"Siedem godzin to trwało"
"O piątej rano żona mnie obudziła, pocałowała i spytała: - Zobacz, czy dobrze wyglądam? Powiedziałem: - Jak zwykle świetnie. Dlatego potem, podczas identyfikacji, gdy prokurator pytał, co miała na sobie, wszystko wiedziałem - jaką miała bluzkę, jaką spódniczkę. Jakie buty" - opowiada Paweł Deresz, mąż Jolanty Szymanek-Deresz.
"Przesłuchiwał nas rosyjski prokurator. Powiedziałem mu, że całkiem przyzwoicie mówię po rosyjsku, ale on musiał zachować procedury. Tak więc zadawał mi pytanie, tłumaczka tłumaczyła je na polski, ja po polsku odpowiadałem, a ona tłumaczyła na rosyjski. Siedem godzin to trwało. Byliśmy tam z siostrą żony siedem godzin".
"Po trzech godzinach przesłuchania pani psycholog spytała nas, czy mamy ochotę na kawę, a ja, pragnąc choć minimalnie rozluźnić napiętą i smutną atmosferę, pozwoliłem sobie na - jak dziś to określę - mało stosowny żart i powiedziałem, że... na koniak również. I proszę sobie wyobrazić, że pani psycholog wstała, poszła do sąsiedniego pokoju i przyniosła butelkę nie gruzińskiego, nie ormiańskiego, lecz francuskiego koniaku. To pokazuje, jak oni byli przygotowani. Wiedzieli, że być może koniak trochę rozładuje atmosferę, a może ktoś będzie miał taką zachciankę. Zapytałem pana prokuratora, czy się ze mną napije, oczywiście odmówił" - mówi Deresz.