Szarża Kucharza. Czy Prigożyn zastąpi Putina? Jest na to za sprytny
Czy Jewgienij Prigożyn, szef najemników z Grupy Wagnera, która z rozmachem działa w Ukrainie, chciałby kiedyś zastąpić Władimira Putina? Chyba jest na to za sprytny. Wie, że jest Putinowi potrzebny, i ma zamiar to wykorzystać - pisze Paweł Reszka w tygodniku "Polityka".
21.11.2022 08:32
Petersburski przedsiębiorca, założyciel grupy najemników Wagnera, właściciel słynnej farmy trolli, a w przeszłości bandzior. Dziś w świetle reflektorów – zupełnie wbrew prawu – rekrutuje i wysyła więźniów na wojnę w Ukrainie. I chwali się, że gdy rosyjska armia jest w ciągłym odwrocie, "jego" najemnicy atakują.
61-letni Prigożyn ma ksywkę Kucharz Putina, bo przyszły prezydent stołował się w jego petersburskiej knajpie. W rezultacie tej znajomości obaj byli syci. Putin dobrym obiadem, Prigożyn – miejskimi, a potem rządowymi zamówieniami na catering. Politolog Andriej Kolesnikow twierdzi, że dziś Prigożyn dostarcza nie tylko potrawy na stół prezydenta, ale i mięso armatnie na front: – Stał się kucharzem w szerokim znaczeniu tego słowa. Pojawiły się nawet spekulacje, że ten "silny człowiek" mógłby z czasem zastąpić samego Putina.
Prigożyn komunikuje się ze światem poprzez kanał na platformie internetowej Telegram. Regularnie zamieszcza tam filmy z walk, które toczą "jego" najemnicy, własne opinie na tematy różne, a także odpowiada na pytania mediów i zwykłych obywateli. Do tej pory biznesmen pozostawał w cieniu, ale wojna to zmieniła. Kiedyś tych, którzy ośmielili się napisać, że jest założycielem Grupy Wagnera, pozywał do sądu. Teraz w Petersburgu przy ulicy Zolnej otwiera z pompą wielki biurowiec, który nazywa się Wagner Centr.
Były kucharz nie tylko chwali się swoimi najemnikami, ale też ostro krytykuje ministerstwo obrony i rosyjskich generałów. Wtóruje mu inny "właściciel" prywatnej armii, przywódca Czeczenii Ramzan Kadyrow. Obaj mają poważne sukcesy kadrowe – niedawno, wspólnie z Wiktorem Zołotowem, dowódcą Gwardii Narodowej (dawne wojska wewnętrzne), wylobbowali mianowanie generała Siergieja Surowikina na dowódcę całej ukraińskiej operacji.
Prigożyn czuje się coraz silniejszy i kręci mu się od tego w głowie. Właśnie złożył w prokuraturze doniesienie na Aleksandra Biegłowa, gubernatora Petersburga i swojego przeciwnika w interesach. Zdaniem Prigożyna gubernator stoi na czele zorganizowanej grupy przestępczej. Putin i ten krok pozostawił bez komentarza, choć Biegłow był jego protegowanym.
To milczenie prezydenta, pewność siebie Prigożyna i jego sojusz z Kadyrowem robią ogromne wrażenie na rosyjskich elitach.
Złodziej
Do tej pory biznesmen budował swoją pozycję w całkowitej zależności od prezydenta. Jego siłą była słabość i brak ambicji. Z Putinem zna się od lat 90. Anatolij Sobczak, ówczesny mer Petersburga, często zabierał współpracowników do restauracji Staraja Tamożnia. Jej właściciel Prigożyn sam obsługiwał dostojnych gości. Spodobał się Putinowi – oficerowie KGB lubili ludzi, którzy mają skazę w życiorysie. Z takimi łatwiej pracować.
A Prigożyn skazę ma potężną. Urodzony w Leningradzie, uczył się w instytucie farmacji, trenował narciarstwo. Kraść zaczął jako nastolatek. Pierwszy wyrok (2,5 roku w zawieszeniu i nakaz pracy w zakładach chemicznych) dostał w 1979 r., ledwie skończył 18 lat. To go nie otrzeźwiło i potem, wraz z czterema kompanami, wyspecjalizowali się we włamaniach. Wynosili z mieszkań, co się dało: kryształowe wazony, zastawy stołowe, radia, wieczne pióra.
W gangu był starszy od niego o cztery lata Aleksander Buszman (nie pracował, uchylał się od płacenia alimentów i nie stawiał się do poradni wenerologicznej, gdzie powinien był leczyć syfilis), Walentyna Makeko oraz dwóch nastolatków. Grupa posunęła się do rabunku z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Nocną porą napadli i ograbili kobietę wychodzącą z restauracji. Makeko groziła jej nożem, Prigożyn przydusił do utraty przytomności.
Wpadli. Najwyższy wyrok dostał Prigożyn: 13 lat więzienia (odsiedział 10). Gdy wyszedł, Leningrad znów był Petersburgiem, a Związek Radziecki dogorywał. Zajął się biznesem – zaczynał od budek z hot dogami, szło nieźle, założył więc drogą restaurację Stara Tamożnia. Dzięki układom z władzami miasta Prigożyn dostał zamówienia na dostarczanie obiadów do szkolnych i miejskich stołówek, na czym zarobił krocie.
Większe znaczenie miała jednak znajomość z Putinem, który po jakimś czasie wyjechał do pracy w Moskwie. Tam Putin imał się różnych zajęć – od szefa FSB, przez premiera, po prezydenta, ale ciągle odbierał telefon. To pomagało w biznesie, Prigożyn zaczął dostarczać obiady do jednostek wojskowych, podpisał nawet umowy z administracją prezydenta i kancelarią Dumy. Putin rósł w siłę, a Prigożyn wypuszczał od czasu do czasu fotografię: ot, pochyla się nad stolikiem i polewa głowie państwa winko.
Firma Prigożyna Konkord Menagement i Consulting zajmuje się także budownictwem w prestiżowych lokalizacjach. Pod Petersburgiem wybudowała luksusowe osiedle Północny Wersal. Ma swoje media, sieć butików. Oficjalne wyniki holdingu nie są oszałamiające – Prigożynowi daleko do prawdziwych oligarchów, którzy obracają miliardami dolarów. O jego pozycji decydują jednak znajomości, a nie pieniądze.
Szef
Putinowi zawsze dobrze współpracowało się z Prigożynem. Przyjmował zaproszenia na otwarcie nowych zakładów, pozwalał odwiedzać się na Kremlu. Szef putinowskiej kancelarii Anton Wajno i rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow mieli przykazane odbierać telefony od zaufanego przedsiębiorcy.
Z czasem służba ochrony firmy Konkord stała się schronieniem dla wielu oficerów FSB. Można przypuszczać, że to od nich zaczęła działalność słynna farma trolli. Pierwsza opisała ją opozycyjna "Nowaja Gazieta" – reporterzy zatrudnili się w należącej do Prigożyna Agencji Badań Internetowych. Każdy z ponad 300 "komentatorów" Agencji miał za zadanie umieścić w mediach społecznościowych minimum 100 wpisów dziennie. Liczył się jasny przekaz: "Nawalny jeździ po pijaku", natomiast "Putin miał świetne orędzie noworoczne".
Działalność Agencji Prigożyna w Rosji to był dopiero początek. Z czasem trolle stały się aktywne w USA, pracownicy agencji starali się podsycać tam konflikty religijne i rasowe, opublikowali np. film, w którym człowiek w mundurze armii amerykańskiej pali Koran, a także oczerniali Hillary Clinton, kandydatkę Demokratów na prezydentkę. Prigożyn już nawet nie zaprzecza, że brał w tym udział. Ale misja ewidentnie przekraczała jego możliwości finansowe i organizacyjne – musiał mieć zielone światło i wsparcie finansowe z Kremla.
Podobnie rzecz się miała z Prywatną Firmą Wojskową Wagner. Nie jest to dziecko Prigożyna, ale wywiadu wojskowego GRU. Baza najemników mieściła się w Molkino opodal Krasnodaru, na terenie poligonu GRU. Całe wyposażenie – amunicję, broń i sprzęt – dostarczyło wojsko. Gdy uzbrojeni najemnicy wyruszali na misję, na lotnisko jechali w asyście FSB (formalnie bowiem nie mieli prawa nosić broni). Na misjach wykonywali zadania stawiane przez dowódców rosyjskiej armii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pierwszy raz wagnerowcy przydali się w 2014 r. podczas aneksji Krymu. Oficjalnie ich tam nie było, ale przez firmę Prigożyna płacono rosyjskim najemnikom, którzy pomagali przejmować ukraiński półwysep. Z pełnym rozmachem zaangażowano ich potem w Syrii. Dalej szlak bojowy wiódł m.in. do Republiki Środkowo-Afrykańskiej, Sudanu, Mali, Libii i znów do Ukrainy. Jak mówi Prigożyn, wszędzie tam najemnicy "bronili honoru rosyjskiego oręża". Ale Human Right Watch zauważa, że tej "obronie honoru" towarzyszyły często mordy na bezbronnych, tortury, gwałty i rabunki.
Niektóre zbrodnie wagnerowcy nagrywali. W listopadzie 2017 r. zapisali na telefonie tortury i mord, jakiego dopuścili się na dezerterze z armii syryjskiej (łamanie młotem kończyn, odcięcie głowy, odrąbanie rąk za pomocą saperki, spalenie zwłok). Jeden z najemników pokazał na filmie twarz, dziennikarze "Nowoj Gaziety" ustalili, że był to milicjant ze Stawropola, który zaciągnął się do Grupy Wagnera.
Dwie armie
Marat Gabidullin jest autorem książki "Wagnerowiec", która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Znak. W szeregach grupy walczył w Syrii i w obwodzie ługańskim. Dobrze zna Prigożyna – po odniesieniu ran w walce pracował jako jego osobisty doradca. Gabidullin był świadkiem, jak wagnerowcy rośli w siłę. Zaczynali, mając na stanie wysłużone ciężarówki Ural i przechodzoną broń. Z każdą misją pojawiało się więcej sprzętu – haubice, czołgi, dywizjon artyleryjski, w Libii wagnerowcy mogli się już pochwalić dwoma Migami 29.
Dziś Grupa Wagnera utrzymuje bazy w Republice Środkowo-Afrykańskiej, Mali, Libii, Syrii, walczy w Ukrainie. Szeregowiec u Prigożyna, jeśli jest w strefie wojny, może zarobić miesięcznie 240 tys. rubli (ponad 18 tys. zł). Premie dochodzą do 1 mln rubli (76 tys. zł). Odszkodowanie dla rodziny poległego – 5 mln rubli (380 tys. zł). Najemnik ma prawo do urlopu, leczenia i obietnicę dobrze płatnej pracy, jeśli w walce straci zdrowie. – Prigożyn jest dobrym organizatorem – mówi POLITYCE Marat Gabidullin. – Nigdy się nie zdarzyło, żeby wypłata nie dotarła na czas. Tak samo z odszkodowaniami dla rodziny.
Rosyjska armia płaci mniej – 195 tys. rubli miesięcznie i tylko w teorii. Sam Putin mówił niedawno, że "znane są problemy z wypłatami dla żołnierzy". Obiecywał interwencję. Inne świadczenia to już zupełna fikcja.
Regularna armia Rosji jest przeżarta korupcją. Wojna obnażyła jej skalę – sprzęt zdekompletowany, racje żywnościowe przeterminowane, tak samo amunicja. Leonid Niewzlin, kiedyś współwłaściciel Jukosu, od lat polityczny emigrant, opisuje to tak: – Wojskowi latami okradali własne magazyny. Ciężarówkami wywozili majątek, sprzedawali na lewo tony paliwa, kradli walizki pieniędzy. Rodziny mobilizowanych wiedzą, że jeśli ich bliski w armii ma przetrwać zimę, sami muszą go wyposażyć w ciepłą bieliznę i dobre buty.
W rosyjskim MSW działa specjalna grupa śledcza, która tropi nadużycia w wojsku. Nadzoruje ją sam szef resortu Władimir Kołokolcew. Plotka mówi, że grupa ma jeszcze jedno sekretne zadanie: przy okazji szukania winnych korupcji słucha też rozmów ministra obrony Siergieja Szojgu i generałów. Żeby mieć pewność, że zgnębionym wojskowym nie przyjdzie ochota na jakiś pucz.
Tu może tkwić jedna z możliwych odpowiedzi na zasadnicze pytanie: dlaczego prezydent Putin tak łatwo rezygnuje z monopolu państwa na przemoc i wykorzystuje choćby wagnerowców do zadań specjalnych? Być może nie wierzy do końca w lojalność regularnego wojska i chciałby mieć w odwodzie grupę gotowych do walki pretorianów. To już było w historii. Iwan Groźny, zresztą ulubieniec Putina, obok aparatu państwa i armii zbudował równoległą strukturę. Oprycznicy siali strach w całej Rosji i odpowiadali tylko przed carem.
Rosyjska armia w Ukrainie ponosi klęskę za klęską. Propagandyści i urzędnicy mają coraz większe problemy z zapewnianiem społeczeństwa, że wszystko przebiega zgodnie z planem. Wojacy mieli szybko wziąć Kijów i Charków, ale dostali po uszach. Obiecywali zniszczyć przeciwnika w donbaskim kotle, ale sami dostali się w okrążenie – musieli uciekać z Iziuma i Łymana. Właśnie Szojgu nakazał wycofać się z Chersonia. 80 tys. zmobilizowanych, rzuconych już na front, nie zmieniło sytuacji.
Zobacz także
Jedyny frontowy odcinek, gdzie trwa natarcie, to przedmieścia Bachmutu – to tam właśnie walczą najemnicy Prigożyna. Sam biznesmen dwoi się i troi: buduje umocnienia, które mają powstrzymać ewentualny kontratak (linia Wagnera), oferując amnestię werbuje więźniów i wysyła ich na pierwszą linię, organizuje pospolite ruszenie (w obwodach kurskim i biełgoradzkim ruszają założone przez niego ośrodki szkoleniowe) i namawia lokalny biznes do pomocy w wojnie. Zachowuje się tak, jakby wojna i obrona ojczyzny spoczywała w całości na jego barkach.
Król Donbasu?
Oczywiście jest w tym mnóstwo teatru. "Ofensywa" pod Bachmutem drepcze w miejscu. Najemnicy ugrzęźli we wsi Iwanograd, mimo potężnego wsparcia artyleryjskiego nie posuwają się dalej. Zresztą podobno Prigożyn oszczędza swoich najlepszych ludzi. Walczą i giną głównie więźniowie. Stara najemnicza gwardia jest w odwodzie. A trzeba dodać, że front rozciąga się na setki kilometrów, natomiast najemnicy odpowiadają za niewielki odcinek. Wywiad wojskowy Ukrainy szacuje, że walczy ok. 8 tys. wagnerowców, zaś całe zaangażowanie rosyjskiej armii szacowane jest nawet na 300 tys. żołnierzy.
– Gdyby nie sprzęt i wsparcie ministerstwa obrony, grupy Wagnera by nie było – mówi POLITYCE Marat Gabidullin. – Prigożyn jest majętny, ale to nie jego liga. Myślę, że gdyby sprzedał wszystko, co ma, wystarczyłoby na tydzień walki w Donbasie. Wojna jest potwornie droga.
Na początku najemnicy byli potrzebni Kremlowi do wojen hybrydowych – mieli bić się tam, gdzie Rosja nie może interweniować oficjalnie. Dziś Putin płaci im, bo potrzebuje sukcesu. Nieważne, czy realnego, czy wymyślonego. Nieważne, kto mu go dostarczy. Ważne, żeby w końcu coś się na tej wojnie udało.
A Prigożyn? Uchodzi za człowieka bystrego. Andriej Kolesnikow uważa, że wojna to dla niego czas żniw: – Dostrzega możliwości, by zająć jak najlepsze pozycje w biznesie. Zgadza się z tym Gabidullin. Przypomina, że gdy w 2015 r. najemników posłano do Ługańska, Prigożyn wykorzystał sytuację i zakręcił się koło intratnych biznesów. – Kilku ważnych ludzi w Ługańsku podczas dzielenia stref wpływów zginęło. Ich samochody wylatywały w powietrze – wspomina Gabidullin. – A w Grupie Wagnera było wielu specjalistów od zakładania takich pułapek.
Prigożyn czuje, że jest Putinowi potrzebny. Ma zamiar to wykorzystać, żeby awansować z kucharza od zadań specjalnych na prawdziwego oligarchę. Oleg Deripaska jest królem aluminium, dlaczego więc zasłużony dla sprawy Prigożyn nie miałby zostać królem Donbasu?
Pytanie, czy chciałby się posunąć dalej. Silny, bezwzględny, Rosjanie takich lubią. Prigożyn, można powiedzieć, jest w ich typie. Ale jest też chyba za sprytny, żeby nie rozumieć, jak niebezpieczna mogłaby być pokusa gry o wyższe stawki. W końcu większość ulubionych opryczników Iwana Groźnego z rozkazu cara musiała dać szyję katu.
Putin ciągle jest silny. Może zniszczyć każdego. Prigożyn to wie. Musiał się poważnie zaniepokoić, gdy niedawno dostał maila z pytaniami od państwowej, propagandowej telewizji RT. Jedno z nich brzmiało: "Jewgieniju Wiktorowiczu, czy w Rosji potrzebna jest czystka kadrowa?". Prigożyn wyraził zdziwienie, że rządowy organ ciekawią takie zagadnienia, i dodał: "Mam nadzieję, że pytanie zostało uzgodnione z kierownictwem". A następnie wyjaśnił: "Czystka jest potrzebna, ale w granicach prawa. A ja, Jewgienij Prigożyn, ambicji politycznych nie mam żadnych".
Paweł Reszka
Do zespołu "Polityki" dołączył w 2019 r. Laureat najważniejszych dziennikarskich nagród: im. Dariusza Fikusa (2005), Andrzeja Woyciechowskiego (2010), Grand Press (2010) oraz Mediatorów, a także autor kilku reporterskich książek, w tym głośnych: "Mali Bogowie. O znieczulicy polskich lekarzy" i "Mali Bogowie 2. Jak umierają Polacy". W 2019 r. otrzymał tytuł "Dziennikarza Dekady", przyznawanej przez kapitułę Nagrody Radia ZET im. Andrzeja Woyciechowskiego. W zawodzie pracuje od 1991 r. W "Polityce" szefuje działowi krajowemu.