Warszawa, 9.09.2021 r. Swiatłana Cichanouska podczas wizyty w Polsce © Getty Images | Omar Marques

Swiatłana Cichanouska. Buntowniczka bez wyboru

Tatiana Kolesnychenko
30 czerwca 2021

Tęsknię za mężem. Za jego sposobem mówienia. Intonacją głosu. Syn ostatnio powiedział córce, że tata jest w więzieniu. Ona jeszcze nie rozumie, co to znaczy. A ja nie dopuszczam myśli, że dzieci będą dorastały bez ojca – mówi dla Magazynu WP liderka białoruskiej opozycji Swiatłana Cichanouska.

Tatiana Kolesnychenko, Magazyn WP: Cieszy się pani, że porwani przez białoruskie służby Raman Pratasiewicz i jego partnerka Sofia Sapiega zostali przeniesieni do aresztu domowego?

Bardzo. Sofia i Raman będą teraz mieć lepsze warunki. Areszt domowy to nie cela. Ale to nie jest ani wolność, ani oczyszczenie z zarzutów. W dalszym ciągu są zakładnikami reżimu.

Co więc oznacza ta zmiana?

Ze strony Łukaszenki jest to klasyczna próba handlu więźniami politycznymi. Uważam to za niedopuszczalne. Albo wszyscy, albo nikt.

Możliwe też, że jest to sygnał dla innych więźniów: "ten, kto współpracuje z reżimem, ma większe szanse na uwolnienie". Nie można osądzać nikogo, kto na taką współpracę się zdecyduje. Każdy więzień polityczny ma do tego prawo. Nikt Ramana za to osądzać nie będzie.

Obawia się pani, że UE zadowoli się - być może - uwolnieniem Pratasiewicza i nie wprowadzi kolejnego pakietu sankcji? To mogłoby pogorszyć sytuację innych więźniów politycznych, w tym pani męża - Siarhieja Cichanouskiego, który jest w więzieniu od ponad roku.

Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Choć takie ryzyko istnieje.

Ostatnie sankcje UE wprowadziła po porwaniu samolotu z Pratasiewiczem. A ja na każdym spotkaniu z europejskimi liderami powtarzam im, że nie można tego traktować jako osobnego wydarzenia. Represje na Białorusi trwają już od ponad roku. W aresztach obecnie przebywa co najmniej 500 więźniów politycznych. I jak dotychczas wypuszczono - do aresztu domowego - tylko Ramana i Sofię.

Wyobraża sobie pani taką sytuację, że jutro Siarhiej zostanie wypuszczony z aresztu?

Bardzo bym tego chciała.

Są ludzie, którzy nie złamią się i nie pójdą na żadną współpracę, a przy tym mają realny wpływ na społeczeństwo. Oczywiście reżim boi się takich ludzi jak Siarhiej, Wiktar Babaryka (jeden z czołowych opozycjonistów, kandydat na prezydenta Białorusi w 2020 r., od roku w areszcie - red.) czy Mikałaj Statkiewicz (opozycjonista, lider partii "Białoruska Socjaldemokratyczna Hramada" - red.). Nawet tak zwany sąd nad nimi zrobiono za zamkniętymi drzwiami, żeby nikt nie mógł zobaczyć, jak bardzo są niezłomni.

Proces Siarhieja i jego współpracowników rozpoczął się 24 czerwca. Na salę nie wpuszczono bliskich, ale kamery państwowej telewizji - owszem.

Tak, dzięki temu mogłam zobaczyć męża po raz pierwszy od roku. To było bardzo wzruszające, ale jednocześnie ciężkie. Bardzo za nim tęsknię. Za jego głosem, sposobem mówienia, intonacją.

Mińsk, Białoruś, 18.08.2020 r. Protest przed aresztem, w którym wówczas był osadzony Siarhiej Cichanouski
Mińsk, Białoruś, 18.08.2020 r. Protest przed aresztem, w którym wówczas był osadzony Siarhiej Cichanouski © GETTY, Natalia Fedosenko/TASS | Natalia Fedosenko

Teraz sama pani wychowuje dwójkę waszych dzieci – 5-letnią Agnię i 11-letniego Korneja. Ciężko jest jednocześnie pełnić rolę matki i prezydent Białorusi na wygnaniu?

Początkowo było bardzo ciężko. Przez 11 lat, od dnia narodzin syna, byłam od rana do wieczora z dziećmi. Dzień w dzień. Wydawało mi się, że potrzebuję ich jak powietrza. Rok temu wszystko stanęło na głowie. Najpierw aresztowanie męża, potem mój start w wyborach prezydenckich. Wychodziłam z domu rano, wracałam późnym wieczorem. Ciągle miałam poczucie, że czegoś mi brakuje. Ciężko było pogodzić się z tym, że dzieci spędziły cały dzień beze mnie.

Ale życie pisze swój scenariusz. Teraz dobrze sobie radzimy. Dzieci są już na tyle duże, że nie potrzebują mamy non-stop. Kiedy mnie nie ma, zajmuje się nimi przyjaciel rodziny. Jestem spokojna, wiem, że są zaopiekowane i bezpieczne.

Zawsze po wyjazdach służbowych bardzo spieszę się do domu. Obowiązkowo przywożę Agni i Kornejowi prezenty od mamy i od taty.

Czy wiedzą, gdzie ich tata jest?

Syn wiedział od początku. Ma już 11 lat i rozumie, co się dzieje na Białorusi. Córka jeszcze do niedawna myślała, że tata jest w delegacji. Pewnego dnia Kornej powiedział jej prawdę. Przybiegła wtedy do mnie i zapytała: "Mamo, a czy tata naprawdę jest w więzieniu?". Odpowiedziałam: "Tak, córeczko". Na co ona odparła "aha" i pobiegła bawić się dalej. Jest jeszcze na tyle mała, że nie ma świadomości, co to jest więzienie. Może to jakieś odległe państwo?

Ale i tak tęskni.

Wszyscy tęsknimy. Córka często robi dla Siarhieja rysunki. Staram się regularnie razem z nimi przeglądać nasze rodzinne zdjęcia i filmiki. U małych dzieci szybko zacierają się obrazy ze wspomnień, a ja chcę, żeby dzieci czuły obecność ojca.

Czy piszą do niego listy?

Mamy ze sobą kontakt tylko przez prawnika. Listy niestety nie zawsze docierają do aresztu. Ostatnio przekazałam na Białoruś rysunek córki i poprosiłam, żeby został wysłany do Siarhieja. Wiem, że nie został mu przekazany. Teraz dzieci postanowiły napisać do ojca list, więc będę próbować jeszcze raz.

Jeśli Łukaszenka próbuje "handlować" więźniami politycznymi z UE, to czy również szantażował panią sprawą męża?

Nie wprost. Oczywiście czuję olbrzymią psychiczną presję. Na początku bardzo ważyłam słowa, bałam się powiedzieć za dużo i tym samym mu zaszkodzić. Później jednak przyszło zrozumienie, że jego sytuacja już gorsza być nie może i im dłużej będę milczeć, tym dłużej on będzie siedział w więzieniu. Dzisiaj wiem, że im więcej o nim i o innych więźniach mówimy, tym bardziej im pomagamy. Rozgłos jest w stanie powstrzymać nawet torturowanie więźniów politycznych.

A gdyby Siarhiej został zwolniony albo "wypuszczony" do aresztu domowego, wróciłaby pani na Białoruś?

Nie mam zaufania do władz. Jestem przekonana, że gdybym wjechała na Białoruś, natychmiast zostałabym zatrzymana. A w ślad za mną do więzienia wróciłby również Siarhiej.

Dlatego robimy wszystko, żeby zacząć dialog z reżimem. Chcemy radykalnie zmienić sytuację, żebym nie tylko ja, ale i wszyscy, którzy byli zmuszeni wyjechać, mogli wrócić do domu.

Jak pani sobie wyobraża dialog z reżimem?

Kiedy mówimy o dialogu, nie chodzi tylko o Łukaszenkę, ale głównie o jego otoczenie. Są to tak zwane "portfele", czyli ludzie, przez których przechodzą pieniądze, oraz struktury siłowe i nomenklatura. To oni wspólnie tworzą dzisiaj władzę na Białorusi.

Alaksandr Łukaszenka podczas zaprzysiężenia na kolejną kadencję na stanowisko prezydenta Białorusi. Opozycja kwestionuje wyniki wyborów
Alaksandr Łukaszenka podczas zaprzysiężenia na kolejną kadencję na stanowisko prezydenta Białorusi. Opozycja kwestionuje wyniki wyborów © GETTY, Andrei Stasevich/BelTA/TASS | Andrei Stasevich

O czym pani chce z nimi rozmawiać?

Przede wszystkim o przeprowadzeniu przedterminowych i niezależnych wyborów prezydenckich.

Czy takie rozmowy są w toku?

Na razie nie. Ale wszystko zmierza w tym kierunku. Najpierw pod naciskiem Białorusinów i społeczności międzynarodowej powinni zostać uwolnieni wszyscy więźniowie polityczni. Wtedy rozpoczniemy negocjacje w sprawie nowych wyborów. Zanim jednak do tego dojdzie, konieczne jest stworzenie odpowiednich warunków do negocjacji. Czeka więc nas jeszcze wiele spotkań, często nieformalnych. Jeśli okaże się, że były prezydent kraju, jakim jest Łukaszenka, nie będzie gotowy do tych rozmów, negocjacje obędą się bez niego. Jako pośrednicy i gwaranci wykonania umów wystąpią państwa trzecie.

Oczekiwano, że ten proces przyspieszą protesty, których wybuch zapowiadano na wiosnę. Ale do nich nie doszło.

Nie doszło, ponieważ ludzie zostali zastraszeni. Nikt nie wiedział, czym mogłyby się skończyć. Czy OMON otworzyłby ogień do protestujących? Nikt nie miał tej pewności. Dzisiaj na Białorusi jest jak w Korei Północnej. Pod byle pretekstem można wylądować w więzieniu. Wystarczy, że będziesz mieć na sobie ubranie w niepoprawnych, biało-czerwonych kolorach (Alaksandr Łukaszenka w 1995 r. wprowadził czerwono-zieloną flagę nawiązującą otwarcie do tej z czasów komunistycznej Białoruskiej SRR na miejsce flagi niepodległej Białorusi - biało-czerwono-białej - przyp. red.), albo będziesz po prostu nagrywać coś telefonem na ulicy. Nikt nie czuje się bezpiecznie.

Po wprowadzeniu sankcji reżim zaczął szukać pieniędzy, więc teraz również biznes żyje w strachu. Jeśli masz dochodową firmę, w każdej chwili mogą ją po prostu zabrać. To właśnie ostatnio spotkało sklep internetowy "Studio 21 wiek" oraz producenta drzwi "Jurkos". Obie firmy w swoich branżach są największe na Białorusi. Z informacji, które mamy, wygląda na to, że reżim, korzystając z najgorszych metod z lat 90., tak zwanego rekietu (potoczne określenie wymuszania haraczu - przyp. red.) po prostu zmusił właścicieli do "dzielenia" się zyskami z Łukaszenką i jego otoczeniem.

Czy ten "spokój" oznacza w praktyce koniec protestów na Białorusi?

Nie sądzę. Ludzie zostali zastraszeni, ale tak długo żyć nie można. Chęć zmian nie zniknęła. Jeśli rok temu Białorusini byli apolitycznym społeczeństwem, to teraz niezależne sondaże (oficjalnie przeprowadzanie badań socjologicznych na Białorusi jest zabronione – przyp. red.) pokazują, że 70 proc. obywateli śledzi sytuację polityczną w kraju.

Protest został zdławiony, ale pod pokrywką się gotuje. Dzisiaj na Białorusi każdy ma kolegę, koleżankę, znajomego albo kogoś z rodziny, kto znalazł się z byle powodu w więzieniu. Na taką niesprawiedliwość nie można zamknąć oczu i po prostu żyć sobie dalej. To jest ciągła presja obywateli na władzę.

Uważa pani, że znowu dojdzie do protestów?

Wierzę, że to jeszcze nie koniec. Wierzę, że Białorusini zbiorą siły i znowu wyjdą na ulice. Teraz społeczeństwo jest na tyle podminowane, że wyzwalaczem tej energii może stać się dosłownie wszystko. Jednak w moim odczuciu zacznie się to od jednego strajku robotników. Podczas zeszłorocznych protestów na ulice wychodziły tysiące pracowników przemysłu, ale oni nie uświadamiali sobie, jaką olbrzymią siłę mają razem. Wtedy OMON szybko ich spacyfikował i zastraszył. Drugi raz tak łatwo się nie poddadzą.

Kiedyś mówiła pani o "swoich źródłach" w otoczeniu Łukaszenki. Co dziś mówią? Jakie nastroje tam panują?

Zależy, o której części tego otoczenia mówimy. Przykładowo nomenklatura to są zwykli urzędnicy, którzy, kiedy odejdzie reżim i przyjdzie nowy prezydent, będą pracować z nową władzą.

Teraz ważne są struktury siłowe, ponieważ to dzięki nim Łukaszenka utrzymuje władzę. Wiemy, że w tych kręgach też panuje strach.

Czego się boją?

Utraty dóbr materialnych. Boją się też, że nowa władza rozliczy ich za popełnione zbrodnie. Doskonale wiedzą, że mają ręce we krwi i przyjdzie taki moment, kiedy będą musieli ponieść za to odpowiedzialność. Nasze źródła mówią, że w strukturach siłowych teraz wszyscy wszystkich o coś podejrzewają. Przykładowo: siedzą prokuratorzy w jednym gabinecie i każdy patrzy na każdego, zastanawiając się: kto z obecnych pójdzie na współpracę, a kto już donosi? To kolosalne obciążenie psychologiczne.

Borysów, Białoruś, 23.07.2020 r. Wiec poparcia dla Swiatłany Cichanouskiej
Borysów, Białoruś, 23.07.2020 r. Wiec poparcia dla Swiatłany Cichanouskiej © GETTY, Natalia Fedosenko/TASS | Natalia Fedosenko

Wyobraża pani sobie, że człowiek, który rządził Białorusią przez prawie 30 lat, zgodzi się pokojowo odejść?

Łukaszenka sam nie odejdzie. Ale mogą go do tego zmusić okoliczności.

Jakie?

To musi być kumulacja wszystkich zmiennych - napięcie wewnątrz państwa, sankcje UE, sygnały ze strony Rosji. Tak naprawę jest wiele scenariuszy odejścia Łukaszenki i ciężko jest teraz prognozować, czy i który z nich okaże się trafny.

Czy jeden z tych scenariuszy zakłada, że to może potrwać całe lata?

Nie chcę sobie nawet tego wyobrażać. Dla mnie to oznaczałoby jedno - moje dzieci przez kolejne lata nie zobaczą ojca, a inni ludzie - swoich bliskich.

Jakiego wyroku spodziewają się prawnicy w sprawie Siarhieja?

Maksymalny wyrok, który może zapaść, to 15 lat więzienia. Ale dla mnie długość wyroku nie ma żadnego znaczenia. Czy to będzie 7 czy 15 lat, to nie powinno grać roli, ponieważ i tak nie możemy pozwolić na to, żeby Siarhiej oraz inni więźniowie polityczni spędzili tyle czasu w więzieniu.

W lipcu 2020 roku, w samym środku kampanii wyborczej, dostała pani pogróżki: że jeśli się pani nie wycofa z kandydowania, to pani córka i syn trafią do domu dziecka. Wtedy zdecydowała się pani wyjechać za granicę. Czy brała pani wtedy pod uwagę Polskę jako ewentualny kierunek emigracji?

Bardzo lubię zarówno Polskę, jak i Litwę. Ale wtedy najbardziej liczył się dla mnie czas. Szybciej mogłam otrzymać litewską wizę, dlatego dzieci wyjechały na Litwę. Oprócz tego byłam przekonana, że wyjeżdżają tylko na miesiąc, dwa.

Minął już prawie rok, a Wilno stało się centrum dowodzenia białoruskiej opozycji. Jest pani uznawana przez litewski rząd za legalną prezydent Białorusi. Dostaje pani jakieś wsparcie od litewskich władz?

Mam na Litwie status oficjalnego gościa, co oznacza, że mam zapewnioną ochronę. Dzięki temu czuję się bezpiecznie. Ogólnie ja i mój zespół dostaliśmy więcej wsparcia od litewskiego rządu, niż mogliśmy się spodziewać.

Swiatłana Cichanouska podczas spaceru Krakowskim Przedmieściem w Warszawie z premierem RP Mateuszem Morawieckim
Swiatłana Cichanouska podczas spaceru Krakowskim Przedmieściem w Warszawie z premierem RP Mateuszem Morawieckim © NurPhoto via Getty Images | NurPhoto

A od Polski? Czy pani zdaniem polski rząd wystarczająco wspiera białoruską opozycję?

Na początku protestów Białoruś była na agendzie wszystkich państw. Kiedy ładne obrazki z wielotysięcznych demonstracji zniknęły z telewizji, a zaczęły się systematyczne represje, to właśnie Polska, Ukraina i Litwa stanęły murem za Białorusią. Przykładowo Polska przyjęła wielu relokantów - świadomie nie chcemy nazywać Białorusinów uchodźcami, ponieważ wierzymy, że niebawem będą mogli powrócić do kraju.

Oczywiście w moich oczach wszystkiego ciągle jest za mało. Zawsze myślę, że można zrobić jeszcze więcej. O sobie też tak myślę: że też muszę robić więcej, choć i tak pracuję do upadłego.

Ostatnia pani wizyta w Polsce nie skończyła się dobrze. Po spotkaniu z prezydentem Warszawy Rafałem Trzaskowskim pojawiła się krytyka ze strony polityków obozu władzy: że ekipa Cichanouskiej nie bierze pod uwagę politycznych realiów w kraju.

Przede wszystkim to nie była nasza pierwsza wizyta w Polsce. Wcześniej mieliśmy spotkania z prezydentem Andrzejem Dudą oraz premierem Mateuszem Morawieckim. Po drugie wychodzimy z założenia, że powinniśmy się spotykać ze wszystkimi. Nie można w demokratycznym państwie nadawać negatywnego wydźwięku słowu "opozycja", ponieważ jest to tylko konkurencyjna partia.

Była to dla nas lekcja, że jadąc do innego państwa, należy faktycznie zrozumieć specyfikę wewnętrznej polityki. Jednak, kiedy masz od rana do wieczora w głowie tylko walkę z reżimem w swoim kraju i uwolnienie więźniów politycznych, to po prostu nie wnikasz w takie niuanse i z góry zakładasz, że wszyscy walczymy o ten sam cel - o sprawiedliwość, o demokrację.

Czy obraził panią list marszałka Ryszarda Terleckiego, w którym napisał m.in., że "jeżeli Cichanouska chce reklamować antydemokratyczną opozycję w Polsce i występować na mityngu Trzaskowskiego, to niech szuka pomocy w Moskwie, a my popierajmy taką białoruską opozycję, która nie staje po stronie naszych przeciwników"?

Powiem szczerze, że cała ta sytuacja była dla mnie zaskoczeniem. Odbierałam wtedy w Polsce nagrodę, a nagle dziennikarze zaczęli mnie dopytywać o jakiś wyjazd do Moskwy…

Zrozumiałam, że pewnie doszło do jakiegoś konfliktu. Ale nie chowam żadnej urazy do Ryszarda Terleckiego. Rozumiem, że w pewnym sensie jest to moja wina, ponieważ źle oceniłam sytuację polityczną w Polsce. Z drugiej strony jednak nie mam do siebie pretensji, ponieważ nie przestanę utrzymywać kontaktów ze wszystkimi politykami, którzy wspierają białoruską sprawę.

Konkurencja pomiędzy PiS a PO to wewnętrzna sprawa Polski. A jeśli chodzi o sam sposób ekspresji… Cóż, kiedy zaczęłam zagłębiać się w szczegóły tej sytuacji, najbardziej mnie zdziwił fakt, że Terlecki jest w polityce od bardzo dawna. Przecież to ja jestem niedoświadczona, nie jestem dyplomatką i mogę popełniać błędy, ale staram się uczyć od najlepszych. Być może to jest rodzaj polityki, którego również trzeba się nauczyć, a przynajmniej być przygotowaną, że coś takiego może się zdarzyć. Dzięki temu zrozumiałam, że dyplomacja może być niedyplomatyczna.

Zaczynała pani bez doświadczenia politycznego, a już parę miesięcy później spotykała się z Angelą Merkel i Emmanuelem Macronem. Co było najtrudniejsze w rozmowach ze światowymi liderami?

Rozmowy nie były trudne. Po prostu podczas spotkań opowiadałam to, co leżało mi na sercu. Przelewałam wtedy w słowa cały swój ból za kraj, za ludzi bitych, torturowanych i gwałconych. Znacznie trudniejsze było dla mnie zapamiętanie nazw wszystkich europejskich instytucji i zrozumienie ich funkcji. Byłam na początku tym przerażona. Ale dyplomaci mnie uspokajają, że sami czasami mają podobne problemy.

16.12.2020 r. Swiatłana Cichanouska w Brukseli, w Parlamencie Europejskim, podczas odbioru przyznanej białoruskiej opozycji nagrody Sacharowa
16.12.2020 r. Swiatłana Cichanouska w Brukseli, w Parlamencie Europejskim, podczas odbioru przyznanej białoruskiej opozycji nagrody Sacharowa © Anadolu Agency via Getty Images | Anadolu Agency

Teraz czuje się pani politykiem?

Jestem pewna, że na początku traktowano mnie z taryfą ulgową, ponieważ wszyscy wiedzieli, że nie mam doświadczenia. Teraz jest zupełnie inaczej, już nie jestem zupełnie zieloną Swiatłaną Cichanouską. Kiedy spotykam się z premierami i prezydentami, oczekują, że będę mówiła konkretnie o gospodarce i polityce. Staram się temu sprostać, ale nie czuję się rekinem polityki. Zdaję sobie sprawę z braków w wykształceniu i chciałabym dalej się uczyć. 

Zawsze podkreślała pani, że główne zadanie to doprowadzić do ponownych wyborów. Czy wystartowałaby pani w takich wyborach z obecnym doświadczeniem?

Nie, nie zamierzam ponownie ubiegać się o fotel prezydenta Białorusi. Żeby pracować na korzyść narodu, niekoniecznie trzeba być prezydentem. Rozumiem, że obecnie jestem kimś, kto ma jakieś znaczenie na scenie politycznej, choć wciąż siebie tak nie postrzegam. Może zabrzmi to górnolotnie, ale ja tylko robię to, co jest w mojej mocy. Gdyby życie potoczyło się inaczej, robiłabym coś innego, żeby pomóc swojemu krajowi.

W przyszłości być może nie będę brała udziału w czynnej polityce, ale widzę siebie w roli moralnego autorytetu. Gwaranta, że wszystko, co teraz mówimy o nowej Białorusi, stanie się w końcu rzeczywistością.