Szydło twarzą PiS do Parlamentu Europejskiego. Ryzykowny ruch
Ucieczka byłej premier do Brukseli na pierwszy rzut oka wydaje się być dla PiS sytuacją win-win. Ale nie jest bez ryzyka. Choćby dlatego, że Beata Szydło po prostu nie nadaje się na europosła.
Wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego Zdzisław Krasnodębski jakby od niechcenia zdradził plan PiS (do którego on sam formalnie nie należy) na zagospodarowanie Beaty Szydło. Miałaby zostać partyjną "spitzenkandidatką" w wyborach do Parlamentu Europejskiego.
- O ile wiem, słyszałem, że startowałaby z listy krakowskiej - powiedział europoseł.
Nie jest to wielkie zaskoczenie; o takim scenariuszu mówiono już wcześniej. Pytanie tylko, czy to w ogóle dobry pomysł. Z perspektywy partii rządzącej jest kilka wyraźnych zalet lukratywnej zsyłki wicepremier do Parlamentu Europejskiego. Odkąd Szydło została zdegradowana do pozycji wicepremiera, była dla partii - a szczególnie dla ekipy nowego premiera - wyraźnym piątym kołem u wozu. Z jednej strony, jak pisaliśmy w styczniu, miała ambicję odgrywania większej roli na arenie międzynarodowej - co niezwykle irytowało Morawieckiego. Z drugiej strony, w tym, co w teorii miało być jej domeną - polityce społecznej - okazała się mniej niż bezużyteczna, zaliczając potężne wizerunkowe wpadki, takie jak słynny spływ Dunajcem, nie wspominając już o "należnych" sobie nagrodach. Dość powiedzieć, że w kwietniu Morawiecki utworzył własny zespół "doradców społecznych".
Dlatego emigracja do Parlamentu Europejskiego mogłaby zadowolić obie strony: sprawić, by zbytnio nie przeszkadzała rządowi w jego i tak chaotycznie wykonywanej misji zagranicznej i jednocześnie zaspokoić europejskie ambicje Szydło. No i pozwolić jej zarobić pieniądze, które jej "się należą".
Szydło się nie nadaje
Ale nie jest to rozwiązanie bez ryzyka. Przede wszystkim dlatego, że Beata Szydło nie nadaje się jako twarz europejskiej kampanii PiS. Owszem, sprawdziła się w kampanii w 2015 roku i jako premier notowała bardzo dobre wyniki w sondażach. Ale do wyborów europejskich został jeszcze rok, tymczasem jej wizerunek jako dobrej i swojskiej pani premier, reprezentantki "zwykłych ludzi", już teraz zdołał już się zużyć. Po jej lapsusie o nagrodach i "pokazaniu pazurków" czar prysł. A czas raczej nie będzie jej sojusznikiem.
Ale jest też inny problem: Szydło to twarz tej bardziej eurosceptycznej części PiS-u. Dzięki swoim sejmowym tyradom jak ta po zamachu w Manchesterze ("Europo, powstań z kolan"; "szaleństwo brukselskich elit"), eks-premier stała się gwiazdą europejskiej skrajnej prawicy. Poza tym to jej (przynajmniej formalnie) rząd, przy akompaniamencie buńczucznej i antybrukselskiej retoryki, wpędził nasz kraj w tak głębokie tarapaty w Unii Europejskiej. Dlatego gdyby to ona nadała ton europejskiej kampanii PiS-u, partia naraziłaby się na łatwe strzały ze strony opozycji. Znów wróciłaby zapewne narracja o Polexicie. A to raczej nie będzie działać na korzyść Zjednoczonej Prawicy. Choć kto wie, czy za rok, na finiszu negocjacji budżetowych, nastroje Polaków się nie zmienią.
Jest jeszcze jeden kłopot, który przynajmniej w teorii powinien być najważniejszą przeszkodą dla kandydatury Szydło. Była premier po prostu nie byłaby dobrym europosłem. Jej brukselskie doświadczenia - zarówno w debatach w PE, jak i na szczytach Rady Europejskiej - nie napawają optymizmem. Szydło była tam zagubiona i nie oferowała nic poza godnościową retoryką. Owszem, być może nauczy się angielskiego i otoczy się zdolnymi asystentami. Ale samo to nie pomoże jej być dobrą posłanką w Brukseli i Strasburgu. Tymczasem wbrew pozorom w Parlamencie Europejskim dzieją się naprawdę ważne rzeczy, często dotykające naszego codziennego życia. Czas przestrać traktować PE jako miejsce luksusowej politycznej zsyłki.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl