Nowa amerykańska Strategia Bezpieczeństwa nie projektuje świata szczególnie przyjaznego Europie [OPINIA]
Na stronach Białego Domu pojawiła się nowa amerykańska Strategia Bezpieczeństwa Narodowego. To cykliczny dokument wyznaczający czołowe kierunki i ogólne cele amerykańskiej polityki bezpieczeństwa. Z punktu widzenia Europy w dokumencie pada cały szereg stwierdzeń, które, nawet jeśli nie są zdumiewające, to w dokumencie tej rangi budzą niepokój - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
W nocy z czwartku na piątek na stronach Białego Domu pojawiła się nowa amerykańska Strategia Bezpieczeństwa Narodowego. Nie ma ona charakteru wiążącego, prezydent nie musi się jej trzymać, ale pokazuje jakie myślenie o sprawach międzynarodowych dominuje w danym momencie w administracji i na jej zapleczu.
Sufit w jej sypialni to perełka. "Stwierdziłam, że chcę tak się budzić"
Nowa strategia jasno pokazuje – co nie jest zaskoczeniem dla nikogo, kto obserwował politykę Trumpa od jego powrotu do Białego Domu – że myślenie obecnej administracji o miejscu Stanów w świecie sprowadza się do hasła "America First!". I to w wersji "super size me".
Dokument zaczyna się od totalnej krytyki polityki właściwie wszystkich – z wyjątkiem tych Trumpa - administracji po zakończeniu Zimnej Wojny, które zdaniem autorów Strategii wspierały podkopującą amerykańskie interesy gospodarcze, globalizację oraz zaangażowały się w budowę niedostatecznie je uwzględniających instytucji międzynarodowych. Poza tym przyjęły błędne założenia w swojej polityce wobec Chin, nadmiernie rozciągnęły amerykańskie globalne zaangażowania i zasoby, pozwalając przy tym sojusznikom na "jazdę na gapę".
Teraz, możemy wyczytać w dokumencie, to się zmieni. Administracja Trumpa bezwzględnie stać będzie na straży amerykańskiego interesu – tak jak postrzega go ideologia MAGA – a sojusznicy, jeśli chcą liczyć na amerykańską przyjaźń, muszą dołożyć się do rachunku. Co więcej, koniec także z globalizacją, na której zyskują wszyscy poza Stanami – międzynarodowi partnerzy muszą "zrównoważyć handel ze Stanami" i kupować więcej ich produktów, jeśli chcą liczyć na dobre relacje.
Z punktu widzenia Europy w dokumencie pada cały szereg stwierdzeń, które, nawet jeśli nie są zdumiewające – bo wielokrotnie słyszeliśmy podobną retorykę z ust influencerów MAGA – to w dokumencie tej rangi budzą niepokój.
"Strategiczna stabilność" z Rosją
Uderzające jest, jak mało miejsca w strategii poświęcone jest wojnie w Ukrainie i Rosji. Ani sama wojna, ani polityka Rosji – prowadząca czwarty rok pełnoskalową napastniczą wojnę przeciw sąsiadowi – nie są wskazane jako źródło zagrożenia dla ładu światowego czy choćby jako strategiczne wyzwanie dla Stanów. Dokument zdaje się wysyłać jasny sygnał: to jest europejski problem, nie amerykański, Stany nie tu widzą główne globalne wyzwanie.
Dokument mówi za to o konieczności zakończenia wojny i przywrócenia "strategicznej stabilności" z Rosją w Europie, do czego pierwszym krokiem ma być przerwanie obecnie toczących się walk. Cała Europa chciałaby "strategicznej stabilności", pytanie jednak co należy rozumieć pod tym terminem. Bo dla Rosji oznaczać on będzie co najmniej podporządkowanie Kijowa Moskwie, jeśli nie odbudowanie rosyjskiej strefy wpływów sięgającej po Odrę. Amerykański dokument nie precyzuje, na jakich warunkach miałaby się odbywać ta stabilizacja, choć wspomina, że miałaby się ona wiązać z odbudową Ukrainy jako zdolnego do samodzielnego istnienia państwa.
Jednocześnie Strategia stwierdza, że administracja Trumpa znajduje się w konflikcie z "żywiącymi nierealistyczne oczekiwania wobec wojny" przedstawicielami Europy, reprezentującymi "mniejszościowe rządy", "często depczące podstawowe zasady demokracji, by uciszyć opozycję". Jak czytamy: "Olbrzymia większość Europejczyków pragnie pokoju, ale to pragnienie nie przekłada się na politykę ich krajów, w dużej mierze za sprawą tego, jak ich rządy wypaczają demokratyczny proces". Tego typu zdania do niedawna spodziewalibyśmy się zobaczyć raczej w rosyjskim oficjalnym dokumencie niż w amerykańskim.
Dokument deklaruje co prawda w innym miejscu, że Europa pozostaje "strategicznie i kulturowo" ważna dla Stanów, ale mówi też wprost, że Waszyngton oczekuje, że Europa sama weźmie odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo. Pada też sformułowanie, że NATO musi przestać być "ciągle rozszerzającym się sojuszem".
Nie tylko antyeuropejska publicystyka
Jednocześnie Strategia przepełniona jest czymś, co można by nazwać antyeuropejską publicystyką, jakby wyjętą z któregoś z bardziej radykalnych mediów ruchu MAGA, wyrażającą otwartą niechęć, jeśli nie wręcz wrogość do współczesnej Europy, z jej centrowymi rządami i wielokulturowymi i wieloetnicznymi społeczeństwami. Czytamy więc, że Europie grozi "cywilizacyjne wymazanie", głównie w wyniku "generującej konflikty" masowej migracji. Pada też zupełnie niesamowite zdanie, że "w długim okresie jest prawdopodobne, że niektóre kraje NATO staną się w większości nie-europejskie. Jest więc kwestią otwartą, jak będą postrzegały swoje miejsce w świecie i sojusz z Ameryką". Europejskim instytucjom dokument zarzuca "podważanie politycznej wolności", a rządom – jak widzieliśmy wyżej – niedemokratyczne tłumienie opozycji.
Tego typu stwierdzenia w dokumencie tej rangi nie dają się jednak zbyć lekceważącym określeniem "publicystyka". Ataki na rzekome "podkopywanie wolności" przez instytucje europejskie łatwo mogą się zmienić w żądania, by Europa nie podejmowała żadnej próby regulacji takich platform jak X, nawet jeśli służą one szerzeniu dezinformacji i mowy nienawiści. W dokumencie pojawia się też żądanie "otwarcia europejskiego rynku na amerykańskie dobra i usługi" – co może oznaczać wrogość wobec jakiejkolwiek europejskiej agendy regulacyjnej. Dokument wyraźnie też oczekuje, że Europa powinna się przyłączyć do gospodarczej wojny z Chinami. Bo choć nazwa Chiny tu nie pada, to wiadomo, o kogo chodzi, gdy autorzy piszą, że Europa musi podjąć akcje przeciw "wrogim praktykom gospodarczym".
Administracja bardzo wyraźnie stawia też na jedną, prawicowo-populistyczną stronę europejskiego sporu politycznego. W dokumencie padają sformułowania o "powodach do optymizmu", jakie daje wzrost poparcia "partii patriotycznych" w Europie oraz o "wspieraniu oporu wobec obecnej trajektorii Europy" wśród jej narodów. Jest to język, jakiego nie powinno się używać między demokratycznymi sojusznikami szanującymi własną suwerenność i nieingerującymi we własną politykę wewnętrzną.
Dokument mówi też o wzmocnieniu – przez handel, sprzedaż broni itd. – państw Europy Środkowej, Wschodniej i Południowej. To jedno zdanie zapewne wystarczy, by nasza prawica uznała nową Strategię za wspaniałą dla Polski. I choć oferty gospodarczej czy wojskowej Stanów nie możemy odrzucić, to cały dokument stwarza obawę, czy amerykańska administracja nie będzie chciała rozgrywać peryferiów Unii przeciw jej centrum. Nawet najwięksi fani MAGA powinni się zastanowić, czy długoterminowo to gra na naszą korzyść.
Nowa doktryna Monroe i zwrot ku Azji
Europa pojawia się przy tym chyba nieprzypadkowo niemal na końcu dokumentu. Pierwszym regionem, na którym skupia się nowa Strategia, jest półkula zachodnia. Dokument mówi o "nowej doktrynie Monroe" – przypomnijmy, że zakładała ona, że Nowy Świat powinien być sferą wyłącznej hegemonii Stanów.
Dokument jako podstawowe wyzwania dla zachodniej półkuli identyfikuje kwestie dotyczące wewnętrznego bezpieczeństwa Stanów – głównie "zalew" migracji i narkotyków. Rezerwuje też sobie prawo do użycia wojskowej siły wobec karteli tam, gdzie zawodzi podejście "policyjne". Stany już testują tę doktrynę, atakując mające przemycać narkotyki do Stanów łodzie, a wkrótce może ona zostać rozszerzona, by uzasadnić uderzenie na Wenezuelę.
O ile nowa strategia odrzuca koncepcję "Ameryki jako światowego policjanta", to rozdział poświęcony Amerykom ustawia Stany w roli szeryfa zachodniej półkuli. Kogoś, kto siłą zaprowadza korzystny dla siebie porządek, po tym, gdy latami ignorowano jego żywotne interesy. Tak silne skupienie się na obu Amerykach w dokumencie wydaje się potwierdzać intuicję niektórych komentatorów, przekonujących, że dla drugiego Trumpa ten obszar jest znacznie ważniejszy od Indopacyfiku. Bo wiele wskazuje na to, że zanim Stany, zanim przystąpią do globalnej rywalizacji z Chinami, będą chciały zrobić porządek na "swoim podwórku".
Oczywiście temat rywalizacji z drugim największym światowym mocarstwem zajmuje w Strategii wiele miejsca. Postrzega ona ją w kilku wymiarach: od gospodarczego, przez technologiczny po wojskowy. W tym ostatnim wymiarze Stany, tak jak w Europie, oczekują znacznie większego zaangażowania swoich sojuszników, zwłaszcza Korei i Japonii. Strategia podkreśla znaczenie Tajwanu i priorytet, jakim dla Stanów pozostaje zapobieganie militarnemu konfliktowi wokół wyspy oraz amerykański sprzeciw wobec jakiejkolwiek jednostronnej zmiany statusu wyspy.
Europa musi wyciągnąć wnioski
Prezydent Finlandii Alexander Stubbe opublikował niedawno na łamach "Foreign Policy" szeroko dyskutowany tekst, w którym wskazuje, że stary ukształtowany po zimnej wojny ład się sypie, a świat staje przed wyborem albo "nowej Jałty" – nowego podziału świata na strefy wpływów przez wielkie mocarstwa – albo "nowych Helsinek" - nowego porządku opartego na wielostronnej współpracy i prawie międzynarodowym. Amerykańskiemu dokumentowi, bez zaskoczenia, bliżej do ducha "nowej Jałty", co znając politykę obecnej administracji, nie zaskakuje.
W tej "nowej Jałcie" na razie znajdujemy się w lepszej stronie, niż znaleźliśmy się w 1945 roku, ale jednocześnie wizja skrajnie transakcyjnego, opartego wyłącznie o strefy wpływów, biznesowe deale i wojskową siłę ładu międzynarodowego nigdy nie będzie przyjazna dla krajów z takim potencjałem i w takim sąsiedztwie jak Polska. Niezależnie od tego, jak nie lubiłby nas dziś Trump.
Nie jest to też wizja przyjazna dla Europy, w dużej mierze jest otwarcie konfrontacyjna wobec wspólnoty normatywnej, na jakiej opiera się Unia Europejska. Europejczycy muszą wyciągnąć wnioski. Trump na szczęście średnio trzyma się strategii, a Europa ze swoim gospodarczym potencjałem może wykorzystać transakcyjność Trumpa na swoją korzyść.
Jednocześnie Europa musi przygotowywać się do funkcjonowania w świecie, gdzie amerykańskie zaangażowanie na kontynencie może się w przyszłości zwijać. Bo choć nowa amerykańska Strategia pełna jest ideologicznych obsesji typowych dla twardego MAGA, to także, jeśli po następnych wyborach wrócą demokraci, ich polityka wobec Europy może nie wyglądać dokładnie tak, jakbyśmy oczekiwali, także oni będą się mierzyć z problemem rywalizacji z Chinami i ograniczonych zasobów, jakimi dysponuje nawet taka potęga jak Stany.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek
*Jakub Majmurek - z wykształcenia filmoznawca i politolog. Działa jako krytyk filmowy, publicysta, redaktor książek, komentator polityczny i eseista. Związany z Dziennikiem Opinii i kwartalnikiem "Krytyka Polityczna". Publikuje także w "Kinie", "Gazecie Wyborczej", portalu "Filmweb". Redaktor i współautor wielu publikacji, ostatnio "Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej".