Twarde lądowanie Białorusi
Półtora roku do dwóch lat kolonii karnej za udział w marszu, pięć-siedem lat za próbę ucieczki albo opór przy aresztowaniu. Żeby przyspieszyć pracę sądów, oskarżeni bywają sądzeni "hurtem" po 8-10 osób. Tak Łukaszenka dławi Białoruś.
25-letni białoruski inżynier Tichon Osipow spanikował, kiedy zobaczył, jak oddziały specjalne wyciągają kierowców z samochodów. Próbował odjechać, przez przypadek potrącił wojskowych. Nikomu nic się nie stało, ale Osipow dostał 11 lat kolonii karnej.
17-letnią uczennicę skazano na półtora roku aresztu domowego, ponieważ złożyła skargę na milicjantów za pobicie. Z kolei 16-latek z epilepsją otrzymał 5,5 roku kolonii karnej, ponieważ miał przy sobie koktajl Mołotowa.
PRAWNA CZARNA DZIURA
Prawnik Siarhiej Zikracki jeszcze niedawno bronił aktywistów i dziennikarzy.
- W absolutnej większości przypadków sąd przyznaje taki wyrok, jakiego żąda prokurator. Przy tym adwokaci nie mają możliwości bronić swoich klientów, ponieważ zeznania świadków oraz przedstawione dowody, po prostu nie są rozpatrywane przez sądy – opowiada.
W większości spraw świadkami oskarżenia są milicjanci, którzy występują w maskach i pod przybranymi nazwiskami. Nikt oprócz sądu nie może weryfikować ich tożsamości.
Najczęściej procesy odbywają się zdalnie, a oskarżeni zeznają na korytarzach aresztów. Zdarzają się sytuacje, kiedy na korytarzu odbywa się od razu kilka procesów. Wtedy jeden milicjant krąży między oskarżonymi i w każdym z tych procesów składa zeznania pod innymi nazwiskami
– mówi Zikracki.
Kaganiec nałożono również na prawników, którzy teraz nie mają możliwości poufnej rozmowy z swoimi klientami. Za publiczne komentowanie toczących się spraw adwokat może stracić licencję. Tak było w przypadku samego Zikrackiego, który został zmuszony do zwolnienia współpracowników, zamknięcia kancelarii i emigracji na Litwę.
Często prawnicy po prostu nie są dopuszczani do klientów. Tak, jak do Ramana Protasiewicza, który dla Łukaszenki był wart więcej, niż główna konkurentka do władzy.
CZYSTE (NIE)SZALEŃSTWO
Tydzień temu trasą z Aten do Wilna leciała liderka opozycji, kandydatka w niedawnych wyborach, Swiatłana Cichanouska.
Jednak białoruskie KGB zdecydowało się zmusić do lądowania w Mińsku inny samolot - ten, którym leciał 26-letni bloger.
"Baćka" stracił kontakt z rzeczywistością? Nic z tych rzeczy. Choć propagowana przez reżim historia z niby-bombą podłożoną przez Hamas oraz poderwaniem uzbrojonego myśliwca, aby zmusić pasażerski samolot do lądowania w Mińsku, wygląda na czyste szaleństwo, jest przemyślaną strategią.
- Żeby zrozumieć, co się teraz dzieje na Białorusi, trzeba cofnąć się o co najmniej rok – opowiada Olga Salomatova z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
W marcu 2020 roku cały świat zrobił lockdown. Cały? Nie. Był taki kraj w Europie, w którym oficjalnie wirusa nie było.
Alaksandr Łukaszenka twardo powtarzał, że wystarczy pić wódkę i unikać obcych kobiet. Kiedy miesiąc później szpitale zapełniły się zakażonymi, brakowało nie tylko sprzętu i lekarstw, ale i nawet maseczek ochronnych dla personelu medycznego.
Chorzy na COVID-19 lądowali na jednych salach z niezakażonymi pacjentami. W wielu szpitalach nie było komu leczyć i pielęgnować, ponieważ personel zakażał się w pierwszej kolejności. Łukaszenka negował pandemię, a gdy na społeczeństwo padł strach, wraz z nim upadł mit o opiekuńczym, ojcowskim państwie "Baćki", które może i ogranicza wolność, ale dba o swoich obywateli.
- Ludzie uświadomili sobie, że nie mogą liczyć na państwo i zaczęli sami organizować zbiórki na szpitale. Wkrótce powstała ogólnokrajowa inicjatywa #BYCOVID19, w którą zaangażowała się rekordowa liczba Białorusinów z bardzo różnych środowisk. Wspólnie i bez wsparcia ze strony państwa udało się zaopatrzyć szpitale dosłownie we wszystko - od maseczek po respiratory - opowiada Aleksander Lapko, jeden z koordynatorów #BYCOVID19.
Według brytyjskiego think tanku Chatham House, gdyby w sierpniu 2020 roku prezydenckie wybory odbyły się uczciwie, Cichanouska mogłaby dostać co najmniej 52 proc. głosów. Oficjalnie jednak otrzymała tylko 10 proc., a Łukaszenka 80 proc. Ludzie wyszli na ulice. Raz, drugi, trzeci, piętnasty. Być może wyszliby tylko raz, gdyby nie kilku upartych chłopaków.
"EKSTREMIŚCI" Z TELEGRAMA
Raman Protasiewicz brał udział w antyrządowych protestach, od kiedy skończył 16 lat. Studiował w Mińsku dziennikarstwo, ale został wyrzucony z uczelni. Jak sam twierdził - za poglądy polityczne. W 2018 roku zaczął pracę w białoruskiej redakcji Euroradia.
Raman był znakomitym fotoreporterem. Zawsze odważnym i pierwszym do relacjonowania wydarzeń. Miał mnóstwo przyjaciół, więc ciągle dostawał cynki, był świetnie zorientowany. Kiedyś z jednego z zadań wrócił z dużym, rudym kotem, którego przygarnął z ulicy
– opowiada Paweł Swerdłow, redaktor naczelny Euroradia.
W 2019 roku Protasiewicz dołączył do ekipy 23-letniego Ściapana Puciły, który założył na Telegramie, popularnym w krajach byłego ZSRR komunikatorze, informacyjny kanał Nexta.
Kiedy wybuchły protesty, na Białorusi przez kilka dni zagłuszano internet. Nie działały strony portali i gazet. W ten sposób sam Łukaszenka przyczynił się do tego, że dobrze zorientowany kanał Nexta stał się jednym z najważniejszych źródeł informacji. Wkrótce liczba obserwujących go osób sięgnęła dwóch milionów.
TYM RAZEM BYŁO INACZEJ
- Łukaszenka rządzi nieprzerwanie od 27 lat, więc ludzie doskonale zdawali sobie sprawę, że są oszukiwani. Ale odbierali to jako naturalną kolej rzeczy. W drugim półroczu 2020 roku w społeczeństwie było inaczej. Potrzeba zmian była ogromna. Protesty wspierała większość, nawet jeśli nie wszyscy wychodzili na ulice – podkreśla Paweł Swerdłow.
Krótko po wyborach w więzieniach albo za granicą znaleźli się niemal wszyscy białoruscy politycy, którzy potencjalnie mogli stanąć na czele protestów. Ale nawet bez wyraźnych liderów demonstracje trwały. Wtedy reżim zorientował się, że siła napędowa protestów kryje się w mediach społecznościowych. Okazało się, że garść dwudziestoparolatków jest w stanie stworzyć na tyle potężne i niezależne medium, które jest w stanie poderwać społeczeństwo do wyjścia na ulice.
- Jeśli oddziały specjalne gromadzą się w jednym miejscu, to oznacza, że nie ma ich w drugim. Nexta przekazywała konkretne informacje, jak poruszać się po mieście, żeby nie zostać aresztowanym – tłumaczy Swerdłow.
Oprócz tego kanał zaczął publikować dane osobowe funkcjonariuszy, którzy uczestniczyli w pacyfikacji pokojowych protestów. Jak powiedział Puciła, dane te pozyskiwano "dzięki cyberpartyzantom" – informatorom Nexty.
W oczach reżimu, który nie ma poparcia społecznego i może polegać tylko na resortach siłowych, ujawnianie danych funkcjonariuszy było największym grzechem Nexty. Jeszcze w październiku kanał okrzyknięto ekstremistycznym, a Puciłę i Protasiewicza oskarżono o terroryzm. Tyle, że obaj byli już wtedy w Warszawie. Setki innych czekał gorszy los.
CZŁOWIEK PO CZŁOWIEKU
Jak mówi Siarhiej Zikracki, spodziewano się, że po fali protestów nastąpią represje. Jednak nikt nie wyobrażał sobie, że osiągną one aż taką skalę. Według Ośrodka Studiów Wschodnich od początku roku białoruskie sądy wydały kilkadziesiąt wyroków, trwają kolejne procesy. Jak podał Biełsat, od sierpnia ubiegłego roku za rzekome "naruszenie zasad udziału w zgromadzeniach publicznych" białoruska prokuratura wszczęła ponad trzy tysiące spraw karnych.
W pierwszej kolejności sądzono osoby najbardziej aktywne, mające potencjał do koordynowania protestów. Potem po kolei wszystkich zatrzymanych i spisanych. Później białoruskie służby wzięły się za analizę zdjęć oraz nagrań, które trafiły do sieci oraz danych lokalizacyjnych pozyskanych od operatorów telefonii komórkowej. Do wielu osób służby docierają dopiero teraz, po wielu miesiącach od zdławienia protestów.
– Dziś nikt, kto brał udział w demonstracjach, nie może czuć się bezpiecznie – mówi Olga Salomatova.
Zobacz także
OSTATNI ZGASI ŚWIATŁO
Systematyczne represje zrobiły swoje. Ludzie w końcu zaczęli się bać ulicznych demonstracji. Protest przyjął formę partyzancką, polegającą na organizacji małych happeningów na osiedlach z dala od centrum miasta albo malowaniu murali czy białoruskich symboli zakazanych przez władze.
To również zostało ukrócone, ponieważ tajniacy regularnie przeczesywali ulice, kontrolując, czy na oknach lub balkonach przypadkiem nie ma wywieszonej flagi albo przyklejonych biało-czerwono-białych serduszek. Jeśli znajdywali - sprawca dostawał mandat albo 15 dób aresztu. Takie same konsekwencje czekały osoby, które zakładały czerwone skarpetki do białych butów albo miały ze sobą parasolkę w tych kolorach.
Systematyczne zastraszanie i strach przed odsiadką ma jeszcze jeden skutek. Emigrację. Tylko w Polsce w 2020 roku zezwolenie na pobyt otrzymało 8,2 tys. obywateli Białorusi. W 2021 r. to już prawie 6 tys. osób. A to dopiero początek.
- Teraz każdy myśli o wyjeździe z kraju. Jedni decydują się na wyprowadzkę do Polski, inni na Litwę albo Ukrainę. Z kraju wyjechała prawie cała branża IT, która była chlubą Białorusi. Przynosiła 3 proc. PKB i ciągłe rosła. Łukaszenka zabił kurę, która znosiła złote jaja - opowiada Aleksander Lapko.
Wcześniej część opozycji wyjeżdżała również do Rosji. Jednak po porwaniu w Moskwie Alaksandra Fiaduty, znanego politologa, oraz Jurasia Ziankowicza, opozycjonisty i prawnika, , Rosja już nie jest postrzegana jako kraj bezpieczny.
- Łukaszenka jeszcze w zeszłym roku zapowiedział, że krok po kroku rozliczy się ze wszystkimi swoimi wrogami, również tymi, którzy są za granicą. Myślę, że mówił to całkowicie poważnie. Nie zdziwię się, jeśli na terytorium jakiegoś europejskiego kraju dojdzie do zamachu na przeciwników reżimu – opowiada Dmitrij Bolkunec, białoruski ekonomista i bloger, który sam w ostatniej chwili zdążył uciec z Moskwy do Warszawy.
NAJGORSZE PRZED BIAŁORUSIĄ?
W ubiegłym tygodniu na Białorusi odbyły się procesy bliskich współpracowników Swiatłany Cichanouskiej. Większość usłyszała wyroki 5-7 lat pozbawienia wolności. Nie oszczędzono nawet Antoniny Konowalowej oraz jej męża Siergieja Jaroszewicza. Oboje otrzymali po 5,5 roku kolonii karnej. Ich dwie córeczki, 6-letnia Wania oraz 4-letnia Nastia, zostały pod opieką babci, która postanowiła wywieźć je za granicę.
Teraz szykuje się proces Siergieja Cichanouskiego, męża Swiatłany, oraz kilku znanych blogerów i polityków. Sprawa Protasiewicza będzie wisienką na tym torcie.
- Na szczęście na razie postawione zarzuty nie przewidują kary śmierci, ale wyroki prawdopodobnie będą bardzo wysokie. Należy spodziewać nawet 15 lat pozbawienia wolności – opowiada Zikracki.
Przed zrealizowaniem tego planu Łukaszenki raczej nie powstrzymają ani europejskie, ani amerykańskie sankcje. Mogą one uderzyć w białoruską gospodarkę, ale nie na tyle, aby zmusić reżim do ustępstw.
- Białoruska gospodarka jest przede wszystkim zależna od Rosji i jej pożyczek, tanich produktów energetycznych oraz olbrzymiego rynku zbytu – wyjaśnia Dmitrij Bolkunec.
Stosunek Rosji do wydarzeń na Białorusi pozostaje niejednoznaczny. Z jednej strony Łukaszenka jeszcze we wrześniu obiecał Putinowi, że do kwietnia 2021 roku przeprowadzi przedterminowe wybory prezydenckie, na co otrzymał kredyt w wysokości 1,5 mln dolarów. Jednak po tym, jak w samej Rosji wybuchły protesty w obronie Aleksieja Nawalnego, presja ze strony Kremla ucichła.
PRZYSZŁOŚĆ ŁUKASZENKI
Politolog Waler Karbalewicz nie wyklucza, że Łukaszenka w końcu będzie musiał przekazać część władzy. Najpierw jednak musi do końca zdławić protesty. Kremlowi bowiem zależy, żeby zmiana władzy na Białorusi nie była postrzegana jako konsekwencja presji społecznej. Stąd też współpraca rosyjskich i białoruskich służb przy porywaniu aktywistów w Rosji.
- W przyszłym roku na Białorusi odbędzie się referendum w sprawie nowej konstytucji, które będzie połączone z lokalnymi wyborami. Być może będzie to kolejnym punktem zwrotnym – mówi Karbalewicz.
Łukaszenka już kilka razy dawał do zrozumienia, że nie wyklucza przeprowadzenia przedterminowych wyborów prezydenckich oraz parlamentarnych. Jednocześnie zadeklarował, że już więcej nie będzie ubiegać się o fotel prezydenta.
Karbalewicz: - Nie oznacza to jednak, że zamierza odejść. Niewykluczone, że postąpi jak Nursułtan Nazarbajew w Kazachstanie: wymyśli dla siebie inne stanowisko, które będzie równie ważne, jak prezydenckie.