Szef gospodarstwa, gdzie spadła rakieta: "Przerażający widok. Lej w ziemi na 10 metrów"
- Rozmawiałem z tymi ludźmi rano. Sam tam byłem godzinę wcześniej - mówi WP Mateusz Ćwikliński, dyrektor gospodarstwa w miejscowości Przewodów, w którym w wybuchu, prawdopodobnie ukraińskiej rakiety obrony powietrznej, zginęło dwóch mężczyzn. - To jest szok. Nikt, idąc do pracy, nie myśli, że zginie od bomby - dodaje.
- Zdjęcia nie pokazują rozmiaru tego, co się tu wydarzyło. Tak naprawdę widok jest przerażający. Lej w ziemi na 10 metrów. To duża dziura. Tam przy wadze był budynek, 12 metrów kwadratowych, teraz nie ma po nim śladu. Części po tym wybuchu były porozrzucane w odległości 150 metrów. Ten gruz… To była ogromna siła uderzenia - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Mateusz Ćwikliński, dyrektor gospodarstwa w miejscowości Przewodów. To tam, w wyniku eksplozji prawdopodobnie ukraińskiej rakiety obrony powietrznej zginęło dwóch mężczyzn.
Ćwikliński był jedną z pierwszych osób, które pojawiły się na miejscu eksplozji. - Akurat wychodziłem na dwór. To był świst, jakby ktoś fajerwerki wypuścił. Za chwilę nastąpił wybuch. Wsiadłem w samochód i pojechałem na miejsce - relacjonuje w rozmowie z reporterami Wirtualnej Polski.
Jak dodaje, po drodze jeszcze myślał, że to może dźwięk pocisku spadającego w Ukrainie. - Nie widziałem pożaru. Początkowo nie wiedziałem, co się stało. Dopiero na miejscu zobaczyłem ten dramat - mówi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"To było jak zły sen"
Jak twierdzi, do gospodarstwa dotarł pięć minut po zdarzeniu. - Pierwsi byli pracownicy, którzy pracowali w pobliżu i ludzie, którzy przechodzili w okolicy. Jak ja dojechałem, to koledzy już zadzwonili po służby. Ale to było już oczekiwanie na zabezpieczenie, bo dwie osoby nie żyły - opowiada ze smutkiem w oczach.
Dyrektor mówi, że to wszystko było jak zły sen, horror. - Rozmawiałem z tymi ludźmi rano. Sam byłem w tym punkcie godzinę wcześniej, jestem tam codziennie - dodaje.
- To jest szok. Nikt, idąc do pracy, nie myśli, że zginie od bomby. Tego się nie przewiduje w najgorszych snach - mówi.
"Do nas nie dociera, że ci ludzie nie żyją"
Mateusz Ćwikliński potwierdził wcześniejsze ustalenia Wirtualnej Polski, że jeden z mężczyzn był kierownikiem suszarni. - Drugi był naszym pracownikiem, który wykonywał różne czynności związane z uprawą ziemi. Tego dnia on zwoził kukurydzę. Oni tu przepracowali całe życie. To jest nieprawdopodobne, co się stało, bo obok przecież jest szkoła, blok mieszkalny - relacjonuje.
Dyrekcja i właściciele gospodarstwa zdecydowali, że środa będzie dniem wolnym od pracy, żeby pracownicy mogli dojść do siebie po tym, co się wydarzyło. - Co będzie jutro? Nie wiem. Do nas nie dociera, że ci ludzie nie żyją. Nie chcemy tutaj kolejnej tragedii - podsumowuje.
Wybuch w Przewodowie
We wtorek o godz. 15.40 doszło do wybuchu w suszarni zboża we wsi Przewodów w powiecie hrubieszowskim. Eksplozję spowodowała prawdopodobnie rakieta wystrzelona przez ukraińską obronę powietrzną.
- Nic nie wskazuje na to, że był to intencjonalny atak na Polskę - przekazał w środę Andrzej Duda po spotkaniu w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. - W zachodniej części Ukrainy spadały rosyjskie rakiety, a ta broniła się. Mieliśmy do czynienia z bardzo poważnym starciem. Na miejscu cały czas prowadzone są czynności śledcze - dodał prezydent podczas krótkiego spotkaniu z dziennikarzami, po spotkaniu w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego.
- Wydaje się, że w Polsce nie mieliśmy do czynienia z celowym atakiem na terytorium NATO. Wstępne analizy wskazują, że eksplozja była prawdopodobnie spowodowana przez pocisk ukraińskiej obrony przeciwlotniczej - mówił sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg po spotkaniu Rady Północnoatlantyckiej w środę.
Jak przekazał, do eksplozji w Polsce doszło po tym, gdy Rosja wystrzeliła rakiety na ukraińskie terytorium. - Incydent nie nastąpił z winy Ukrainy. To Rosja ponosi odpowiedzialność, bo kontynuuje nielegalną wojnę wobec Ukrainy. To Kreml musi wreszcie przerwać tę wojnę - podkreślił.
Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski