"Narciarstwo to sport odpowiedni dla ludzi niskich, bo padają z mniejszej wysokości niż wysocy"
Jedną z wielkich pasji papieża było narciarstwo. Pierwsze narty małego Karola w niczym nie przypominały nart współczesnych. Były to zwykłe kawałki wystruganych na gładko desek. Prawdziwe narty Wojtyła dostał od ojca dopiero w gimnazjum za dobre wyniki w nauce. Przyszły papież próbował też swoich sił w hokeju na lodzie. Jednak po niefortunnym upadku, po którym została mu blizna na rozciętym łuku brwiowym, zaniechał dalszych prób w tej dziedzinie sportu.
Dopiero, gdy zaczął pracę jako duszpasterz akademicki kontynuował swoją przygodę z nartami. Jeździł pewnie i dobrze technicznie. Miał doskonałą kondycję. Mówił, że to sport "odpowiedni raczej dla ludzi niskich, bo padają z mniejszej wysokości niż wysocy". W czasach, kiedy w kraju było tylko dwóch kardynałów, ks. kardynał Wojtyła lubił mawiać: "W Polsce 50 procent kardynałów jeździ na nartach. Nie jeździ ksiądz kardynał Wyszyński". Innym razem, rozmawiając z zagranicznymi dziennikarzami, zaniżył miał zażartować: "W moim kraju 40 procent kardynałów uprawia narciarstwo". Kiedy jeden z korespondentów zauważył, że Polska ma przecież tylko dwóch kardynałów, Wojtyła roześmiał się: "Oczywiście, ale ksiądz kardynał Wyszyński, prymas Polski, stanowi 60 procent".
Według innej anegdoty, gdy zapytano przyszłego papieża: "Czy uchodzi, księże kardynale, aby ksiądz jeździł na nartach?". Ten odpowiedział: "co nie uchodzi kardynałowi, to źle jeździć na nartach".
Podobno kilka dni po konklawe dziennikarze, wiedząc o pasji nowego papieża, zapytali go, czy pozostanie jej wierny, Jan Paweł II miał odpowiedzieć: "Tego mi chyba nie pozwolą". Wkrótce jednak okazało się, że nie musi rezygnować z uprawiania sportu, w tym z jazdy na nartach. Zabroniono mu tego dopiero w 1993 roku, kiedy podczas upadku papież zwichnął prawy bark.