Ta zapowiedź Donalda Trumpa wstrząsnęła Europą i USA. Kandydat republikanów chciałby podważyć mechanizm NATO. To oznacza kłopoty dla najmłodszych członków Sojuszu, także Polski
• Donald Trump, kandydat na prezydenta USA, wywołał burzę wywiadem dla "NYT"
• Zapowiedział, że USA nie będą bezwarunkowo pomagały krajom NATO
• Podważył fundament Sojuszu, jakim jest gwarancja pomocy w razie agresji
• To postawiłoby całą Europę, a szczególnie państwa bałtyckie, w trudnej sytuacji
• To nie pierwsza tego typu wypowiedź Donalda Trumpa
• W polityce zagranicznej Trump widzi wyłącznie interes finansowy, pomijając interes geostrategiczny
Kurz po szczycie NATO w Warszawie zdążył już opaść. Sojusz Północnoatlantycki po raz kolejny przeszedł swego rodzaju odnowę, a ze strony USA - kluczowego członka - zyskał szereg zapewnień o jego żywotności. Problem w tym, że prezydentura Baracka Obamy dobiega końca i przyszłość faktycznych relacji USA-NATO będzie kształtowana przez jego następcę.
O ile Hillary Clinton jest raczej gwarantem kontynuacji kursu, to Donald Trump, drugi kandydat do zmienienia Obamy w Białym Domu, może być prawdziwym rewolucjonistą. Jego niedawne słowa, niestety, nie mogą napawać szczególnym krajów bałtyckich czy państw Europy Środkowej, w tym Polski.
Szybki zwrot?
W ubiegłym tygodniu, rozmawiając z "The New York Times", Donald Trump zapowiedział możliwość przemodelowania NATO w taki sposób, by USA nie musiał bezwzględnie pomagać sojusznikom. Owa pomoc jest fundamentem i gwarantem Sojuszu, zawartym artykule 5 traktatu. Każdy członek jest do niej zobowiązany w razie ataku na inne państwo sojusznicze. Agresja wymierzona w jednego, to agresja wymierzona we wszystkich.
Trump podważył ten fundament, mówiąc o wsparciu dla państw bałtyckich w razie agresji rosyjskiej, ale tylko wtedy, gdy "będą wypełniały obowiązki". - Mówimy tu o państwach, którym dobrze się wiedzie. Więc tak, będę absolutnie gotów, by powiedzieć tym krajom: 'Gratulacje! Będziecie bronić się sami' - mówił w wywiadzie dla "NYT".
To wyraźny kontrast w stosunku choćby do słów, jakie wypowiadał Barack Obama podczas niedawnego szczytu NATO w Warszawie, gdy mówił, że zaangażowanie USA na rzecz bezpieczeństwa i obrony Europy "nigdy się nie zmieni". Jeśli jednak brać na poważnie zapowiedzi Trumpa, który ma przecież realne szanse na zwycięstwo, podejście USA do NATO i Europy może się zmienić i to szybko.
Skrywany niepokój
Zachodni komentatorzy podkreślają, że koncepcja warunkowej pomocy, o której mówi Trump, po raz pierwszy w historii padła z ust kandydata na prezydenta z ramienia jednej z dwóch największych partii w USA. Równocześnie owa zapowiedź jest kolejnym krokiem pewnej konsekwentnej wizji, nie można więc mówić o jednorazowej wpadce. Trump już wcześniej podczas swojej kampanii groził, że Stany Zjednoczone wycofają wojska z Europy, jeśli sojusznicy nie zaczną "płacić więcej za amerykańską obronę".
Na tego rodzaju deklaracje sojusznicy starają się reagować spokojem. Jens Stoltenberg, sekretarz generalny NATO, mówił, że nie chce "ingerować" w proces wyborczy w USA, ale jednocześnie przypomniał, że "dwie wojny światowe pokazały, że pokój w Europie jest także istotny dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych". Z kolei prezydent niewielkiej Estonii, czyli państwa, które w pierwszej kolejności może oberwać z powodu polityki Trumpa, dowodził, że jego kraj wypełnia wszelkie sojusznicze zobowiązania. Toomas Hendrik Ilves podkreślał też, że kontyngent z jego kraju brał udział w NATO-wskiej misji ISAF w Afganistanie.
Z kolei Witold Waszczykowski, szef polskiego MSZ, zapewniał, że słowa Donalda Trumpa nie odnoszą się do Polski. Sęk w tym, że w właśnie w taki sposób chce myśleć o sobie każdy z członków NATO.
Słowa Trumpa wywołały lawinę komentarzy także w USA. I to nie w gronie jego politycznych adwersarzy, a w szeregach partii, która go nominowała. - To najważniejszy sojusz militarny w historii świata. Dziś nadal jest ważny. (…) Chcę zapewnić naszych sojuszników z NATO, że staniemy w obronie każdego członka, który będzie zagrożony - mówił na antenie CNN lider republikańskiej większości w Senacie. Mitch McConnell zaznaczył przy tym, że "kompletnie" nie zgadza się opinią Trumpa.
Widziane z Moskwy i Pekinu
W ramach kampanijnego sloganu "Po pierwsze Ameryka" ("America First") Donald Trump zdążył też zapowiedzieć zwinięcie zamorskich baz USA w Azji. Przyszłą decyzję argumentował oszczędnościami. Trump uważa przy tym, że w razie potrzeby można wysłać i rozmieścić wojska USA w dowolnym miejscu na świecie, bez utrzymywania baz. Choć jeszcze w kwietniu tego roku chiński lider, Xi Jinping, przypominał partyjnym kadrom o obowiązku bycia "nieustępliwymi marksistowskimi ateistami", sam musi się modlić w duchu o wybór Donalda Trumpa na kolejnego prezydenta USA. Z kolei modły w drugą stronę wznoszą pewnie przywódcy Japonii i Korei Południowej.
Ręce zaciera także Władimir Putin, na którego łaskę i niełaskę mogą zostać skazane niewielkie państwa bałtyckie i inni sąsiedzi Rosji. W obliczu braku zaangażowania USA wszyscy mogą zostać zmuszeni do zawarcia mniej lub bardziej niekorzystnych układów ekonomiczno-strategicznych z Moskwą. Ten argument działa zresztą także w przypadku Azji i Chin, które nawet przy większym zaangażowaniu Waszyngtonu coraz mocniej dominują w relacjach z mniejszymi sąsiadami. Wielu teoretyków od lat wieści odwrót USA od roli światowego przywódcy i hegemona. Jeśli przyjrzeć się potencjalnym konsekwencjom polityki zagranicznej zapowiadanej przez Trumpa, może się okazać, że będzie ona katalizatorem takiego procesu.
Interes geostrategiczny i interes finansowy
Polityka zagraniczna w ujęciu Donalda Trumpa przypomina biznesową transakcję podlaną ideologią izolacjonizmu. Kandydat republikanów lubi wspominać o pieniądzach, kosztach utrzymania, finansowaniu wojska, a to wszystko w kontekście sojuszy, które nie zawsze da się sprowadzić wyłącznie do cyfr w księdze przychodów i rozchodów. Walutą w takich układach często są pieniądze, ale równie często pieniądzom towarzyszy aspekt bezpieczeństwa - interes geostrategiczny, z natury trudny do przeliczenia na pieniądze. Wydaje się, że wzięty przedsiębiorca, jakim jest przecież Trump, nie do końca rozumie ten nierynkowy aspekt polityki międzynarodowej.
Badacze wielokrotnie udowodnili skuteczność sojuszu z USA w kontekście "odstraszania nuklearnego". Dwa lata temu na łamach "American Journal of Political Science" ukazało się obszerne opracowanie, które wzięło pod uwagę okres 1950-2000. Wynika z niego, że formalny sojusz z państwem nuklearnym i gwarancje z niego płynące były poważnym czynnikiem odwodzącym od konfliktów zbrojnych.
Właśnie dlatego liberalny serwis Vox.com, który już wcześniej nie szczędził słów krytyki pod adresem Trumpa, po wywiadzie dla "NYT" uderzył w ostateczne tony. "Kilkoma bezsensownymi słowami sprawił, że III wojna światowa - śmierć setek milionów ludzi i nuklearna zagłada - stała się bardziej wiarygodna" - można przeczytać w komentarzu.
Powyższa opinia może się wydawać grubo przesadzona. Faktem jest jednak, że sprowadzenie zasady bezwarunkowej pomocy wojskowej w gronie NATO do biznesowej transakcji - co proponuje Trump - jest podważeniem powojennego ładu, który mimo zimnej wojny, zagwarantował wiele dekad pokoju w państwach NATO. Sojusz Północnoatlantycki i jego żelazne gwarancje od 1949 roku były elementem niezmiennej strategii USA, która była realizowana bez względu na zmieniających się mieszkańców Białego Domu.
Dziś Trump sprowadza wszystko do faktury, gdzie rubryce "kwota do zapłaty" chciałby wpisać okrągłą sumkę. I strach pomyśleć, co może się stać, jeśli Polska, kraje Europy Środkowej, a w szczególności państwa bałtyckie, nie będą w stanie opłacić tych rachunków.