"Sytuacja jest tragiczna. Pacjent umiera". Chaos w szpitalu powiatowym
Zadłużenie szpitala w Lubartowie to już 136 mln zł. Lekarze nie dostają pieniędzy, dyrektor zwalnia pracowników administracji. Z drugiej strony krążą plotki o horrendalnych zarobkach poprzedniego zastępcy dyrektora. On sam będzie musiał się też tłumaczyć z rzekomego niszczenia dokumentów w dniu, w którym opuszczał swój gabinet.
- Sytuacja jest tragiczna. Pacjent umiera - dyrektor Ewa Mateusiak nie owija w bawełnę. Nowa szefowa szpitala w Lubartowie mianem pacjenta na wtorkowej sesji rady powiatu określiła kierowaną przez siebie od 8 października placówkę.
Na początku tego roku szpital w Lubartowie miał 123 miliony zł długu. Dzisiaj to już 136 mln. W tej sumie są m.in. takie pozycje jak ZUS, któremu szpital jest winny 18 mln zł, Urząd Skarbowy - 6 mln zł, aż 64 miliony to pożyczki i kredyty komercyjne. Kolejne 4 miliony to zaległości wobec pracowników.
Z powodu braku lekarzy nie działa oddział chirurgii ogólnej i pododdział chorób płuc. Ten pierwszy może uda się uruchomić ponownie od 1 listopada. Ale mimo, że to już za trzy dni, to wciąż nie jest to pewne. Z końcem miesiąca pracę skończy również 11 z około 40 ratowników. We wtorek dyrektor szpitala mówiła, że nie wie, dlaczego odchodzą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Od zachwytu po oburzenie. Zapytaliśmy Polaków o ocenę rządu Tuska
Jak relacjonuje starosta lubartowski Jan Sławecki, panaceum poprzedniego dyrektora na polepszenie sytuacji szpitala były nadwykonania kontraktu. Wszystko było dobrze do momentu, aż szpital podliczył wynik półroczny.
- To było szokiem dla wszystkich, również dla mnie. Bo praca, która miała zmniejszyć planowaną stratę, spowodowała to, że zamiast 12 planowanych milionów straty, zobaczyliśmy 20 milionów - tłumaczył we wtorek na sesji starosta.
Rzeczniczka lubelskiego oddział NFZ w odpowiedzi na pytania WP przekonuje, że "Narodowy Fundusz Zdrowia na bieżąco reguluje płatności, które wynikają z umów podpisanych z placówkami medycznymi". Poza tym twierdzi, że NFZ nie ma również żadnych zaległości jeśli chodzi o nadwykonania. Dyrektor szpitala w Lubartowie jest innego zdania.
- SPZOZ ma na tą chwilę niewypłacone środki za nadwykonania w kwocie około 2,5 mln złotych. Są to świadczenia nielimitowane, jak i limitowane. Co do tych pierwszych możemy mieć pewność, że zostaną wypłacone. W październiku szpital dostał płatność za świadczenia nielimitowane w kwocie ponad milion zł za drugi kwartał bieżącego roku - mówiła we wtorek Ewa Mateusiak.
Ogłosił zwolnienie 200 osób i został zwolniony
Kiedy 6 października okazało się, że receptą poprzednika Ewy Mateusiak na dramatyczną sytuację szpitala jest zwolnienie 200 osób, następnego dnia Artur Szczupakowski pożegnał się z pracą. Starosta Jan Sławecki tłumaczy, że nie wiedział o rozpoczęciu realizacji tych planów. Bo odpowiednie pisma poszły już ze szpitala do urzędu pracy.
Wszystko zostało cofnięte, ale Ewa Mateusiak też już zwalnia, chociaż nie grupowo. W ostatni piątek zwolniła kilku pracowników działu kadr i płac, którzy nie zgodzili się odejść za porozumieniem. Powodem była likwidacja całego działu. Jak słyszymy nieoficjalnie, zwolnienia były też w dziale techniczno-inwestycyjnym i na stanowiskach gospodarczych.
- Docierają do mnie rozpaczliwe sygnały, że otrzymuje wypowiedzenie matka, która ma dzieci na utrzymaniu i jest jedynym żywicielem rodziny - zarzucał we wtorek radny Krzysztof Świć.
- Ja nie czerpię satysfakcji z tego, że muszę zwalniać - odpowiadała dyrektor. Zapewniła, że kolejnych zwolnień już nie będzie. A te obecne nie powodują zakłócenia utrzymania kontraktu i zamykania żadnych oddziałów szpitalnych. A to dla szpitala kluczowe, bo powiat stara się, aby zadłużoną po uszy placówkę przejął Szpital Wojskowy w Lublinie. Decyzji MON jeszcze nie ma, ale warunkiem jest działanie wszystkich oddziałów.
W przypadku działu kadr i płac słyszymy, że to tylko reorganizacja, a pracownicy jednak nie będą zwolnieni, tylko zmienią dział. - Zmienimy tą decyzję. Ten się nie myli, kto nic nie robi - tłumaczyła we wtorek radnym Ewa Mateusiak.
- Pani dyrektor wprowadziła ogromny chaos. Nie wiem, jaki jest tego cel - zarzuca jednak pracownik szpitala chcący zachować anonimowość.
Dodaje, że jego zdaniem zwolnienia są tylko po to, aby szpital mógł dostać kilkanaście milionów kredytu z parabanku na podtrzymanie bieżącej działalności. - Szpitalowi brakuje pieniędzy na pensje, właściwie przede wszystkim na to, żeby zaspokoić roszczenia lekarzy - mówi nasz informator.
Dyrektor przyznała we wtorek, że szpital rzeczywiście stara się o 12-13 milionów kolejnego kredytu, m.in. na zaległe wynagrodzenia. - Jeśli nie zapłacimy lekarzom, to złożą wypowiedzenia, oddziały nie będą miały obsługi, więc będziemy musieli je zawiesić - tłumaczyła Ewa Mateusiak.
Jednych zwalniają, a inni zarabiają potężne kwoty
Zwalnianych pracowników bulwersuje to, że oni tracą pracę, a tymczasem lekarze zarabiają nawet po kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. Temat zupełnie przypadkowo zbiegł się z doniesieniami o wysokich wynagrodzeniach lekarzy, o czym mówiła ministra zdrowia Izabela Leszczyna.
Opozycyjny radny powiatowy wskazuje na drastyczny jego zdaniem przykład dotychczasowego zastępcy dyr. ds. medycznych. - Doszły mnie słuchy, że zarabiał w Lubartowie ponad 100 tysięcy złotych miesięcznie. Chciałbym wiedzieć, czy to jest prawda - pyta radny Krzysztof Świć w rozmowie z WP. Ale sam zainteresowany Piotr Chęć zaprzecza takiej kwocie. - Absolutnie, to brednia - odpowiada.
Jak dodaje, jego wynagrodzenie składało się z kontraktu menedżerskiego na pełnienie stanowiska zastępcy dyrektora, którego wysokości nie może ujawnić. W przypadku kontraktów na oddziałach dostawał zaś 20 proc. od wypracowanych procedur i 180 zł za godzinę dyżuru w oddziale ratunkowym oraz 150 zł za godzinę w oddziale chorób wewnętrznych. Przyznaje, że w najlepszym miesiącu zarobił w szpitalu w Lubartowie około 80 tysięcy złotych brutto. To zaś znacznie więcej niż jego szef, czyli dyrektor naczelny szpitala. Artur Szczupakowski odchodząc z pracy 16 października napisał w swoim oświadczeniu, że zarobił w tym roku na etacie 171 tys. zł. Nowa dyrektor naczelna dostaje zaś 19 900 zł miesięcznie.
Piotr Chęć sam przyznaje w rozmowie z WP, że czasami wystawiał dwie faktury za pełnienie dyżurów w tym samym czasie, na dwóch różnych oddziałach.
- Jeżeli pracowałem tu i tu, to wystawiałem tu i tu, zgodnie z zawartymi kontraktami – przyznaje Piotr Chęć.
- Ale jak pan był w jednym miejscu, to w drugim pan nie był - dopytuję.
- Ale w medycynie płacimy za "gotowość do" - odpowiada lekarz, tłumacząc, że to normalny system stosowany w całej Polsce, a nie tylko w jego przypadku. Przekonuje, że jego wynagrodzenie wynikało z tego, że w polskim systemie ochrony zdrowia po prostu brakuje lekarzy.
- To wynagrodzenie wpłynęło do mnie dlatego, że nikt inny z lekarzy nie był zainteresowany pracą, więc żeby zapełnić ciągłość świadczenia usług, to ktoś musiał to wykonać. A ja nie uważam, że powinno się pracować za darmo - mówi Piotr Chęć.
Policja w szpitalu, starosta wyrywa dokumenty
Były zastępca dyrektora będzie musiał się tłumaczyć z jeszcze jednej sytuacji, do której doszło w chwili, kiedy opróżniał swój gabinet w szpitalu. Jeden z członków zarządu powiatu został zaalarmowany, że niszczone są dokumenty. Przyjechał na miejsce, doszło do swego rodzaju szarpaniny.
- To była segregacja dokumentów, bo po zakończeniu pracy naskładały się różne dokumenty i trzeba było je posegregować - tłumaczy Piotr Chęć. - Starosta wyrwał mi to z rąk, przyjechała policja i to przejęła - dodaje.
- Tutaj już jest postępowanie prokuratorskie w tej sprawie - powiedział we wtorek starosta lubartowski Jan Sławecki. Dodał, że część dokumentów została już zniszczona. - Ale być może ktoś je odtworzy. Te ścinki zostały zabezpieczone - dodał starosta.
Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: pawel.buczkowski@grupawp.pl
Czytaj także: