HistoriaStanisław Jaster "Hel" został skazany na śmierć przez pomyłkę?

Stanisław Jaster "Hel" został skazany na śmierć przez pomyłkę?

• 5 czerwca 1943 r. gestapo przerwało ślub i aresztowało 89 uczestników ceremonii
• Schwytano niemal cały oddział AK "Osa"-"Kosa"
• Stanisław Jaster "Hel" został oskarżony o zdradę i zlikwidowany przez AK
• Wyrok okazał się pomyłką
• Podziemie potrzebowało kozła ofiarnego - pisze Piotr Zychowicz

Stanisław Jaster "Hel" został skazany na śmierć przez pomyłkę?
Źródło zdjęć: © Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu | Stanisław Jaster "Hel"

To była jedna z największych wsyp Polskiego Państwa Podziemnego. 5 czerwca 1943 r. kościół św. Aleksandra na warszawskim placu Trzech Krzyży otoczył tłum uzbrojonych po zęby gestapowców i żandarmów. Niemcy wtargnęli do świątyni, brutalnie przerywając ceremonię ślubną. Aresztowano państwa młodych i niemal wszystkich uczestników mszy. W sumie 89 osób.

Uratowało się tylko kilkoro ludzi, którzy zdążyli uciec do podziemi kościoła. A także dwóch młodych mężczyzn, którzy na krótko przed przybyciem Niemców wyszli do sklepu, by kupić kliszę do aparatu fotograficznego. Zatrzymanych Polaków - panowie byli w garniturach, a panie w eleganckich sukniach - wpakowano do ciężarówek i przetransportowano na Pawiak.

W ten sposób przestał istnieć oddział "Osy"-"Kosy" - jedna z najbardziej bojowych jednostek Armii Krajowej. Jej członkowie słynęli z odwagi i niezwykłej brawury. Grali na nosie władzom okupacyjnym, dokonywali brawurowych akcji dywersyjnych oraz likwidowali konfidentów i zbirów z gestapo. W kościele św. Aleksandra zebrali się na ślubie jednego z kolegów, por. Mieczysława Uniejewskiego "Matrosa".

Gestapo na Pawiaku przeprowadziło wstępną selekcję aresztowanych. W jej wyniku zwolniono do domów starsze kobiety, dzieci i inne osoby, które nie mogły być zaangażowane w bojową działalność konspiracyjną. W więzieniu pozostało 56 ludzi. W kolejnych dniach zostały wysłane do obozów koncentracyjnych lub rozstrzelane w ruinach getta. Wśród zamordowanych znalazł się pan młody - Mieczysław Uniejewski.

Była to wielka ludzka tragedia i poważny cios dla warszawskich struktur AK.

Oskarżenie

Przez wiele lat przyczyny wsypy były zagadką. Zmieniło się to w 1971 r., gdy w oficjalnym obiegu w PRL ukazała się książka "Cichy front". Jej autorem był Aleksander Kunicki "Rayski", były szef wywiadu "Osy"-"Kosy". Oficer ten ujawnił, że w oddziale znajdował się agent gestapo, który wydał kolegów. Miał być nim 22-letni Stanisław Jaster "Hel".

Historia przedstawiona przez Kunickiego była ponura, a jednocześnie niesamowita. Wszystko zaczęło się od fatalnego zbiegu okoliczności. We wrześniu 1940 r. Jaster wraz z kilkoma innymi chłopcami ukrył się w ruinach domu przed łapanką. Jeden z niezręcznych kolegów strącił nogą cegłę, która spadła pod nogi niemieckiego oficera. Niemcy chłopaków złapali, a Jaster, jako najstarszy z grupy, został oskarżony o zamach na Niemca. Wysłano go do KL Auschwitz, gdzie nadano mu numer 6438.

Tam więźniem zainteresowała się Politische Abteilung, czyli działająca w obozie komórka służby bezpieczeństwa. Jaster miał zostać przez nią zwerbowany na tajnego współpracownika. Następnie gestapo zaaranżowało jego ucieczkę. Wraz z trzema innymi więźniami miał wykraść mundury SS i samochód komendanta, a następnie 20 czerwca 1942 r. wyjechać spokojnie z obozu. Wszystko było oczywiście ukartowane przez Niemców.

Po przedostaniu się do Warszawy Jaster wstąpił do AK. Ponieważ był odważny i wysportowany (193 cm wzrostu, atletyczna budowa ciała), skierowano go do "Osy"-"Kosy". Wziął udział w kilku akcjach likwidacyjnych, coraz lepiej poznawał podziemne struktury. Cały czas pracował jednak dla Niemców. Gdy dowiedział się o ślubie na placu Trzech Krzyży, natychmiast przekazał tę informację swoim prawdziwym mocodawcom.

Z takiej okazji (niemal wszyscy żołnierze "Osy"-"Kosy" w jednym miejscu) gestapo nie mogło nie skorzystać. Gdy doszło do aresztowań, Jastera nie było w kościele. Stworzył sobie alibi, feralnego dnia miał zaspać i nie zdążyć do kościoła. W rzeczywistości Niemcy przetransportowali go na Pawiak, gdzie - ukryty za framugą okna - wskazywał palcem kolegów z "Osy"-"Kosy".

Gdy agent się zorientował, że w obławie nie został aresztowany szef sztabu oddziału Mieczysław Kudelski "Wiktor", postanowił zastawić na niego pułapkę. Jaster poprosił o spotkanie, które zostało wyznaczone na 12 lipca 1943 r. "Wiktor" miał czekać na "Hela" o godz. 18 w barze Aperitif przy ulicy Nowogrodzkiej. Po tym, gdy "Hel" przybył na miejsce, do knajpy wpadło gestapo. Obaj Polacy zostali aresztowani.

Niemcy nie zamierzali jednak rezygnować z tak cennego agenta jak "Hel". Po raz drugi sfabrykowali więc jego ucieczkę. Jaster wkrótce zameldował się w punkcie kontaktowym. Powiedział, że podczas transportu na aleję Szucha rzucił się na gestapowców. Doszło do walki, w wyniku której udało mu się wydostać z samochodu i uciec. Dowodem miała być rana postrzałowa w udzie.

Oficerowie kontrwywiadu AK nie uwierzyli jednak "Helowi". Sprawa wydała im się podejrzana. "Wydawało się to wysoce nieprawdopodobne - pisał Kunicki. - Jak mogła udać się ucieczka z pędzącego, krytego samochodu, jeśli przy jednych i drugich drzwiach siedzieli dwaj gestapowcy? Chyba że 'Hel' wyrwał któremuś pistolet maszynowy i położył konwojentów trupem, ale tego bynajmniej nie twierdził".

Gdy zbadano ranę Jastera, okazała się ona bardzo powierzchowna. Pocisk został wystrzelony z bliskiej odległości (ślady prochu na udzie) i z broni o kalibrze 7 mm. Gestapowcy, którzy aresztowali "Hela" i "Wiktora", byli zaś uzbrojeni w pistolety maszynowe o kalibrze 9 mm. Przyciśnięty do ściany Jaster zaczął się plątać w zeznaniach. A w końcu miał się przyznać, że pracuje dla gestapo. Został błyskawicznie osądzony, skazany za zdradę i zlikwidowany.

Tyle Kunicki.

Obrona

Publikacja Kunickiego wywołała szok, niedowierzanie, a wreszcie oburzenie w środowisku byłych żołnierzy Kedywu. Ci, którzy poznali Jastera osobiście, twierdzili, że "Hel" nie mógł zdradzić. W efekcie na łamach prasy PRL rozpoczęła się batalia o dobre imię Stanisława Jastera. Część badaczy i publicystów opowiedziała się po stronie Kunickiego, inni po stronie byłych kolegów "Hela". Drukowano kolejne polemiki, powoływano się na kolejne dokumenty, pisano listy do redakcji.

Sprawa pozostawała jednak niewyjaśniona. Była jedną z największych tajemnic polskiego podziemia. Aż do niedawna. Instytut Pamięci Narodowej wydał bowiem znakomitą książkę Darii Czarneckiej "Sprawa Stanisława Gustawa Jastera ps. Hel". Autorka nie odpowiada na wszystkie pytania związane z tą zagadką, ale po lekturze książki nie ma większych wątpliwości - "Hel" zdrajcą nie był. Zgładzono go niesłusznie.

Daria Czarnecka nie tylko zebrała wszystkie argumenty, które padły w dotychczasowej dyskusji na temat "Hela", lecz dotarła także do nieznanych wcześniej dokumentów niemieckich. Jest to wręcz zdumiewające, że do tej pory nikt nie zadał sobie trudu, żeby sprawdzić te papiery. To bowiem właśnie na ich podstawie Czarnecka obaliła główną tezę oskarżenia: rzekome sfabrykowanie ucieczki Jastera z Auschwitz. Z zachowanej wewnętrznej dokumentacji wyraźnie wynika, że sprawa ucieczki została potraktowana bardzo poważnie. Gdy Niemcy się zorientowali, że z Auschwitz zniknęło czterech więźniów, natychmiast ogłosili alarm i wysłali za nimi pogoń. W obławę zaangażowane były olbrzymie siły. Za uciekinierami wysłano również listy gończe. Czterej Polacy zostali wciągnięci na listę poszukiwanych w Generalnym Gubernatorstwie. Ich rysopisy i dane przekazano terenowym placówkom gestapo.

O żadnym sfingowaniu ucieczki mowy więc być nie może. Chyba że Niemcy sami wprowadzali się w błąd. Sam komendant Auschwitz Rudolf Höss, już po wojnie, w trakcie swojego procesu, wspominał o ucieczce czterech Polaków i przedstawiał ją jako swoją porażkę. W jej wyniku wydał on rozkaz, aby wszystkie samochody opuszczające teren Auschwitz - nawet te należące do SS - były zatrzymywane i skrupulatnie kontrolowane.

Ze wspomnień pozostałych uczestników ucieczki wynika zaś, że to oni opracowali plan ucieczki, a Jaster został do grupy dołączony na samym końcu. Wobec nich nigdy zaś nie wysuwano oskarżeń o współpracę z Niemcami. Nie ma wątpliwości, że byli to uczciwi, prawi Polacy. Co więcej, Jaster, choć mógł to zrobić bez większego problemu, nigdy ich nie wydał.

Jest jeszcze jeden, moim zdaniem, rozstrzygający argument. Gdy Stanisław Jaster uciekł z Auschwitz, Niemcy w akcie odwetu aresztowali i wysłali do obozów koncentracyjnych jego rodziców. Oboje zostali tam zamęczeni. Gdyby młody Polak rzeczywiście został zwerbowany na tajnego współpracownika, gestapo postąpiłoby odwrotnie. Zapewniłoby jego najbliższym bezpieczeństwo.

Kupy nie trzyma się również zarzut, że to Jaster dokonał na Pawiaku identyfikacji schwytanych członków "Osy"-"Kosy". Wystarczy zajrzeć do wspomnień Leona Wanata, który sprawował funkcję pisarza w więziennej kancelarii. "[Konfident] ukryty za framugą okna - pisał Wanat - wskazywał na niektóre osoby orszaku ślubnego przeprowadzane przez podwórze więzienne. Osobnik ten, wzrostu średniego, szczupły, o śniadej cerze i ciemnych włosach, był mocno zdenerwowany i z zachowania jego było widać, że nie chce być poznany przez aresztowanych".

Jak widać, musiała to być zupełnie inna osoba. Jaster był bowiem bardzo wysokim blondynem (po ucieczce z Auschwitz rozjaśniał jeszcze włosy wodą utlenioną) i Wanat na pewno by to zapamiętał.

Kolejna sprawa to druga ucieczka "Hela". Okazuje się, że - wbrew temu, co pisał Kunicki - rzeczywiście do niej doszło. Podczas walki wręcz w kabinie samochodu gestapowcy nie mogli jednak użyć pistoletów maszynowych i sięgnęli po broń krótką. Stąd rana pochodziła od pocisku 7 mm, a nie 9 mm. Strzał został zaś oddany z bliskiej odległości w trakcie szamotaniny, stąd ślady prochu znalazły się na nodze "Hela".

Daria Czarnecka dotarła do relacji świadka tej ucieczki! "Gdy samochód wjeżdżał łukiem w pl. Zbawiciela, otworzyły się z trzaskiem tylne drzwi, z których wypadło na jezdnię dwóch mężczyzn - wspominał Janusz Kwiatkowski "Zaruta". - Bardzo wysoki mężczyzna obejmował o wiele mniejszego od siebie cywila, którego przygniótł swym potężnym ciałem w momencie wypadania na jezdnię. W tym czasie, gdy samochód ostro hamował, wysoki mężczyzna poderwał się z jezdni, wpadając na ul. Mokotowską. Była to wspaniała robota warszawska, nadzwyczaj silnego i odważnego bojowca, która zszokowała samych gestapowców".

Za niewinnością "Hela" przemawiają również liczne, złożone po wojnie relacje i wspomnienia jego znajomych oraz kolegów z oddziału. Wszyscy wydali mu jak najlepszą opinię. Przedstawili go jako sumiennego żołnierza i wielkiego patriotę. Człowieka koleżeńskiego, szczerego, o dobrym charakterze. Podkreślali, że choć znał wiele osób i wiele konspiracyjnych skrytek, żadna z nich nie wpadła. "Hel" miał również żywiołowo nienawidzić Niemców.

Kozioł ofiarny

Cóż więc się stało? Dlaczego kontrwywiad AK nie uwierzył Jasterowi? Dlaczego dzielny polski żołnierz poniósł najstraszniejszą możliwą śmierć - z ręki własnych rodaków? Dlaczego jego nazwisko zostało okryte hańbą? Lektura książki Darii Czarneckiej podsuwa niewesołe odpowiedzi na te pytania. Na jej podstawie pozwolę sobie przedstawić pewną hipotezę: podziemie potrzebowało kozła ofiarnego.

Wsypa "Osy"-"Kosy" była prawdziwą katastrofą dla Armii Krajowej. Góra organizacji zapewne domagała się szybkiego wyjaśnienia sprawy i surowego ukarania winnych. Tymczasem część odpowiedzialności za tragedię ponosiło dowództwo oddziału. Wydanie zgody na zorganizowanie hucznego ślubu i zaproszenie na niego niemal całego oddziału było poważnym naruszeniem zasad konspiracji.

"Ta nowina wprowadziła mnie w osłupienie - wspominał Bernard Drzyzga 'Kazimierz 60'. - 'Matros' odważył się tak ostentacyjną ceremonią narażać ludzi w takich niebezpiecznych czasach. Moje argumenty nie wywarły na nim żadnego wrażenia. Patrzył się tylko arogancko na mnie. Nie mogłem zrozumieć, że 'Philips' (płk Józef Szaniawski, dowódca 'Osy'-'Kosy') dał mu oficjalną zgodę na tę uroczystość".

O tym, że w kościele św. Aleksandra tego dnia ślub brać będzie "ważna osoba z konspiracji", wiedzieli nawet chłopcy z kościelnego chóru. Było to tajemnicą poliszynela...

W tej sytuacji niepotrzebna była zdrada "Hela", żeby o ceremonii dowiedziało się gestapo. Według znanego historyka Tomasza Strzembosza nie był to zresztą jedyny przypadek, gdy oddział nie przestrzegał ściśle zasad walki podziemnej. Dezynwoltura ta mogła się przyczynić do rozkonspirowania oddziału i rozpracowania go przez służby specjalne wroga.

Gdyby jednak kontrwywiad, który otrzymał rozkaz wyjaśnienia wsypy, postawił w raporcie takie wnioski, w podziemiu doszłoby do trzęsienia ziemi. Kierownictwo AK (i słusznie) zapewne domagałoby się kolejnych dochodzeń i ukarania odpowiedzialnych za tę sytuację oficerów. Znacznie łatwiej było więc zrzucić winę na wytropionego "zdrajcę". Skazać go, wykonać egzekucję i w ten sposób zamknąć sprawę. Niewykluczone, że o wyborze Jastera do tej roli zdecydowały między innymi jego niepolskie nazwisko i wyznanie ewangelickie. Na możliwość taką wskazywała narzeczona "Hela" Anna Danuta Sławińska.

To oczywiście tylko hipoteza. Jest ona jednak znacznie bardziej prawdopodobna niż wersja Kunickiego, czyli historia młodego polskiego patrioty, którego rodzice byli dręczeni w obozach koncentracyjnych, a on mimo to był na usługach gestapo. Wszystko, co wiadomo o Jasterze, przeczy takiej ewentualności.

Dlaczego więc Jaster przyznał się do zdrady? W ten sposób docieramy do najbardziej drastycznego aspektu całej historii. Już prof. Tomasz Strzembosz, wątpiąc w winę "Hela", wskazywał, że w trakcie wewnętrznego śledztwa został on "przyciśnięty" przez kontrwywiad AK. Pisząc wprost, przyznanie się do winy mogło zostać na nim wymuszone biciem. Sugestię taką w jednej ze swoich książek zawarł również znany badacz konspiracji Jerzy Ślaski. Chyba nie przez przypadek były żołnierz AK Janusz Kwiatkowski "Jaruta" napisał po latach, że "Hel" został "zamordowany w sposób bestialski".

Czy tak było w rzeczywistości? Zapewne nigdy już się tego nie dowiemy. Tajemnicę tę zabójcy "Hela" zabrali do grobu. Danuta Czarnecka w swojej książce stawia zresztą jeszcze jedną hipotezę. Badaczka wskazuje na to, że nie zachowały się ani akta sprawy, ani wyrok na Stanisława Jastera wydany przez podziemny sąd. Część niemieckich dokumentów sugeruje zaś, że "Hel" wcale nie uciekł z samochodu po drugim aresztowaniu.

Czyżby więc młody żołnierz zginął z ręki gestapowców, a nie rodaków? Dlaczego jednak w takim razie Kunicki po wielu latach miałby zmyślić historię rzekomej zdrady Jastera? Czyżby obu żołnierzy dzieliły niegdyś jakieś prywatne, nieznane nam bliżej, spory?

Jak widać, w sprawie Jastera nadal wiele pytań pozostanie bez odpowiedzi. Jedno jest jednak pewne. Rację miał Kazimierz Piechowski, ostatni uczestnik ucieczki z Auschwitz, gdy w 2010 r. pisał do Zarządu Głównego Światowego Związku Żołnierzy AK:

"Kunicki w książce 'Cichy front' otworzył 'puszkę Pandory', powodując tym chaos w historii człowieka, bohatera, zasłużonego żołnierza Armii Krajowej, oskarżając Jastera kłamliwie i nikczemnie o zdradę. Oczekuję pośmiertnej rehabilitacji Stanisława Gustawa Jastera ps. Hel. Cechą żołnierzy AK była odwaga. Czy wystarczy nam tyle odwagi, by przyznać, że Staszek Jaster padł ofiarą tragicznej pomyłki?".

Piotr Zychowicz, Historia do Rzeczy

Źródło artykułu:Historia Do Rzeczy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)