Porażające sceny w Rosji. "Ostrzeżenie dla Kremla i reszty świata"
Ekspertka Anna Maria Dyner z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM) ocenia, że incydent antyizraelski, który miał miejsce na lotnisku w rosyjskim Dagestanie, stanowi poważne ostrzeżenie dla Kremla i reszty świata.
Dyner w rozmowie z PAP stwierdziła: "Można odnieść wrażenie, że doszło tam nieomal do próby linczu na grupie osób, która miała przylecieć z Izraela. To jest wierzchołek góry lodowej, który pokazuje, że Rosja może mieć spory problem na Kaukazie".
Ludzie wtargnęli na lotnisko
W niedzielę, 29 października, na lotnisko w Dagestanie, regionie Rosji zamieszkanym głównie przez ludność muzułmańską, wtargnęło około tysiąca osób. Ich celem było odnalezienie Izraelczyków. Wcześniej przez kilka dni w mediach społecznościowych pojawiały się informacje, że do Dagestanu mają zostać przywiezieni "uchodźcy z Izraela".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zamieszki, które niektóre media określiły jako "pogrom", doprowadziły do wielu zniszczeń. Uczestnicy, wykrzykujący propalestyńskie hasła, przeszukiwali lotnisko i samolot na pasie startowym, "kontrolowali" paszporty przybyłych.
Według BBC kilku Żydów, którzy rzeczywiście przylecieli samolotem z Tel Awiwu, ewakuowano z lotniska śmigłowcem.
Struktury siłowe przez długi czas nie były w stanie zapanować nad tłumem, a tłum rozpędziły dopiero siły specjalne. W wyniku zamieszek obrażenia odniosło około 20 osób. Władze poinformowały, że zatrzymano ponad 80 osób i wszczęto sprawę karną.
- Oczywiście, jak można było przewidzieć, władze w Moskwie zrzuciły odpowiedzialność za ten wybuch na czynniki zewnętrzne - opozycję, służby zachodnie, ukraińskie. Te zarzuty są absurdalne, ale jednocześnie, zrzucając winę na innych, władze poniekąd przyznały się do słabości i do tego, że nie kontrolują sytuacji w państwie - ocenia Dyner.
Podobna sytuacja miała miejsce w czerwcu, gdy w Rosji doszło do tzw. buntu Prigożyna - wtedy również struktury siłowe długo nie były w stanie opanować sytuacji, a prigożynowski "marsz na Moskwę" zakwestionował państwowy monopol na przemoc.
"Sytuacja na Bliskim Wschodzie była pretekstem"
- Najciekawsze jest to, na ile władze Rosji potraktują te zajścia jako sygnał ostrzegawczy. Niezależnie od tego, co stało się tą "iskrą", to padła ona na bardzo podatny grunt - uważa Dyner. Jej zdaniem zajścia w Machaczkale mogły być "protestem zastępczym".
- Sytuacja na Bliskim Wschodzie była pretekstem, zapalnikiem, a nie powodem masowych zajść. Dagestan to region, który - podobnie jak inne na rosyjskim Kaukazie Północnym -zmaga się z ciężką sytuacją socjalną i gospodarczą. Jednocześnie tamtejsze struktury siłowe słyną z brutalności, w związku z czym jakikolwiek protest polityczny czy społeczny jest praktycznie niemożliwy. Widać to było w ubiegłym roku, gdy w Dagestanie, jedynym miejscu w całej Rosji, na krótko wybuchły protesty przeciwko mobilizacji na wojnę z Ukrainą - wyjaśnia ekspertka PISM.
- Druga kwestia to to, że na tym obszarze może postępować radykalizacja religijna. To nie jest dobre ani z perspektywy Rosji, ale także z perspektywy świata zewnętrznego. W połączeniu z trudną sytuacją socjalną i nieustanną agitacją antyzachodnią, retoryką wojenną daje to potencjalnie groźną mieszankę - uważa Dyner.
Zdaniem ekspertki, zarówno bezpośrednia reakcja struktur siłowych na miejscu, jak i późniejsza reakcja Moskwy (nie padły wprost słowa o niedopuszczalności przemocy czy przejawów wrogości na tle religijnym i społecznym), pokazała bezradność władz.
- Jeszcze jeden element to radykalizacja nastrojów w Rosji na tle agresji na Ukrainę. Absolutnie jest to pokłosie wojny i propagandy, przyzwalającej na przemoc i dehumanizację przeciwnika. Zajścia w Dagestanie w mojej opinii pokazują, że ta papka jadu i nienawiści, którą są karmieni Rosjanie, może wybuchnąć w dowolnym miejscu i okolicznościach - ocenia ekspertka.
- Pozostaje otwartym pytanie, czy to jest sytuacja jednorazowa, czy jest to już coś, co pokazuje głębszy problem. Moim zdaniem chodzi o ten drugi przypadek - konstatuje rozmówczyni PAP.