Światopoglądowo nic się nie zmieniło. To nie były wybory na ten temat [OPINIA]
Zwycięstwo Karola Nawrockiego w wyborach nic nie zmieniło w sytuacji Kościoła. Owszem, pewne niechętnie przyjmowane przez hierarchię zmiany nie zostaną wprowadzone, a Pałac Prezydencki będzie ostoją publicznych praktyk religijnych, ale procesy laicyzacyjne wcale nie zostaną zatrzymane – pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Uważna lektura rozmaitych newsletterów rozsyłanych przez część z konserwatywnych, katolickich organizacji (często związanych, wprost lub nie z Ordo Iuris) nie pozostawiało wątpliwości, że te wybory są tam przedstawiane jako "być albo nie być" Kościoła. Zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego miało oznaczać wprowadzenie aborcji na życzenie (niemożliwe przy tym układzie w parlamencie), związki osób tej samej płci, przymusową edukację zdrowotną (nieprawdziwie przedstawianą) i "opiłowywanie katolików". Rafał Trzaskowski w Pałacu Prezydenckim miał oznaczać niemal ostateczną klęskę Kościoła i armagedon ludzi wierzących.
Trudno się zatem dziwić, że po zwycięstwie Karola Nawrockiego wybuchła - w części środowisk katolickich - ogromna radość. Nowy prezydent ma oznaczać radykalną zmianę. zapowiedź odrodzenia katolickiej Polski i być dowodem na kolejny zwrot - w prawo i w kierunku katolickim - opinii publicznej.
Polityczna ślepota
Czy rzeczywiście tak jest? Nie ma wątpliwości, że polskie społeczeństwo jest bardziej wychylone w stronę konserwatywną, niż chcą to przyznać polscy komentatorzy. Widać to nie tylko po wyniku tych wyborów, ale także po tym, jak wygląda układ polityczny w tym parlamencie. Owszem większość w nim (czy na stałe, to dopiero zobaczymy) ma grupa anty-PiS, ale jeśli spojrzeć na ten parlament, to większość mają w nim posłowie i posłanki raczej konserwatywni.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Prof. Dudek szczerze o Nawrockim. "Jeden z najbardziej niebezpiecznych ludzi"
PSL, PiS, Konfederacja i może niewielka, ale znacząca część Polski 2050 to większość, która blokuje zarówno zmianę ustawy aborcyjnej, jak i związki partnerskie osób tej samej płci. To nie jest tak, że zmiany w tej kwestii zablokował Andrzej Duda, one zwyczajnie nie uzyskały akceptacji całej koalicji, bo inne poglądy w tej kwestii mieli politycy PSL-u (i nie tylko). Jeśli ktoś nie wziął tego pod uwagę w wyborach prezydenckich, jeśli uwierzył we własną propagandę o progresywnym zwrocie, jest to raczej dowód na jego ślepotę polityczną niż na zmianę poglądów.
Analogiczną ślepotą jest jednak przekonywanie, że teraz dokonał się konserwatywny zwrot i że decydujące dla tych wyborów znaczenie miały kwestie związane z Kościołem, aborcją czy związkami partnerskimi. Nic bardziej błędnego. Ani Kościół, ani związki partnerskie czy nawet aborcja nie były w centrum tej debaty. Ludzie często głosowali na Sławomira Mentzena, ale także Karola Nawrockiego z innych niż ściśle światopoglądowe powody. Sztabowcy PiS sami przyznawali, że namawiali kandydata do wyciszania tych kwestii (w których ma on jednoznaczne poglądy), a Sławomir Mentzen przekonał się, że wypowiedź o aborcji także jemu zaszkodziła. Nikt też (no może poza Grzegorzem Braunem, ale do niego - dla odmiany - niechętnie przyznaje się Kościół) nie eksponował przesadnie związków z Kościołem i wiarą. Owszem, nie ukrywano ich, ale nie czyniono z nich istotnego elementu.
Trudno się temu dziwić. Sztabowcy i kandydaci (niezależnie od swoich osobistych poglądów) znają badania i wiedzą, że polskie społeczeństwo się laicyzuje i to - szczególnie dotyczy to młodzieży - w błyskawicznym tempie. Spada liczba zawierających małżeństwa, przystępujących do bierzmowania, a także uczęszczających na religię. Twarde dane nie pozostawiają wątpliwości, że proces ten wcale się nie zatrzymał. Zwrot w prawo, jeśli chodzi o partie, niczego w tej kwestii nie zmienia.
A nie zmienia, bo te wybory (a szerzej obecna debata polityczna) są o czym innym, niż kwestie wiary lub jej braku. Jeśli coś jest dominującą emocją, to zmęczenie wojną (przekładające się - niekoniecznie bardzo racjonalnie, ale realnie - na emocje antyukraińskie), lęk przed niekontrolowaną migracją, utratą względnego poczucia bezpieczeństwa i wreszcie poczucie, że władza - zamiast zająć się realnymi problemami ludzi - skupia się na walce z przeciwnikami politycznymi (albo i między sobą).
Rozliczenia ani walka o praworządność nie jest dojmującą emocją społeczną, która pozwoliłaby wygrać wybory. A rząd ma dramatyczne wskaźniki poparcia i to głównie dlatego, że uznaje się go za rząd, który niewiele robi dla ludzi.
"Nie są w stanie zrozumieć"
Wśród tych emocji nie ma szczególnie wiele emocji religijnych czy nawet światopoglądowych, może z jednym wyjątkiem, jakim było późna aborcja (w istocie eutanazją, a może wprost zabiciem) dziecka w dziewiątym miesiącu ciąży w Oleśnicy. To miało znaczenie, bo pokazało, że część środowisk liberalnych nie jest w stanie zrozumieć, że nawet zwolennicy jakiejś formy prawnej dopuszczalności aborcji nie akceptują w swojej zasadniczej części, zastrzyków w serce w dziewiątym miesiącu ciąży… Brak odcięcia się od tego miał swoje znaczenie, ale nie dlatego, że Polacy masowo zmienili zdanie w kwestii aborcyjnej, tylko dlatego, że w tej sprawie nie przepadają oni za skrajnościami.
Co to wszystko oznacza dla Kościoła? Głównie tyle, że powinien się on szybko nauczyć, że politycy - choć wciąż wykorzystują jego społeczne znaczenie - będą to robić coraz mniej chętnie. Nie tylko dlatego, że część z prawicy (ale i centrum) odchodzi od jednoznacznego nauczania Kościoła w sprawie migrantów, ale także dlatego, że znaczenie społeczne Kościoła dramatycznie spada. Oświadczenia rozmaitych struktur KEP (w tym jego Prezydium) mało kogo już interesują i nie mają żadnego znaczenia wyborczego. Procesy laicyzacyjne toczą się we wszystkich grupach wyborczych, a wśród młodych najszybciej, czego znakomitym przykładem jest fakt, że odsetek praktykujących regularnie wyborców Konfederacji jest analogiczny do wyborców Koalicji Obywatelskiej, a oba są niższe od średniej krajowej. To zatem nie wiara i nie powrót do niej stoi za wynikami wyborów.
Im szybciej ludzie wierzący i hierarchia się z tym pogodzi, tym szybciej przestanie liczyć na cudowne odrodzenie, którego źródłem mieliby być politycy. Owszem, Karol Nawrocki będzie uczestniczył w publicznych uroczystościach religijnych. Owszem, będzie się odwoływał do religijności i jeśli - co wątpliwe - dojdą do niego jakieś ustawy dotyczące kwestii światopoglądowych, zapewne je zablokuje. Ale to wcale nie wpłynie na liczbę praktykujących, na postawy moralne młodych Polek i młodych Polaków ani na procesy laicyzacyjne. A żeby było jeszcze trudniej, trzeba też powiedzieć, że nawet zwycięstwo PiS i Konfederacji (możliwe, ale wciąż niepewne) i ewentualna koalicja (też dalece nieoczywista) wcale nie będzie oznaczać zmiany religijnej, a jedynie polityczną. I warto o tym w Kościele pamiętać.
Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski
Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".