Prigożyn przerwał milczenie. Ujawnił, ilu jego ludzi przeszło do Szojgu
Jewgienij Prigożyn zabrał głos po raz pierwszy po opuszczeniu Rostowa. Stwierdził, że w wyniku intryg grupa Wagnera "miała przestać istnieć 1 lipca 2023 roku". Szef wagnerowców stwierdził, że rzekomo nie miał na celu obalenia reżimu kremlowskiego, a jedynie "wyraził protest przeciwko zniszczeniu grupy Wagnera". Wciąż atakuje ministra obrony Siergieja Szojgu i wytyka błędy związane z wojną w Ukrainie.
26.06.2023 | aktual.: 26.06.2023 18:37
Służby prasowe Jewgienija Prigożyna opublikowały jego nagranie audio. Pierwsze od momentu ogłoszenia końca "marszu na Moskwę". Prigożyn mówi w nim, że "mimo że nie wykazaliśmy żadnej agresji, rozpoczęto na nas atak rakietowy". - Zginęło 30 osób. Niektórzy zostali ranni. To stało się impulsem do natychmiastowego natarcia. (...) Jedna z kolumn udała się do Rostowa, druga w kierunku Moskwy. (...) Żałujemy, że musieliśmy uderzyć w samoloty, ale rzucili bomby. Przejechaliśmy 780 km. Zostało nam 200 km do Moskwy. Wśród pilotów Wagnera jest kilku rannych i dwóch zabitych - wśród nich pracownicy MON. Żaden z bojowników nie został zmuszony do marszu, a wszyscy znali jego cel - mówi Prigożyn.
Prigożyn: grupa Wagnera miała przestać istnieć
Prigożyn nagrał 11-minutową wypowiedź, w której tłumaczy, że grupa Wagnera jest "najbardziej doświadczoną i gotową do walki jednostką w Rosji, a może na świecie".
Przypomina, że najemnicy to "zmotywowani bojownicy, którzy wykonywali zadania wyłącznie w interesie Federacji Rosyjskiej - w Afryce i krajach arabskich - na całym świecie". - W ostatnim czasie jednostka ta osiągnęła dobre wyniki w Ukrainie, wykonując najpoważniejsze zadania. W wyniku intryg, nieprzemyślanych decyzji jednostka ta miała przestać istnieć 1 lipca 2023 roku. Zebrała się rada dowódców, która przekazała bojownikom wszystkie informacje. Nikt nie zgodził się na podpisanie umowy z rosyjskim Ministerstwem Obrony, bo wszyscy wiedzą, że doprowadzi to do całkowitej utraty zdolności bojowej. Doświadczeni wojownicy i dowódcy pójdą na łatwiznę, gdzie nie będą mogli wykorzystać swojego potencjału i doświadczenia. Ci bojownicy, którzy zdecydowali się przenieść do regionu moskiewskiego, zrobili to. Ale to minimalna liczba, szacowana na 1-2 proc. - mówi Prigożyn.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Pomimo tego, że nie wykazaliśmy żadnej agresji, zostaliśmy zaatakowani rakietami, a zaraz po tym zadziałały helikoptery - zarzeka się Prigożyn. - Zginęło około 30 bojowników, niektórzy zostali ranni. To był powód, dla którego rada dowódców natychmiast zdecydowała się ruszyć naprzód. Powiedziałem, że nie będziemy stosować agresji, ale jeśli nas zaatakują - odpowiemy - słyszmy.
24-godzinny "marsz na Moskwę". "Przeleje się dużo krwi"
Podczas całego "marszu", który trwał 24 godziny, jedna z kolumn udała się do Rostowa, druga - w kierunku Moskwy. - W ciągu dnia przejechaliśmy 780 km, nie zginął ani jeden żołnierz. Żałujemy, że zostaliśmy zmuszeni do uderzenia w samoloty i helikoptery, ale one zrzucały bomby i przeprowadzały ataki rakietowe. W tym czasie wszystkie obiekty wojskowe, które znajdowały się wzdłuż drogi, zostały zablokowane i zneutralizowane. Żaden z tych, którzy byli na ziemi, nie zginął. Wśród bojowników- kilka osób zostało rannych, a dwóch zginęło, którzy dołączyli do nas z personelu wojskowego MON. Żaden z bojowników nie został zmuszony do marszu i wszyscy znali jego ostateczny cel. Celem akcji było zapobieżenie zniszczeniu PKW Wagner oraz pociągnięcie do odpowiedzialności wszystkich osób, które swoim nieprofesjonalnym działaniem popełniły ogromną ilość błędów podczas specjalnej wojennej operacji - tłumaczy.
Łukaszenka weźmie buntowników pod opiekę?
- Zatrzymaliśmy się w momencie, gdy pierwszy oddział szturmowy, który zbliżył się do 200 km od Moskwy, rozmieścił artylerię, rozpoznał teren i w tym momencie stało się oczywiste, że przeleje się dużo krwi - mówi Prigożyn. - Dlatego uznaliśmy, że wystarczy zademonstrować, co zamierzamy zrobić. Nasza decyzja o odwróceniu się wynikała z dwóch czynników: nie chcieliśmy przelewać rosyjskiej krwi. Po drugie, pojechaliśmy zademonstrować swój protest, a nie obalić rząd w kraju - deklaruje.
- W tym czasie Łukaszenko wyciągnął rękę i zaproponował znalezienie rozwiązań dla dalszej pracy PKW w jurysdykcji prawnej. Kolumny zawróciły i poszły do obozów polowych - tłumaczy szef wagnerowców.
"SWO trwałaby jeden dzień"
- Nasz "marsz" pokazał najpoważniejsze problemy bezpieczeństwa w całym kraju. Zablokowaliśmy wszystkie jednostki wojskowe, lotniska. W ciągu 24 godzin pokonaliśmy odległość odpowiadającą odległości z miejsca startu wojsk rosyjskich 24 lutego 2022 r. do Kijowa i z tego samego miejsca do Użhorodu. Dlatego, jeśli działania w dniu 24 lutego 2022 roku, w momencie startu specjalnej operacji były prowadzone przez jednostkę pod względem poziomu wyszkolenia i opanowania moralnego, jak grupa Wagnera, to być może "specjalna operacja" trwałaby jeden dzień - mówi Prigożyn.
- Pokazaliśmy poziom organizacji, któremu musi sprostać rosyjska armia. Kiedy w dniach 23-24 czerwca przechodziliśmy obok rosyjskich miast, cywile witali nas z flagami Federacji Rosyjskiej oraz emblematami i flagami Wagnera. Byli szczęśliwi, kiedy przechodziliśmy obok. Niektórzy są zawiedzeni, że zatrzymaliśmy się, bo w "marszu sprawiedliwości" oprócz naszej walki o byt, zobaczyli poparcie dla walki z biurokracją i innymi bolączkami, które istnieją dzisiaj w naszym kraju - dodał Prigożyn.