Sprawa Grzegorza Borysa. "Nadal nie odnaleziono broni, z której oddał strzały"
W Prokuraturze Okręgowej w Gdańsku nadal trwa wyjaśnianie przyczyn zabójstwa syna Grzegorza Borysa. Do tej pory nie odnaleziono broni, z której podejrzany oddał strzały w skroń.
- Postępowanie Prokuratury Okręgowej w Gdańsku w sprawie przeciwko 44-letniemu mężczyźnie jest kontynuowane. Prokurator oczekuje na sporządzenie opinii zleconych biegłym różnych specjalności, w tym z zakresu badań DNA zabezpieczonych śladów biologicznych. Kontynuowane są czynności zmierzające do ustalenia motywów jakimi kierował się podejrzany - informuje Wirtualną Polskę Grażyna Wawryniuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Śledczy czekają na sporządzenie opinii informatycznej, biologicznej, a także grafologicznej. Ta ostatnia dotyczy odręcznie pozostawionego listu przez Grzegorza Borysa. Napisał w nim: "Przepraszam za wszystko, wszyscy jesteście bestiami".
Kłopoty z odnalezieniem broni
Rzecznik gdańskiej prokuratury potwierdza że, nadal nie odnaleziono broni, z której Borys strzelił sobie w skroń. – Dno w zbiorniku wodnym – Lepusza do tej pory uniemożliwia jej odszukanie – mówi nam prokurator Wawryniuk. Jak wcześniej informowali śledczy, była to broń pneumatyczna, prawdopodobnie na sprężony gaz.
Przypomnijmy, że dwie rany postrzałowe na głowie mężczyzny nie były przyczyną śmierci, mogły jednak ogłuszyć mężczyznę. Na ciele miał też płytkie, powierzchowne rany cięte, charakterystyczne dla osób, które chcą popełnić samobójstwo. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci Borysa było utonięcie. Do zgonu doszło ok. dwa tygodnie przed ujawnieniem ciała.
Mężczyzna był poszukiwany przez służby od 20 października, kiedy w jego mieszkaniu znaleziono ciało sześcioletniego syna. Ciało Grzegorza Borysa wyłowiono 6 listopada ze zbiornika wodnego Lepusz w Gdyni w okolicach Źródła Marii. To kilkaset metrów od jego mieszkania, po drugiej stronie obwodnicy, gdzie przeszedł kładką - zarejestrowały to kamery monitoringu.
44-letni żołnierz Marynarki Wojennej Grzegorz Borys był podejrzany o zabójstwo sześcioletniego syna. W akcji jego poszukiwań brało udział około 1000 funkcjonariuszy policji, straży pożarnej oraz Straży Granicznej i Żandarmerii Wojskowej.
W związku ze śmiercią mężczyzny, wszystko wskazuje, że po zgromadzeniu opinii biegłych, prokuratura umorzy postępowanie w sprawie.
Jak kilka dni temu informowała Wirtualna Polska, małżonka Grzegorza Borysa, opuściła mieszkanie na gdyńskim Fikakowie i zabrała wszystkie rzeczy. Lokal stoi już całkowicie pusty. O jego dalszym losie zdecyduje Agencja Mienia Wojskowego.
44-letni Grzegorz Borys pochodził z Gryfina, jednak od lat mieszkał w Gdyni, gdzie pracował w Marynarce Wojennej. 20 października 2023 roku stał się poszukiwanym po tym, jak jego żona znalazła w mieszkaniu ciało ich sześcioletniego syna Aleksandra.
Miał podcięte gardło. Dowody wskazywały na to, że najprawdopodobniej zginął z rąk własnego ojca. Obok leżał martwy pies. Za mężczyzną wydano list gończy. Prokurator "zaocznie" przedstawił mu także zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. Wydano także Europejski Nakaz Aresztowania.
Jak ujawnił portal trojmiasto.pl, w ramach prowadzonego śledztwa prokurator pozyskał dokumenty dotyczące przebiegu pracy zawodowej podejrzanego Grzegorza B., z których wynika, że w strukturach wojskowych zatrudniony był od 2016 roku, od 2019 roku w Marynarce Wojennej w Komendzie Portu Wojskowego na stanowisku młodszego kierowcy.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualna Polska