Tym żyją Polacy w USA. Wielka łapanka zacznie się w Chicago
Tuż po zaprzysiężeniu Donalda Trumpa na prezydenta, a nawet jeszcze we wtorek, miałoby dojść do pierwszych akcji policji imigracyjnej ICE, wyłapującej nielegalnych imigrantów - podają amerykańskie media. Środowiska polonijne dosłownie zmroziła informacja, że akcja może zacząć się w Chicago.
- Sprawy migracyjne to teraz numer jeden w rozmowach między Polakami. Tylko w Chicago problem nieuregulowanego pobytu może dotyczyć kilkudziesięciu tysięcy rodaków - relacjonuje w rozmowie z WP Aleksandra Rakowicz, autorka bloga "Polka w Ameryce".
- Proszę się nie dziwić tym emocjom. Całkiem niedawno oprowadzałam turystów po Nowym Jorku, w grupie miałam osobę, która wypytywała, jak się żyje, gdzie szukać pracy, a potem... nie przyszła na samolot, została w Stanach. Takich Polaków jest mnóstwo - dodaje.
Według doniesień gazety "Wall Street Journal", już dzień po inauguracji Trumpa służba U.S. Immigration and Customs Enforcement (ICE) wyśle od 100 do 200 funkcjonariuszy na akcję do Chicago. W pierwszej kolejności na celowniku służb mają znaleźć się tzw. "nieudokumentowani imigranci" z kryminalną przeszłością. Zapowiedzi Donalda Trumpa o odesłaniu milionów migrantów wzbudziły niepokój wśród Polaków o nadal nieuregulowanym statusie pobytu w Stanach Zjednoczonych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Upadek Putina? Rosyjski opozycjonista mówi o bierności i strachu
Wielki rajd zacznie się w Chicago. "Punkt zerowy" akcji
Dziennikarze powołują się na nieoficjalne wypowiedzi rozmówców opracowujących plan działań przeciwko nielegalnej migracji. Wcześniej Tom Homan, współpracownik Trumpa odpowiedzialny za sprawy ochrony granicy oraz migracji, powiedział dziennikarzom: "wszystko rozpocznie się 21 stycznia i zaczniemy właśnie tutaj, w Chicago, w stanie Illinois". Określił miasto jako punkt zerowy, wielkiego rajdu służb mającego skutkować masowymi deportacjami.
- Rzeczywiście, w Chicago mieszka wielu imigrantów bez stałego pobytu. Miasto, jak i stan Illinois, są tzw. sanktuariami, co oznacza, że lokalne władze akceptują pobyt imigrantów, a nawet zapewniają im ochronę - mówi dalej Aleksandra Rakowicz. Rozmówczyni mieszka w USA od 10 lat, głównie w Nowym Jorku oraz na Florydzie.
Jak tłumaczy, deklaracje współpracowników Trumpa wynikają z ich politycznych antypatii, bo nalotami mają być objęte miasta rządzone lub sympatyzujące z demokratami. - I teraz zaczyna się cała gra, polityczne szachy, ponieważ prawo federalne góruje nad lokalnymi przepisami - dodaje Polka.
- Uważam, że cała ta akcja to populizm i strzał w stopę. Jeśli nie będzie imigrantów, podrożeją wszystkie usługi oparte na ich taniej pracy, na przykład remonty i prace budowlane, wzrosną ceny w branży gastronomicznej. Tak to już jest w Stanach, że zwolennicy Trumpa muszą odczuć skutki jego decyzji na własnej kieszeni, aby zmienić zdanie - komentuje polska blogerka.
Wspomina, że po antyimigranckich deklaracjach gubernatora Florydy w ubiegłym roku migranci ogłosili strajk. Ich akcja spowodowała wstrzymanie prac na największych budowach przez dwa dni.
Inna rozmówczyni - Barbara z Nowego Jorku - zwierza się, że "płonie ze wstydu, jak czyta komentarze na polskich forach internetowych". Twierdzi, że w tych serwisach każdy głos rozsądku nazywany jest lewackim kłamstwem.
Burza w USA. Czy służby wejdą do sanktuariów migrantów?
Obawy Polaków potwierdził dziennikarz RMF Paweł Żuchowski, będący korespondentem rozgłośni w USA. Jego skrzynka pocztowa na portalach społecznościowych zapełniła się wiadomościami od przerażonych migrantów.
Tymczasem gubernator stanu Illinois Jay Robert Pritzker oraz burmistrz Chicago Brandon Johnson zadeklarowali, że chicagowska policja nie będzie współpracować z funkcjonariuszami ICE. Publiczne szkoły, przedsiębiorstwo komunikacji miejskiej, a także chicagowski zarząd parków miejskich i Community Colleges otrzymały polecenie, aby nie wpuszczać funkcjonariuszy ICE do swoich siedzib.
Donald Trump obiecał masowe deportacje przed swoją pierwszą kadencją prezydencką w 2017 r. "Władze Stanów Zjednoczonych stale deportowały migrantów, nie ogłaszając żadnych akcji, więc nie jest to niczym nowym. To podczas ośmioletniej administracji Baracka Obamy deportowano najwięcej, bo około trzech milionów osób - przypominają amerykańskie media. Ponad 1,5 miliona ludzi zostało wydalonych za prezydenta Joe Bidena. JD Vance, nowy wiceprezydent u Donalda Trumpa, powiedział, że deportacje mogłyby "rozpocząć się" od miliona osób.
Eksperci komentują, że "obietnice Trumpa są jednak bardziej rozległe i agresywne, obejmując operacje egzekwowania prawa w USA daleko od granicy. Jego urzędnicy rozważają również wykorzystanie Gwardii Narodowej i samolotów wojskowych do zatrzymywania i ostatecznie deportowania ludzi" - donosi serwis telewizji CBS.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski