Poczucie, że wojna jest realną możliwością zmienia europejską politykę [OPINIA]
Ryzyko jest realne. Europejscy decydenci reagują na skomplikowaną międzynarodową sytuację: ciągnącą się wojnę w Ukrainie, agresywną, rewanżystowską politykę Rosji, wreszcie na chaotyczne działania administracji Trumpa. W tej sytuacji pojawia się świadomość, że Europa musi być bardziej gotowa do wzięcia odpowiedzialności za swoją obronę - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
W zeszły wtorek (18 listopada) szef sztabu generalnego sił zbrojnych Francji generał Fabien Mandon, przemawiając na konferencji francuskich burmistrzów mówił, że Rosja może przygotowywać się do wojny z państwami Zachodu w perspektywie następnych pięciu lat.
TYLKO U NAS! Sara Janicka jest PO ROZWODZIE. Opowiedziała o relacjach z Zakościelnym
Przestrzegał też, że Francji brakuje "hartu ducha", zdolności do ponoszenia poświęceń koniecznych do tego, by bronić samą siebie. - Jeśli nasz kraj stchórzy, bo nie będzie w stanie pogodzić się z tym, że może stracić swoje dzieci (…) z wyrzeczeniami finansowymi związanymi ze zwiększeniem wydatków na obronę, to jesteśmy narażeni na ryzyko - mówił.
Słowa Mandona wywołały oburzenie francuskich polityków z lewa i prawa - na ogół wykazujących od dawna dość daleko idące w mojej ocenie zrozumienie dla rosyjskich narracji. Rozległy się głosy przekonujące, że wojna w Ukrainie nie jest wojną Francji, że żadna wojna nie jest nieunikniona, Francja powinna angażować się dyplomatycznie na rzecz pokoju, a wojskowi nie powinni straszyć obywateli. Po kilku dniach medialnej burzy w ubiegły piątek rzeczniczka francuskiego rządu Maud Bregeon, zapewniła w trakcie telewizyjnego wywiadu, że "nasze dzieci nie będą walczyć ani ginąć w Ukrainie".
Jednocześnie, jak w swojej analizie wskazuje dziennik "Le Monde", administracja prezydenta Macrona co najmniej od kilku miesięcy prowadzi politykę mającą przygotować francuską opinię publiczną, jeśli nie od razu do wojny, to do świadomości tego, że kryzysy, konflikty hybrydowe i inne zagrożenia związane z napiętą sytuacją geopolityczną są realne i społeczeństwo musi nabyć obronność, by stawić im czoła.
Francja nie jest jedynym ważnym europejskim państwem, które doszło do podobnych wniosków: w całej Unii Europejskiej narasta świadomość, że - jak Macron mówił już w marcu – czas, gdy Europa mogła korzystać z "dywidendy pokoju" być może właśnie się kończą.
Realne ryzyko
Europejscy decydenci reagują w ten sposób na międzynarodową sytuację: ciągnącą się wojnę w Ukrainie, agresywną, rewanżystowską politykę Rosji, wreszcie na chaotyczne działania administracji Trumpa, często ostentacyjnie lekceważącej strategiczne interesy europejskich sojuszników Stanów.
W tej sytuacji pojawia się świadomość, jak napisałem na samym początku, że nawet jeśli uda się na razie utrzymać transatlantyckie więzi i powstrzymywać najgorsze z punktu widzenia europejskich interesów decyzje Trumpa, to Europa musi być bardziej gotowa do wzięcia odpowiedzialności za swoją obronę.
Co oznacza też, że europejskie społeczeństwa muszą się mentalnie przygotować do tego, że bezpieczeństwo może wymagać po pierwsze poświęceń, po drugie do podejmowania ryzyka. Bo druga strona - jak pokazują choćby akcje z dronami i sabotażem na kolei w Polsce - jest gotowa do bardzo ryzykownych zachowań dla realizacji swoich taktycznych i strategicznych celów.
Czytaj również: MAGA myśli tak jak Tucker Carlson. Polska miłość do tego ruchu to czysta głupota [OPINIA]
Zwracał na to niedawno uwagę poprzednik generała Mandona na stanowisku francuskiego szefa sztabu, generał Thierry Burkhard. W pożegnalnym wywiadzie dla dziennika "Liberation" mówił w sierpniu: "Jeśli my, Europejczycy nie będziemy w stanie podjąć ryzyka, by zapewnić trwały pokój i bezpieczeństwo naszego kontynentu, to Putin będzie w stanie narzucić nam zasadę, że siła stoi ponad prawem".
W podobne tony w wywiadzie dla portalu Politico uderzał szef Sztabu Generalnego Szwedzkich Sił Zbrojnych gen. por. Michael Claesson: "Rosjanie są gotowi, by ponosić niesamowite ryzyko, by zyskać to, co uważają za możliwe do zyskania. Widzieliśmy to w Czeczenii, w Gruzji, na Krymie".
Zdaniem Claessona Rosjanie mogą wkrótce tą samą metodą "przetestować artykuł 5. NATO" w krajach bałtyckich i innych punktach Europy. Gdyby Rosja w ten sposób pokazała, że NATO jest martwe, że amerykańscy sojusznicy nie mają politycznej woli, by odpowiedzieć na atak przeciw europejskim członkom Sojuszu, byłoby to największe strategiczne zwycięstwo Putina od pacyfikacji Czeczenii.
Claesson przestrzega przy tym, że tego zagrożenia wcale nie odsuwa od europejskich państw NATO ewentualne zakończenie wojny w Ukrainie. Nawet, gdy konflikt za naszą wschodnią granicą ustanie w swojej kinetycznej fazie, to Rosja pozostanie zagrożeniem dla Europy. Zdaniem szwedzkiego wojskowego konflikt Rosji z Zachodem może potrwać nawet "całe pokolenie".
Czytaj więcej: "Jeśli się nie obudzimy". Macron ostrzega
Można tylko dodać, że być może po prostu potrwa to tak długo aż w Rosji nie dojdzie do dekompozycji systemu putinowskiego i nie otworzy się droga do demokratycznej transformacji - dla przejęcia władzy przez elitę, która nie stawia sobie jako głównego celu wyrównania rachunków za przegraną zimną wojnę.
Powrót poboru?
Jak ważna nie byłaby obronna świadomość zachodnich społeczeństw, samą świadomością nie będą się one bronić przed agresywnymi działaniami Rosji. Dlatego niemiecki kanclerz Friedrich Merz zapowiedział w maju, że Niemcy zbudują najsilniejszą armię w Europie. By umożliwić finansowanie wydatków obronnych z długu Bundestag przegłosował - z poparciem rządzącej koalicji SPD-CDU/CSU oraz Zielonych - poprawki do konstytucji luzujące ograniczenia dotyczące długu publicznego, co pokazuje jak poważna jest sytuacja w rozumieniu niemieckich elit.
Zobacz także: Trump nakłada sankcje na Rosję, ale ciągle nie wiemy, jaki jest jego strategiczny cel [OPINIA]
W listopadzie obie rządzące partie porozumiały się także w sprawie ustawy wprowadzającej dobrowolną zasadniczą służbę wojskową. Do końca roku ma ją przegłosować Bundestag.
Rząd zakłada, że dzięki nowym przepisom do 2035 roku zwiększy liczbę rezerwistów do 200 tysięcy. W przyszłym roku każdy osiemnastolatek ma otrzymać kwestionariusz na temat zainteresowania służbą i będzie miał obowiązek odpowiedzieć. Od 2027 roku wszyscy młodzi mężczyźni mają przejść przez kwalifikację medyczną. Gdyby nie udało się osiągnąć zakładanych liczb rekrutów, rząd może powołać część osób do obowiązkowej służby.
Programy dobrowolnej służby wprowadziły niedawno Belgia i Holandia. W czwartek prezydent Macron ogłosił, że od przyszłego roku zacznie go też Francja. Obowiązkową zasadniczą służbę wojskową zniesiono nad Sekwaną w 1996 r. Macron, co ciekawe, jest pierwszym prezydentem V Republiki, który nigdy nie był w wojsku. Dziś Marcon przedstawia dobrowolną służbę nie tylko jako odpowiedź na rosnące zagrożenia stojące przed Francją, ale także jako instytucję, która może pomóc głęboko spolaryzowanemu, zatomizowanemu i podzielonemu społeczeństwu odzyskać spójność i poczucie wspólnego celu.
Kolejne paliwo dla populistów?
Co do tego ostatniego można mieć wątpliwości. Według sondażu ośrodka Odoxa co prawda 79 proc. Francuzów popiera pomysł z dobrowolną służbą, ale tylko 38 proc. mężczyzn młodszych niż 35 lat jest gotowa się w nią zaangażować. Co część komentatorów interpretuje jako dowód, że nowa inicjatywa Macrona podoba się głównie starszym osobom z nostalgią wspominającym czasy swojej młodości, gdy służba wojskowa była obowiązkowa, a niekoniecznie młodym, od których zależy powodzenie programu.
Minna Ålander, ekspertka brytyjskiego think tanku Chatham House w rozmowie z portalem CNN na temat niemieckich planów poboru, przestrzegała, że zwłaszcza perspektywa obowiązkowej służby w nieprzygotowanym do tego mentalnie społeczeństwie może wzmocnić poparcie dla skrajnej lewicy i skrajnej lewicy.
Można spodziewać się, że w odpowiedzi na nowy pro-obronny zwrot dokonujący się w polityce kolejnych europejskich demokracji, rządzące w nich partie głównego nurtu będą atakowane przez "antysystemowe" siły z lewa i prawa za to, że "militaryzują społeczeństwo" i "pchają kraj do wojny".
Zobacz także: Trump znów kręci się w kółko w sprawie Ukrainy [OPINIA]
Stosunek do zbrojeń może stać się kolejną obok migracji osią polaryzacji na linii system-antysystem. Tym bardziej, że antysystemowa lewica - jak Francja Nieujarzmiona - i prawica, jak AfD w Niemczech, nigdy poważnie nie traktowały zagrożenia rosyjskim imperializmem, opowiadały się za "dialogiem" i współpracą z Rosją albo kontestowały wspólnotę atlantycką. Można spodziewać się, że tego typu "pacyfistyczne" komunikaty będą wzmacniane przez rosyjskie sieci w mediach społecznościowych i używane do podsycania społecznych konfliktów i podziałów w zachodnich demokracjach.
My też musimy wyciągnąć wnioski
Jednocześnie europejskie elity nie mogą dłużej ignorować sytuacji, w której kontynent ma z jednej strony rewanżystowską, agresywną Rosję, a z drugiej Stany, które niekoniecznie będą w stanie być tak zaangażowane w europejskiej bezpieczeństwo jak do tego przywykliśmy w kilku ostatnich dekadach. Nawet jeśli do Białego Domu wróci demokrata.
Wnioski z tego musi wyciągnąć też Polska. Dobrze, że w kraju mamy konsensus co do zwiększania wydatków na zbrojenia. Jednocześnie lęk przed wojną i rosyjska dezinformacja pomogły urosnąć radykalnej prawicy, a poziom wewnętrznej polaryzacji nie sprzyja odporności społeczeństwa na hybrydowe i nie tylko hybrydowe zagrożenia.
Reakcje w mediach społecznościowych na sabotaż na kolei - pełne komentarzy, że to ustawka Tuska albo działania Ukraińców zamierzające wciągnąć Polskę do wojny - pokazały jak nieodporna jest nasza przestrzeń informacyjna.
Problemem jest też to, że dla połowy politycznie aktywnych Polaków zbrojenie się Niemców to świetna wiadomość, pokazująca, że nasi sąsiedzi wreszcie zrozumieli polskie argumenty na temat Rosji, a dla drugiej połowy silna niemiecka armia to źródło zagrożenia. Prezes największej opozycyjnej partii przekonuje przecież, że "Niemcy chcą nam zabrać państwo", a polskie bezpieczeństwo zapewnią nam gwarancje Trumpa.
Polska leży jednak w Europie i nie może swojego bezpieczeństwa budować poza Europą i wbrew Europie – dlatego można tylko cieszyć się, że europejskie rządy się budzą i trzymać kciuki, by dobrych zmian (jakie dokonują się we Francji czy Niemczech) nie wywróciła populistyczna rewolta pod sztandarami źle pojętego pacyfizmu.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski
*Jakub Majmurek - z wykształcenia filmoznawca i politolog. Działa jako krytyk filmowy, publicysta, redaktor książek, komentator polityczny i eseista. Związany z Dziennikiem Opinii i kwartalnikiem "Krytyka Polityczna". Publikuje także w "Kinie", "Gazecie Wyborczej", portalu "Filmweb". Redaktor i współautor wielu publikacji, ostatnio "Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej".