"Sprawa Lizy". Fejk, który poruszył masy
Fejk o rzekomo zgwałconej przez imigranta w Berlinie dziewczynie rosyjskiego pochodzenia skłonił jej rodaków do wyjścia na ulicę. Co myślą o tym dzisiaj?
Przed rokiem zawrzało w Berlinie, kiedy miasto obiegła wiadomość, że zniknęła 13-letnia dziewczynka - Niemka rosyjskiego pochodzenia. Miała zostać uprowadzona i zgwałcona przez arabskiego imigranta.
Oliwy do ognia dolały rosyjskie media publiczne. Wystylizowały "przypadek Lizy" na przykład fiaska niemieckich władz, które rzekomo chciały zamieść wszystko pod dywan.
Rozsierdzeni rosyjscy imigranci wyszli na ulice. W protestach wspierała ich skrajna prawica i sympatycy antyislamskiej Alternatywy dla Niemiec (AfD)
. Protestowali też w stołecznym Berlinie przed Urzędem Kanclerskim. "Merkel musi odejść" - skandowali.
"Nasza diewoczka"
Liza odnalazła się dość szybko. Nikt jej wcale nie uprowadził. Miała problemy w szkole. Rodzice karcili ją. Więc Liza tego nieszczęsnego dnia nocowała w mieszkaniu rodziny jej szkolnego kolegi.
Berlińskiej policji, która ze względu na prawa niepełnoletniej dziewczyny nie chciała podać do wiadomości publicznej szczegółów zajścia, nie chciano uwierzyć w to, co mówi. Zarzucano jej, że bierze w obronę imigrantów, aby nie zaszkodzić niemieckiej kanclerz po wydarzeniach nocy sylwestrowej w Kolonii, od których nie minął zaledwie miesiąc. Tak przekazała to rosyjska telewizja, która jest głównym źródłem informacji dla wielu mieszkających w Niemczech przesiedleńców z Rosji.
Podobnie manipulował opinią publiczną szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow. "Nasza diewoczka” na pewno "z własnej woli nie zniknęła na 30 godzin” – pomstował na konferencji prasowej pod koniec stycznia 2016 w Moskwie. Niemieckie władze – powiedział – usiłują przecież tylko „zalakierować rzeczywistość polityczną poprawnością”. Czy Ławrow wtedy już wiedział, że była to nieprawdziwa informacja?
Dla Franka-Waltera Steimeiera w każdym razie, sprawa była jasna. W niespotykanie ostry sposób szef niemieckiej dyplomacji zareagował na wypowiedzi swego rosyjskiego kolegi. „Sprawę Lizy” usiłuje się wykorzystać do celów propagandowych – powiedział. Później, przez cały 2016 rok, rząd Niemiec był konfrontowany z innymi przykładami rosyjskich działań propagandowych – nie tylko w Niemczech.
Co rosyjscy Niemcy mówią dzisiaj
Mix Markt jest rosyjskim supermarketem w Berlinie, w dzielnicy Marzahn. W tym bastionie przesiedleńców z Rosji „temat Lizy” nie istnieje. Dla wielu z tych, którzy przed rokiem protestowali na parkingu przed supermarketem, cała ta historia to żenada.
Niektórzy wstydzą się tego, że padli ofiarą rosyjskiej propagandy - opowiada przewodniczący Ziomkostwa Rosyjskich Niemców w Berlinie i Brandenburgii, Alexander Rupp. Jeśli na spotkaniach z niemieckimi politykami w ogóle padają pytania na ten temat, to tylko dlatego, aby dowiedzieć się, z jakiego powodu rosyjscy przesiedleńcy tak a nie inaczej zareagowali na pogłoski i doniesienia rosyjskich mediów?
W każdym razie sam Rupp ciągle jeszcze uważa, że polityka informacyjna władz Berlina mogłaby być w tym przypadku lepsza. Milczenie policji - mówi - było tylko pożywką dla pogłosek.
Krewni Lizy dzisiaj nie chcą mieć z mediami nic wspólnego. Żadnymi. Nawet rosyjskimi. Rodzina czuje się przez rosyjskie media, ambasadę Rosji, rosyjskich urzędników wykorzystana i porzucona – opowiada Alexander Reiser ze stowarzyszenia rosyjskich Niemców „Vision”. Teraz zrozumieli oni, że byli tylko pionkiem w obcej politycznej rozgrywce. A Reiser twierdzi z kolei, że zrozumiał cele rosyjskiej propagandy. - Chcą dowieść, że na Zachodzie wszystko odbywa się jak w Rosji. Także tu ma być rzekomo na porządku dziennym bezprawie i zatajanie - mówi Reiser w rozmowie z DW. Jednocześnie dziwi się on, jak łatwo udaje się w nowoczesnym świecie z mediami i platformami społecznościowymi doprowadzić masy do takiego wrzenia.
Mądrzy po szkodzie?
Rosyjskim przesiedleńcom jest jednak przykro, że dali się zmanipulować rosyjskiej propagandzie. Ale czy ta historia dla nich, rosyjskich Niemców, którzy tutaj mieszkają i głosują w wyborach nie ma żadnych skutków?
Na uwagę zasługują wybory do Senatu Berlina i parlamentu Badenii- Wuerttenbergii w 2016 roku, w których Alternatywa dla Niemiec zdobyła najlepsze wyniki tam, gdzie mieszka najwięcej rosyjskich Niemców.
W berlińskiej dzielnicy Marzahn, w lokalu wyborczym numer 103 AfD osiągnęła najlepszy wynik - ok. 35,5 proc. Na południowym zachodzie Niemiec w Wiblingen, bastionie rosyjskich przesiedleńców, AfD otrzymała dwa razy więcej głosów niż CDU. Czy „sprawa Lizy” odegrała w tym jednak pewną rolę?
Nie bez wpływu sprawa ta pozostała dla niemieckiego rządu. W Berlinie stało się nagle jasne, że puszczona celowo kaczka dziennikarska może zmobilizować całą grupę społeczną do pewnych działań. Czy z punktu widzenia rządu Niemiec był to test przed wyborami w 2017 roku? Martin Schaefer z niemieckiego MSZ nie chce spekulować na temat rosyjskich motywów. - Ale temu, że wtedy zachowanie rosyjskich mediów i przedstawicieli rosyjskich władz w Berlinie i w Moskwie sprawiało co najmniej wrażenie współdziałania, nikt nie może, jak sądzę, zaprzeczyć - odpowiada dyplomatycznie na pytanie DW.
Sprawa ta nie pozostała też bez konsekwencji dla rosyjskich mediów relacjonujących z Niemiec. Berlin zlecił ich szczególnie wnikliwe monitorowanie i szybkie reagowanie w razie potrzeby na doniesienia.
Nikita Jolkver / Barbara Cöllen