Ta decyzja Tuska naruszyła interesy potężnych graczy
Niczym towarzysze pewnego sekretarza z dawnej epoki, mam ochotę zawołać: „śmielej Donald, śmielej!” (...) Odebranie części środków OFE poważnie naruszyło interesy kilku potężnych graczy. A pośrednio, związanych z nimi finansowo mediów. Warto dodać, że naruszyło również kilka ideologicznych dogmatów – oczywistych oczywistości, którymi prano mózgi społeczeństwa przez ostatnich dwadzieścia lat. Premier wyborów przez to raczej nie przegra (chyba, że z frakcją Schetyny), ale po głowie dostanie - pisze Michał Sutowski w felietonie dla Wirtualnej Polski.
09.03.2011 | aktual.: 22.03.2011 14:44
"Wolę przegrać wybory...”, "warto zapłacić każdą cenę” - a przecież premier Donald Tusk zapowiadał na początku konferencji, że nie będzie patosu. Patos był, była też poza na męża stanu, co to się krytyki nie boi, były (delikatne) złośliwości wobec chóru niezadowolonych ze zmian w systemie emerytalnym. Czyżby na platformie bez zmian? Niezupełnie – brakowało swady i pewności siebie. Za to sensu jakby trochę więcej.
Trudno nie zgodzić się z diagnozą Jadwigą Staniszkis, co do przyczyn niedawnych ataków na premiera: odebranie części środków OFE poważnie naruszyło interesy kilku potężnych graczy. A pośrednio, związanych z nimi finansowo mediów. Warto dodać, że naruszyło również kilka ideologicznych dogmatów – oczywistych oczywistości, którymi prano mózgi społeczeństwa przez ostatnich dwadzieścia lat. Premier wyborów przez to raczej nie przegra (chyba, że z frakcją Schetyny), ale po głowie dostanie. Za „populizm” (bo woli zabrać OFE niż rencistom), za „kradzież” (!) pieniędzy Polaków (bo ZUS to marnotrawny moloch, a Fundusze przecież tak skutecznie mnożą nasze składki...), za „nieodpowiedzialność” (bo odważne cięcia zasiłków dziś, doskonale rozbudziłyby naszą przedsiębiorczość jutro).
Czy Donald Tusk przechrzcił się na etatyzm? Zamienił Friedmana na Keynesa w roli ekonomicznego guru? A może postanowił „przestawić wajchę” i postawić wreszcie państwo w roli podmiotu modernizacji – zamiast demontować je w imię „obiektywnej” logiki wolnego rynku? Wszystko to wielce wątpliwe – Jacek Żakowski słusznie wskazuje, że w cieniu sporów o składki emerytalne pozostają np. ustawy zdrowotne, oparte na logice zysku prywatnych podmiotów. Planowane zmiany w szkolnictwie wyższym zmierzają w podobnym kierunku – więcej elastyczności, więcej racjonalności rynkowej, więcej finansowania ze źródeł pozapublicznych. Nie zmienia to faktu, że walka Donalda Tuska, Jolanty Fedak i Jana Krzysztofa Bieleckiego z OFE, Leszkiem Balcerowiczem i całą dywizją „niezależnych ekspertów” toczy się na serio.
Wielkości naszych emerytur spór ten dotyczy w niewielkim stopniu. Eksperci obu stron przerzucają się liczbami, próbując wykazać o ile to procent mniejsze (większe) będą (byłyby) nasze świadczenia, jeśli OFE dostaną 2,3%, 3,5% a może 7% składki. Problem w tym, że i tak na końcu chodzi o niepewną (bo modele obu stron są zawodne) różnicę kilku procent planowanej „stopy zastąpienia”, czyli wielkości naszej emerytury w stosunku do naszej pensji. A ta, jak wiadomo, może wynieść poniżej 40%. Jeśli za podstawę wyliczeń przyjmiemy średnią krajową wyjdzie na to, że wynik wojny Tuska z Balcerowiczem może (ewentualnie) zmienić nasze przyszłe świadczenia o kilkadziesiąt złotych. Starczy (albo nie) na plastry i paczkę wenflonów, za które chory emeryt będzie pewnie musiał płacić w skomercjalizowanej służbie zdrowia.
Chodzi tu jednak o coś więcej niż o dług publiczny, koszty jego obsługi i stabilność wypłacanych dziś emerytur – choć zmniejszenie potrzeb pożyczkowych państwa o 190 miliardów przez 10 lat ma znaczenie ogromne. Po raz pierwszy od wielu lat przedstawiciele rządzącego establishmentu, z premierem na czele, powiedzieli głośno coś, co wielu ekonomistów, ekspertów od polityki społecznej i zwykłych ludzi nie otumanionych mantrami „rynku”, „reformy” i „prywatyzacji” wiedziało od dawna. Że są takie sfery, w których państwo działa nie gorzej – a czasem lepiej – niż prywatne podmioty nastawione na zysk. Że „administracyjny moloch” bywa wydajniejszy od batalionów „ekspertów ds. inwestycji”, którzy powierzone im pieniądze i tak lokują w państwowych (!) obligacjach. Że gros kosztów OFE to nie pensje speców od „agresywnego inwestowania” tylko marketing. Że państwo i jego budżet to nie gorszy gwarant bezpieczeństwa pieniędzy niż prywatny fundusz. A przy okazji – że od samego „szoku i przerażenia”, względnie bólu terapii –
jeszcze żaden pacjent się nie wyleczył, za to kilku zmarło.
Niczym towarzysze pewnego sekretarza z dawnej epoki, mam ochotę zawołać: „śmielej Donald, śmielej!” Uwolnienie progów inwestycji giełdowych zmienia niewiele – dla emerytów jest ryzykowne, a poza tym OFE i tak wolą kupować obligacje. Prawdziwa rewolucja nastąpiłaby wówczas, gdyby Polacy mogli wybrać: czy swoje składki przekazać do OFE czy raczej do ZUS. „Wolny wybór” powinien zatem dotyczyć kwestii, czy cała reforma z roku 1999 miała w ogóle sens. Ale taka dawka wolności – to chyba za dużo nawet dla profesora Balcerowicza.
Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski