skowronki, papużki, kotki".
Ona jednak widziała w niej tylko Krzyśka. Dopiero po ośmiu latach bycia razem opowiedziała jej wszystko, ale w postrzeganiu Śnieżynki nic się nie zmieniło. "Byłam wprost upojona miłością. Bliskością, której do tej pory tak bardzo mi brakowało. Po raz pierwszy w życiu nie czułam się samotna. Jej świat, jej kobiecy świat stał się moim światem. Mimo braku Ani między nami wiedziałam, że nie muszę niczego udawać i grać. Musiałam wybrać! I wybrałam: miłość. Miłość była ważniejsza od Ani".
Nie widziała przed sobą innej możliwości, więc rozpoczęła grę z życiem. Myślała, skoro jakoś do tej pory dawała radę, poradzi sobie z tym także w przyszłości. "To nie wróci. Musi minąć! Da się opanować, zahamować. Dla naszej miłości, bo przecież tak bardzo kocham. Bo pragnę żyć normalnie. A więc muszę zepchnąć Anię w mrok nieświadomości, nieodczuwania. Zabić ją w imię miłości. Dziś wiem, że to był błąd" - czytamy w "Mam na imię Ania".