Strajk pracowników supermarketów nie wyszedł ze strachu
Już wiadomo, dlaczego czwartkowy strajk
włoski pracowników supermarketów nie wypalił - pisze "Dziennik".
Pracownikom grożono wyrzuceniem z pracy, demonstracyjnie
fotografowano ich i obserwowano, jak pracują. Niektórych "kupiono"
obietnicą ekstra premii, jeśli będą uwijać się jak w ukropie.
Jan Dopierała, sekretarz sekcji krajowej pracowników handlu "Solidarności", na co dzień pracownik bydgoskiego Reala, dostawał sygnały z różnych części kraju, jakimi metodami pracodawcy "przekonywali" pracowników, by ci odpuścili sobie strajk. Metody były różne, ale cel jeden: wprowadzenie atmosfery strachu.
Zadzwoniła na przykład kobieta z hipermarketu w południowej Polsce. Nie tylko w Boże Ciało, ale i w piątek jej szef biegał po sklepie, wrzeszcząc i wyzywając kasjerki. Ta sprawa pewnie skończy się w prokuraturze - opowiada.
W Szczecinie kasjerek nie spuszczano z oka. Nawet pani dyrektor siedziała na ławeczce i je obserwowała. W pewnej chwili podeszła do jednej i oświadczyła, że jak ta skończy obsługiwać klienta, to może pakować manatki- opowiada przewodniczący związku zawodowego w szczecińskim Realu.
Dyrektorzy wielu marketów posadzili w kasach wynajętych pracowników zewnętrznych firm. Presja psychiczna wywierana na ludzi była wręcz nie do zniesienia. W Realu na warszawskim Ursynowie kasjerkom zapowiedziano, że w gotowości czekają wynajęci studenci, aby zastąpić je przy obsłudze klienta. (PAP)