Tajemnica "złotego pociągu". Czy mógł w ogóle istnieć?
Niemałą sensację wzbudziła informacja o rzekomym znalezieniu na Dolnym Śląsku pociągu pancernego z okresu II wojny światowej. 150-metrowy skład, znajdujący się gdzieś w okolicach Wałbrzycha, miałby być pełen kosztowności. Zapytaliśmy, co sądzą o tym odkryciu poszukiwacze tajemnic i pasjonaci historii Dolnego Śląska.
21.08.2015 | aktual.: 23.08.2015 14:37
Do Starostwa Powiatowego w Wałbrzychu za pośrednictwem kancelarii prawnej wpłynęło pismo od dwóch mężczyzn, którzy mają mieć wiedzę, gdzie znajduje się tajemniczy pociąg pancerny z okresu drugiej wojny światowej. W jego wnętrzu mają znajdować się cenne materiały oraz szlachetne kruszce. W zamian za informację o miejscu, w którym ma stać ów pociąg, mężczyźni chcą otrzymania 10 proc. tzw. „znaleźnego”. Informacja o znalezisku obiegła media lotem błyskawicy i rozbudziła niemałe emocje.
- Najpewniej chodzi o jeden konkretny skład, który miał zostać ukryty w specjalnej sztolni na 61., a w innej wersji 65. kilometrze trasy kolejowej Wrocław-Wałbrzych, gdzieś między Świebodzicami a Szczawienkiem – mówi Wirtualnej Polsce Marcin M. Drews, redaktor naczelny kanału „Łowcy Przygód”.
Temat tego pociągu nie jest całkiem nowy. Już wiele lat temu poszukiwania rozpoczął pochodzący z Wałbrzycha emerytowany górnik Tadeusz Słowikowski, który, jak mówi nam autorka książek o tajemnicach Dolnego Śląska Joanna Lamparska, rozmawiał z licznymi niemieckimi górnikami oraz kolejarzami.
- Świadkowie ci potwierdzali, że był pociąg, który wjechał do tunelu pod zamkiem Książ w Wałbrzychu. Jeden z nich mówił, że wchodził do tego tunelu, jednak później wejście zostało zabetonowane – tłumaczy w rozmowie z WP Joanna Lamparska.
Przywołując zeznania świadków, Marcin Drews mówi, że skład znajdujący się w sztolni to specjalny pociąg opancerzony z wagonem osobowym, dwoma wagonami towarowymi, ciągnięty przez dwie spalinowe lokomotywy. Pociąg ten miał wyruszyć w kwietniu 1945 r. z Wrocławia i dotrzeć do Wałbrzycha.
Emocje rozpalają domysły, co tak naprawdę może znajdować się we wnętrzu tajemniczego pociągu.
- Tutaj pole do interpretacji jest równie wielkie, co nasza ludzka skłonność do fantazjowania. Amatorzy najchętniej zobaczyliby w pociągu Bursztynową Komnatę lub tzw. „złoto Wrocławia”. Czym owo złoto było? Chodziło prawdopodobnie o kilka ton złota i srebra, biżuterię wrocławskich jubilerów oraz cywilne depozyty. Podobno w budynku ówczesnego Prezydium Policji zgromadzono przeszło 50 żelaznych, dobrze zabezpieczonych skrzyń – dodaje Marcin M. Drews.
Podobnie twierdzi Joanna Lamparska, wskazując na to, że zawartość pociągu może być różna, jednak tzw. informatorzy twierdzą, że w grę wchodzą zarówno depozyty, jak i złoto w sztabach, sprzęt wojskowy czy toksyczne materiały. Tomasz Jurek ze Stowarzyszenia „Dolnośląska Grupa Badawcza” z Wałbrzycha jest zdania, że depozyty to nie tylko szlachetne kruszce i dzieła sztuki.
- Przypuszczam, że w całej sprawie chodzi o jeden z pociągów pancernych z doczepionymi wagonami ewakuacyjnymi lub tylko skład ewakuacyjny z Breslau. W pierwszym przypadku należy się liczyć z tym, że wewnątrz znajduje się uzbrojenie, np. gazy bojowe, i depozyty. W drugim w grę wchodzą tylko depozyty. Mam na myśli tutaj nie tylko metale szlachetne i dzieła sztuki, ale także mógłby to być wolfram, aluminium i inne metale ważne dla przemysłu wojennego. Warto przypomnieć, że Armia Czerwona wysłała z Dolnego Śląska kilka pociągów z samym tylko aluminium – mówi Jurek.
Skąd jednak wiadomo o „złocie Wrocławia” czy innego rodzaju kosztownościach ukrytych w pociąg stojącym w sztolni pod Zamkiem Książ? Czy istnieją jakieś dokumenty potwierdzające ten fakt?
- O „złocie Wrocławia” nie wiedzielibyśmy nic, gdyby nie zeznania niejakiego Herberta Klosego, który najprawdopodobniej był członkiem Werwolfu i jedną z osób odpowiedzialnych za konwój. Jednakże z informacji, uzyskanych prawdopodobnie w drodze niehumanitarnego przesłuchania przez Urząd Bezpieczeństwa, wynika, że kosztowności transportowane były ciężarówkami, a miejsc, gdzie mogły zostać ukryte jest wiele – Biały Jar w Karkonoszach, sztolnie góry Wielisławki, podziemia, które znajdować mają się pod masywami Ślęży i Ostrzycy Proboszczowickiej – mówi WP Marcin M. Drews.
Ponadto, pojawiają się hipotezy, że tajemniczy pociąg łączy się w pewien sposób z działalnością Hubertusa Strugholda i Wernera von Brauna, pracujących nad międzykontynentalną rakietą załogową, następczynią słynnych pocisków V2.
To jednak nie jedyny tajemniczy pociąg, który znajdować się może gdzieś na Dolnym Śląsku. Mówi się jeszcze co najmniej o jednym takim składzie.
- Na Dolnym Śląsku mamy dwie takie opowieści o pociągach – jeden to właśnie ten mający znajdować się pod Zamkiem Książ, drugi – pod górą Sobiesz w okolicach miejscowości Piechowice koło Jeleniej Góry – mówi nam Joanna Lamparska.
Marcin Drews z kanału „Łowcy Skarbów” dodaje że Dolny Śląsk był ostatnim miejscem, gdzie można było ukryć wszelkie dobra, tak niemieckie, jak i zrabowane.
- Naziści dobrze odrobili wszystkie lekcje z logistyki, więc w przypadku konwojów stosowali dywersyfikację, by ponieść jak najmniejsze straty. A jeśli dodamy, że świadkowie byli zawsze likwidowani… - mówi Drews.
To właśnie likwidacja świadków była w rozumieniu nazistów najskuteczniejszym sposobem, by skarby zostały zabezpieczone przed osobami „niepowołanymi”. Mordowano wszystkich, którzy przygotowywali takie kryjówki.
- Często byli to więźniowie obozów koncentracyjnych. Dodatkowo zaminowywano wnętrza, a wejścia wysadzano tak, by dziś wyglądały jak naturalne rumowiska. Przestrzegam też dlatego wszystkich przed amatorskimi poszukiwaniami. Jest w poważnym błędzie ten, kto saperką chce dokopać się do skarbu, myśląc, że przechytrzy niemieckich minerów – ostrzega Marcin M. Drews.
O metodach zabezpieczenia takich pociągów mówi nam też Tomasz Jurek z wałbrzyskiego Stowarzyszenia „Dolnośląska Grupa Badawcza”.
- Zabezpieczano je przed niepowołanymi osobami poprzez zaminowanie dojść – wrót, grodzi, kanałów ewakuacyjnych i wentylacyjnych tunelu, a także przez pułapki minerskie na torowiskach i wewnątrz samego pociągu – dodaje Tomasz Jurek.
Co do samego faktu znalezienia, poszukiwacze tajemnic odnoszą się różnie. Karol Sawiak z Zielonogórskiej Grupy Eksploracyjnej twierdzi, że to po prostu klasyczny temat w sezonie ogórkowym.
- Temat tego pociągu jak bumerang powraca w sezonie ogórkowym. Widać znowu pojawił się ktoś z rewelacjami, na których zyska chwilową popularność. Ostatnio jeden z poszukiwaczy nagłaśniał tę sprawę trzy lata temu, jednak jak widać - temat umarł śmiercią naturalną - mówi Sawiak w rozmowie z Wirtualną Polską.
- Zastania mnie owo nagłe ujawnienie się potencjalnych odkrywców. Prawdopodobnie wiedzą już od dawna, gdzie znajduje się pociąg, jednak dotarcie do niego wymaga szeroko zakrojonych prac budowlanych na podstawie stosu zezwoleń z każdego możliwego urzędu. Nie da się tego zrobić po cichu i nieoficjalnie. Nie mogąc jednak w żaden sposób sięgnąć po skarb, potencjalni odkrywcy mogli postanowić ubić interes z władzami, licząc na gratyfikację – komentuje Marcin M. Drews.
Okazało się, że od kilku tygodni o sprawie ewentualnego znaleziska wiedziało również Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Piotr Żuchowski, sekretarz stanu w MKiDN, powiedział na antenie radia RMF FM o spotkaniu z mężczyzną, który mówił o prawdopodobieństwie, że w Polsce ukryty jest pociąg pancerny z okresu II wojny światowej i pytał o rekompensatę za wskazanie miejsca jego położenia. O sprawie jeszcze będziemy informować.
Byłeś świadkiem lub uczestnikiem zdarzenia? .