Tadeusz Żytkiewicz napisał do Zbigniewa Religi: "Mam chore serce. Proszę o pomoc"
Nie było dla mnie ratunku. Pozostał mi tylko przeszczep. Pojawiła się jednak bariera wieku. Miałem wtedy 61 lat. Napisałem do profesora Religi, którego wtedy nie znałem, ale wiedziałem, że przeprowadza przeszczepy serca: "Jestem nauczycielem. Mam chore serce. Proszę o pomoc" - przypominamy rozmowę z Tadeuszem Żytkiewiczem, najdłużej żyjącym pacjentem z nowym sercem.
16.12.2013 | aktual.: 19.09.2017 12:42
Ewa Koszowska: Długo pan czekał na nowe serce?
Tadeusz Żytkiewicz: Po podjęciu decyzji czekałem pół roku. W domu, nie w szpitalu. O tyle dobrze. Ale ktoś zawsze musiał być pod telefonem, oczekiwać na sygnał, który przyszedł pół roku później z Pracowni Sztucznego Serca Śląskiej Akademii Medycznej w Zabrzu. Pojechałem w 1987 roku i wszczepiono mi serce od dawcy.
Jak to się stało, że pan potrzebował nowego serca.
Choroba wieńcowa. Byłem po trzech zawałach. Pierwszy był w 1970 roku. Potem miałem 10 lat spokoju. W 1980 roku miałem następny, w 1982 roku trzeci. Nie było dla mnie już ratunku. Jedynym sposobem leczenia był przeszczep. Z kolei pojawiła się inna bariera - wiek. Ja miałem wtedy 61 lat. Dyrektor szpitala, w którym robiłem koronarografię powiedział, że to jest nie do przeskoczenia. Inaczej myślał Zbigniew Religa, który uważał, że "nie ma bariery wieku". Zawdzięczam Relidze taką odważną decyzję, bo w tamtym okresie w zasadzie nie robiło się operacji pacjentom w tym wieku, w jakim ja byłem.
Jak pan poznał profesora?
Dotarłem do niego, bo nie miałem innego wyjścia. Lekarz pierwszego kontaktu powiedział mi, że "jest pięć po dwunastej i nie ma rady". Z kolei inny lekarz podpowiedział, że jedynym ratunkiem jest Religa. Więc napisałem do profesora - którego wtedy nie znałem, ale wiedziałem, że przeprowadza przeszczepy - trzy zdania: "Jestem nauczycielem. Mam chore serce, proszę o pomoc". Zaprosił mnie na konsultację i tak zaczęła się przygoda z kardiochirurgiem.
Wierzył pan, że serce, które dostanie, tak długo będzie służyło?
Wiedziałem, że będę zdrowy. Miałem takie przekonanie, bo w okresie, kiedy byłem na badaniach w Zabrzu, miałem kontakt z ludźmi, którzy byli po przeszczepie. Wiedziałem, że to jest metoda, która może uratować mi życie i byłem przekonany, że to się musi udać. Wiadomo, że przy takiej operacji jest pewne ryzyko. Ja go oczywiście nie lekceważyłem, ale bardziej bałem się inwalidztwa, niż śmierci.
Długo się pan zastanawiał przed podjęciem decyzji o operacji?
W ogóle się nie zastanawiałem. Czekałem z utęsknieniem na wiadomość, że jest organ.
Zna pan rodzinę dawcy?
Zasada jest taka, że się nie mówi pacjentowi, kto jest dawcą, żeby uniknąć jakichkolwiek roszczeń. Dawca, którym był taksówkarz z Krakowa, jak tylko zaczęło być głośno o przeszczepach kardiochirurga z Zabrza, miał powiedzieć swojej żonie: "Gdyby mi się coś stało, daj moje serce Relidze". I ona sama zgłosiła dawcę. W szpitalu poprosiła także o kontakt do mnie. Moja żona po zabiegu zadzwoniła do niej, porozmawiały. Potem moja żona i dzieci odwiedziły ją w Krakowie. Byli także na grobie dawcy. Ja miałem z nią kontakt tylko telefoniczny, bo jednak nie odważyła się na rozmowę w cztery oczy. Bądź co bądź, ja mam cząstkę jej męża - jego serce.
Po przeszczepie zmieniło się pana życie?
Wróciłem do pracy. Byłem nauczycielem, w szkole przyjęto mnie normalnie, jakbym wrócił po urlopie wypoczynkowym. Pracowałem tam jeszcze 11 lat. Potem wysiadła mi nerka, byłem dializowany, musiałem przerwać pracę i już do szkoły nie wróciłem. W 2000 roku wszczepiono mi trzecią nerkę. Mam ją w brzuchu po prawej stronie. Z kolei profesor Andrzej Chmura z Katedry i Kliniki Chirurgii Ogólnej i Transplantacyjnej Szpitala Dzieciątka Jezus w Warszawie dał mi szansę na normalne życie. Dializowanie to wielkie obciążenie.
Utrzymywał pan kontakt z profesorem Religą?
Tak. Dwa lata później wspólnie z innymi pacjentami oraz akceptacją docenta Zbigniewa Religi powołaliśmy Stowarzyszenie Transplantacji Serca - pierwszą organizację zrzeszającą ludzi po transplantacji narządu. Powstała w 1989 roku. Potem byłem jej członkiem-założycielem. W 1994 roku powołałem warszawskie Koło Stowarzyszenia Transplantacji Serca. Do dzisiejszego dnia jestem tam prezesem. Każdego roku mamy spotkanie integracyjne. Zbieramy się z ludźmi po przeszczepach, spotykamy się z lekarzami. Rozmawiamy o naszych problemach. Profesor Religa, dopóki żył, na każdym takim spotkaniu był. Nie mogła to być ani sobota, ani niedziela, bo on wtedy jeździł na ryby. Przyjeżdżał do nas w piątek.
Jak pan wspomina profesora?
To człowiek, którego trudno przecenić. Cudowny lekarz, fachowiec, nauczyciel. Miał fantastycznych uczniów, którzy dzisiaj podtrzymują polską kardiochirurgię. A przy tym człowiek bliski ludziom, który chciał pomagać. Trochę nas zaniedbał, kiedy był ministrem. Miał mniej czasu. Ale kontakt zawsze mieliśmy. Teraz po jego śmierci, co roku w marcu, kiedy wypadają imieniny Zbigniewa, spotykamy się na jego grobie.
Pierwsze słowa, kiedy się pan wybudził po operacji.
Gdy się obudziłem, wyrywałem się, chciałem wstawać i jechać do domu. W końcu mogłem odetchnąć pełną piersią. Psycholog mnie wcześniej przygotował. Powiedział, że jak się obudzę i zobaczę białe ściany, to znaczy, że jestem na Ziemi, a nie w Niebie.
Jest pan prezesem Koła Stowarzyszenia Transplantacji Serca. Z jakimi problemami borykają się dzisiaj ludzie czekający na przeszczep?
Nic się nie zmieniło. Państwo, służba zdrowia są przygotowane do przeszczepu. Jeśli jest problem, to tylko z organami. Dlatego chodzimy do młodzieży, rozmawiamy z nimi na temat przeszczepów, rozdajemy im oświadczenia woli. Na serce czeka się bardzo długo. W tej chwili jest ponad 300 osób na liście oczekujących na zabieg. Trzeba jednak pamiętać, że żyjemy po transplantacji serca coraz dłużej. Znam osobiście sześć osób, które są już po przeszczepie od 20 do 26 lat.
Przyzwyczaił się pan do nowego serca?
Czuje się że serce jest, że bije i pracuje. To jest moje serce. W dalszym ciągu biorę leki immunosupresyjne, ale w znacznie mniejszych dawkach, niż brałem kiedyś.
Rozmawiała Ewa Koszowska, Wirtualna Polska
Tadeusz Żytkiewicz - _zmarł w wieku 91 lat. Był prezesem warszawskiego Koła Stowarzyszenia Transplantacji Serca. _