Sprawa małżeństwa Kurskiego? Tu nie ma "czystej strony". Wszyscy są ubrudzeni [OPINIA]

Ta historia nie przynosi chluby nikomu. Skompromitował się i Kościół, w osobach dwóch metropolitów i księdza, który ujawnił dokumenty, i media, które nie powinny ujawniać wiedzy o zdrowiu psychicznym byłego polityka. A Jacek Kurski skompromitował się swoim zachowaniem już wcześniej - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski.

Jacek Kursk i Joanna Kurska
Jacek Kursk i Joanna Kurska
Źródło zdjęć: © PAP | Art Service
Tomasz P. Terlikowski

26.11.2024 18:30

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Jeśli można powiedzieć, że ktoś skompromitował nierozerwalność małżeństwa, osłabił jego znaczenie, a do tego ośmieszył procedurę (potrzebną i istotną) orzeczenia nieważności małżeństwa, to zrobili to Jacek Kurski, zawierając huczny drugi ślub w Łagiewnikach, a także metropolita gdański arcybiskup Sławoj Leszek Głódź i krakowski arcybiskup Marek Jędraszewski, którzy mu tu umożliwili.

Tamte wydarzenia - nie ma co do tego wątpliwości - podważyły wiarygodność procedur sądowych, wywołały zrozumiałą wściekłość tych wszystkich, którzy od lat nie mogą przystępować do komunii świętej, bo są w nowym związku, a znajomego arcybiskupa nie mają.

Ujawnione przez "Gazetę Wyborczą" informacje kompromitują księdza, który je ujawnił (jeśli to rzeczywiście przesyłka od księdza, a nie sposób anonimizacji prawdziwego źródła informacji), a także podważają zaufanie do poufności i tajności procesu orzeczenia ważności małżeństwa, które jest dla par zgłaszających się do sądu biskupiego kluczowe.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Warto też zadać pytanie, czy ujawnianie przez media danych wrażliwych (a tym są opinie dotyczące stanu psychiki) nt. byłego polityka jest usprawiedliwione z perspektywy prawa do prywatności, dobrego imienia, a także czy rzeczywiście jest zgodne z zasadą, by nie stygmatyzować ludzi ze względu na stan psychiczny.

To istotne pytania z perspektywy etyki zawodu dziennikarza, nawet jeśli owocem tej decyzji jest wiedza na temat powiązań obozu władzy i części Kościoła. Ważenie racji w tej sprawie wcale nie jest oczywiste.

Decyzja oczywista, dyspensa zdecydowanie nie

Zacznijmy jednak od tego (bez ujawniania niepotrzebnych szczegółów), co wynika z części treści orzeczenia trybunału metropolitalnego w Gdańsku, ujawnionego przez "Gazetę Wyborczą".

To, czego się dowiedzieliśmy, pokazuje jednoznacznie, że z perspektywy kanonicznej były istotne powody, żeby uznać małżeństwo Jacka Kurskiego za nieważne od samego początku. Jasne stanowisko psychologa pokazuje, że polityk był niezdolny do zawarcia ważnego związku małżeńskiego, a to oznacza, że - z perspektywy prawa kościelnego - do zawarcia przez niego małżeństwa nigdy nie doszło.

Orzeczenie psychologiczne, jakim dysponował sąd kościelny, jasno wyjaśnia też, dlaczego sędziowie, uczciwie i zgodnie z prawem kanonicznym, uznali, że Kurski nie ma możliwości zawarcia kolejnego związku małżeńskiego. Powodem nie była zaś kara za zachowanie czy niewierność, ale fakt, że - jeśli ujawnione dokumenty zawierają prawdziwe opisy i adekwatne oceny - był on i jest niezdolny do podejmowania pewnych decyzji. Sąd metropolitarny zachował się więc w tej sprawie jak trzeba. A jeśli szukać jakichkolwiek pozytywów w tej sprawie, to są one takie, że osoby, których byli małżonkowie byli w podobnej sytuacji, wiedzą już, że mogą się spokojnie starać o orzeczenie nieważności małżeństwa.

To by było na tyle, jeśli chodzi o pozytywy tej sprawy. Inni uczestnicy historii zachowali się już bowiem radykalnie niezgodnie z zasadami prawa kanonicznego. Arcybiskup Sławoj Leszek Głódź, metropolita gdański, mógł oczywiście udzielić dyspensy od decyzji sądu (wolno mu to zrobić zawsze). Ale istotniejsze od pytania, czy mógł to zrobić, jest pytanie, czy zrobić to powinien. Treść części orzeczenia kanonicznego, które poznaliśmy, jednoznacznie wskazuje, że nie istniały powody, by to zrobić.

O ile pierwsza żona Kurskiego miała pełne prawo zawarcia tego związku, o tyle w jego przypadku jest to - oceniając rzecz na podstawie ujawnionego wyroku - dyskusyjne. Ocena psychologiczna, na którą powołuje się sąd, bardzo ogranicza możliwość zmiany. Jeśli więc szukać przyczyn w rzeczywistości kanonicznej czy psychologicznej nie widać powodu, by udzielić takiej dyspensy.

A to rodzi podejrzenia (znając historie relacji między prezesem TVP a metropolitą gdańskim), że dyspensa została udzielona po znajomości, a może wręcz została uzyskana przy pomocy swego rodzaju "duchowej korupcji". Jeśli szukać powodów do takiej dyspensy, to istnieje jeszcze drugi. Otóż metropolita mógł wiedzieć, że wyrok ten opierał się na kłamliwych zeznaniach lub opiniach, ale jeśli to wiedział, to tym bardziej nie powinien udzielać dyspensy. Obie możliwości bardzo źle świadczą o metropolicie gdańskim.

Skandal zgorszenia

Trudno też znaleźć usprawiedliwienie dla decyzji (jak zapewniały wówczas źródła w Krakowie) arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, który miał wymóc zgodę na pobłogosławienie małżeństwa Kurskiemu w sanktuarium w Łagiewnikach. Jeśli nawet udzielona została dyspensa, to zawieranie drugiego małżeństwa (niezależnie od oceny kanonicznej, w przestrzeni publicznej funkcjonuje ono jako drugie) w centralnym dla polskiej duchowości miejscu, w którym inni ślubu brać nie mogą, jest nie tylko wyrazem pychy, ale i bezczelnym pokazaniem, że są tacy, którzy mogą więcej, bo zakumplowani są politycznie z metropolitą.

To obciach dla Kościoła, pokazanie, co myśli się o zwyczajnych katolikach i potwierdzenie przez abp. Jędraszewskiego, że zarzuty dotyczące sojuszu z PiS wobec niego są prawdziwe. Trzeba też jasno powiedzieć, że wymuszając decyzję o udostępnieniu sanktuarium w Łagiewnikach na ślub Kurskiemu, metropolita krakowski doprowadził do skandalu zgorszenia.

Jeśli zaś chodzi o Kurskiego, to sam pomysł, by brać ślub w Łagiewnikach i doprowadzenie do jego zawarcia w tym właśnie miejscu, dowodzi nie tylko jego skuteczności w rozmowach z hierarchami, ale także prawdziwości opinii psychologa, która stała się podstawą do wydania decyzji o nieważności małżeństwa. Człowiek o innym typie osobowości, który miałby świadomość klęski swojego pierwszego małżeństwa, a także własnej za to odpowiedzialności, dążyłby do skromnego, na uboczu, uregulowania własnego statusu.

Jeśli zaś chodziłoby o kwestie religijne, a nie wizerunkowe, to naprawdę nie zawierałby ślubu w takim miejscu. Wybór miejsca chrztu dziecka także pokazuje stosunek do sakramentów byłego prezesa TVP i byłego polityka. Nic dobrego w tej sprawie nie da się powiedzieć.

Wyciek musi zostać zbadany

Ale żeby nie być jednostronnym, trzeba też jasno powiedzieć, że jeśli informacja o tym, że wyrok procesu kanonicznego w sprawie małżeństwa Kurskiego rzeczywiście przekazał "oburzony ksiądz" (a nie jest to tylko metoda ukrycia prawdziwego źródła informacji), to duchowny ten złamał zasady prawa kościelnego.

Kodeks Prawa Kanonicznego jasno stanowi - w kanonie 1455, paragrafie pierwszym - że "w procesie (…) jeżeli z wyjawienia jakiegoś aktu procesowego może wyniknąć szkoda dla stron, sędziowie i pomocnicy trybunału obowiązani są do zachowania urzędowej tajemnicy". Paragraf trzeci tego samego kanonu zaś uzupełnia, że "ilekroć charakter sprawy lub dowodów jest taki że z rozpowszechnienia akt lub dowodów zagrożona byłaby sława innych lub mogłaby powstać przyczyna nieporozumień lub zgorszenie, względnie inna tego rodzaju niedogodność, sędzia może zobowiązać przysięgą świadków, biegłych, strony, ich adwokatów lub pełnomocników, do zachowania tajemnicy". Ujawnienie - jeśli rzeczywiście jego źródłem był ktoś z sądu - jednoznacznie łamie te zasady prawne.

A to oznacza, że - szczególnie osoby publiczne, które chciałyby uzyskać orzeczenie nieważności swojego małżeństwa - mają pełne prawo czuć się zaniepokojone. Fakt, że w trakcie postępowania mówi się o rzeczach niekiedy niezwykle intymnych, a sędziowie w orzeczeniu posługują się niekiedy argumentami dotyczącymi zdrowia osób zaangażowanych w proces, wymaga jego tajności poufności. Jeśli zasadę tę ktoś z sądu łamie, to musi mieć świadomość, że niezależnie od intencji, naraża na poważny szwank autorytet kościelnych instytucji i może wywołać niechęć do stawania przed nimi u osób, które ujawnienia pewnych danych się obawiają i chcą zachować swoje dobre imię. To także powinno być w tej sprawie - przynajmniej przez osoby wierzące - rozpatrywane.

Jeśli Kościół gdański chce w tej sprawie zachować resztki - zrujnowanego przez arcybiskupa Głódzia i niestety nieodbudowanego przez arcybiskupa Tadeusza Wojdę - autorytetu, to powinien bardzo szybko nakazać dochodzenie w sądzie biskupim lub zadziałać według innych procedur, które wyjaśnią z jednej strony źródła wycieku, a z drugiej - odpowiedzą na pytania o całą tę historię. Jeśli tak się nie stanie, to będzie to kolejna kompromitacja archidiecezji gdańskiej.

Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski

Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (177)