Szykują strefę buforową. Konsternacja mieszkańców
Donald Tusk zapowiedział przywrócenie strefy buforowej na granicy z Białorusią. Jest projekt rozporządzenia o zakazie przebywania w strefie nadgranicznej. - Co to zmieni? Codziennie przez naszą miejscowość przechodzą migranci. Nikt ich nie zatrzymuje - mówią WP mieszkańcy przygranicznych miejscowości.
01.06.2024 | aktual.: 01.06.2024 08:03
W środę rano w Dubiczach Cerkiewnych szef rządu Donald Tusk wziął udział w odprawie z dowództwem służb zabezpieczających polsko-białoruską granicę. Premier zapowiedział, że w związku z obecną sytuacją na granicy z Białorusią, przywrócona zostanie tam strefa buforowa.
Tusk wyjaśnił, że chodzi o "pas mniej więcej dwustu metrów tam, gdzie jest to konieczne z punktu widzenia skutecznego działania służb państwa polskiego przy granicy".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Obszar, na którym ma obowiązywać zakaz, został określony w wykazie załączonym do projektu rozporządzenia. Obejmuje on 26 obrębów ewidencyjnych w powiecie hajnowskim w woj. podlaskim, oraz jeden obręb ewidencyjny w powiecie białostockim.
"My nic nie wiemy"
Wirtualna Polska skontaktowała się z lokalnymi władzami, przedsiębiorcami i mieszkańcami terenów, które zostaną objęte restrykcjami.
Przedstawiciele lokalnego samorządu są zgodni, że zdają sobie sprawę z powagi sytuacji i popierają działania wojska i straży granicznej, by zapewnić bezpieczeństwo Polsce. Mają jednak pretensje, że o tak ważnych kwestiach dotyczących ich regionu dowiadują się z publikacji medialnych.
- Nie dostaliśmy żadnych konkretów. Chcielibyśmy uzyskać szczegóły. Jak były poprzednie ograniczenia, ludzie nie mogli wjechać do strefy przygranicznej. Od rana dzwonią do nas zaniepokojeni mieszkańcy, że chcą zorganizować urodziny, imieniny i nie wiedzą, czy mogą zaprosić gości. Nasza gmina styka się z granicą w pasie 200-metrowym tylko w miejscowości Biała Straż, a w rozporządzeniu znalazły się jeszcze trzy inne miejscowości - mówi Mirosław Markiewicz, burmistrz gminy Kleszczele.
- My nic nie wiemy. Nikt z nami tego nie konsultował. W tej chwili obserwujemy tylko stan podwyższonej gotowości służb. Co chwilę na sygnałach jedzie policja, wojsko, czy straż graniczna. Panuje naprawdę napięta atmosfera - dodaje.
W podobnym tonie wypowiada się wójt gminy Dubicze Cerkiewne. - Projekt jest na stronie. My zostaliśmy tą informacją zaskoczeni. U nas zakaz przebywania obejmie miejscami odległości nawet 5 kilometrów od granicy. Widzimy już pierwsze problemy, bo zakazem będzie objęta miejscowość Wojnówka, gdzie znajduje się miejsce do głosowania dla osób spoza tej miejscowości - wymienia Leon Małaszewski.
- 200-metrowy pas z zakazem przemieszczania się jest potrzebny, żeby przypadkowe osoby się tu nie plątały, ale zamykanie całych miejscowości to działanie na wyrost. Mieszkańcy są pozytywnie nastawieni do działań wojska i straży granicznej, ale zwracają uwagę na to, że np. rosomaki wojskowe niszczą lokalne drogi - podsumowuje wójt.
"Uchodźcy i tak będą przechodzić"
Mieszkańcy przygranicznych terenów również są zaskoczeni decyzją rządu. - My znowu będziemy zamknięci, a uchodźcy i tak będą przechodzić. Widzimy ich codziennie, jak chodzą po drodze tam i z powrotem, błagają, żeby do Straży Granicznej nie dzwonić. W telewizji tego nikt nie pokazuje, ale taka jest nasza rzeczywistość. 100 osób przechodzi, rozstawiają obozowiska w lasach, ogień palą w czasie, gdy panuje susza - twierdzi Krystyna Lipińska z miejscowości Dobrowoda.
- Jesteśmy załamani, bo zbliża się sezon, akurat 90 dni wakacyjnych. Jeżeli znowu zamkną naszą okolicę, to mam nadzieję, że chociaż będzie rekompensata dla ludzi prowadzących działalności. Na razie goście nie odwołują przyjazdów, bo może nawet nie wiedzą o planowanej strefie. Ja jestem już przyzwyczajona, że w okolicy jest dużo policji i wojska. Jesteśmy strefą przygraniczną, te działania są uzasadnione - komentuje Magdalena Bieniak z gospodarstwa wiejskiego Lipowe Zapłocie w miejscowości Zubacze.
- Dla nas zamknięcie terenu to tragedia. Nie oszukujmy się, jest lato, ludzie chcą odpoczywać. My w nasze gospodarstwo włożyliśmy wszystkie pieniądze - podsumowuje Iwona Szokało z agroturystyki Chatka Oli, Zubacze.
Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski
Czytaj też: